Bez pardonu: Nędza


Blamaż był blisko. Gdyby nie refleks Łukasza Fabiańskiego i masa szczęścia Ebiego Smolarka, dziś Polska byłaby pośmiewiskiem całej Europy.


Udostępnij na Udostępnij na


Kopciuszka z San Marino ledwie krok dzielił od historycznego wydarzenia. Selva i spółka w pierwszej części gry długimi fragmentami prezentowali się znacznie lepiej od biało-czerwonych i do objęcia zasłużonego prowadzenia zabrakło im ledwie odrobiny szczęścia. Szczęścia, które aż w nadmiarze dopisywało tego dnia biało-czerwonym, bo przecież oba gole tak na dobrą sprawę padły w okolicznościach zupełnie fuksiarskich. Przebieg bramkowych akcji nie miał nic wspólnego z pomyślunkiem i wytrenowanymi schematami, i tylko strzeleckiemu instynktowi dwójki nieprzeciętnych napastników zawdzięczamy wywalczenie trzech oczek. Po wrocławskim boju ze Słowenią byliśmy święcie przekonani, że z drużyną Leo może być już tylko lepiej – podopieczni holenderskiego szkoleniowca w Serravalle zaprezentowali się jednak jeszcze gorzej aniżeli trzy dni wstecz. I nic nie rokuje nadziei na szybką poprawę.

Nigdy nie byłem zwolennikiem wątpliwej jakości szkoleniowych metod holenderskiego felczera, czemu niejednokrotnie dawałem wyraz na niniejszych łamach. Wcześniej Leo broniły jednak wyniki, które stanowiły bezbłędne wyjaśnienie kolejnych absurdalnych decyzji. Holender słusznie otrzymał więc znaczny kredyt zaufania pozwalający mu na spokojne przygotowanie zespołu do Mistrzostw Europy – tam jednak poniósł gorszącą klęskę, dodatkowo hańbiąc się słowami, jakoby sam awans do turnieju finałowego był cudem, a nie efektem kilkunastu miesięcy wytężonej pracy. A że z cudami nie mamy do czynienia zbyt często (więcej – ponoć nic dwa razy się nie zdarza), to, podążając za słowami jaśnie oświeconego Leo, możemy z góry zakładać, że wyścig o wyjazd do RPA zakończy się dla biało-czerwonych upokorzeniem.

Już przed rozpoczęciem Euro nawoływałem do ograniczenia samowolki Beenhakkera, który, udając światowca, niejednokrotnie śmiał prawić nietaktowne morały mediom i całemu piłkarskiemu środowisku. Na rozliczanie wielokrotnie już wymienianych grzechów brak mi siły i chęci, zwłaszcza że biegnący czas wciąż dostarcza nam nowych argumentów przemawiających przeciwko Holendrowi. Nieustanne tasowanie wyjściowym składem, bezsensowne roszady taktyczne i szokująco asekuracyjne ustawienia we wrześniowych meczach pokazują, że Beenhakker stracił kontrolę nad wydarzeniami, miota się i brak mu pewności siebie. Starannie budowana grupa też jakby się mu rozlazła, o czym najlepiej świadczy lwowski epizod z udziałem trzech reprezentantów kraju. W dodatku trudno oprzeć się wrażeniu, jakoby przeciek o całym zajściu był jak najbardziej kontrolowany i miał na celu odwrócenie uwagi od faktycznych problemów drużyny narodowej.

O nierównym traktowaniu zawodników i ostentacyjnym olewaniu Ireneusza Jelenia i Artura Wichniarka (piłkarz miesiąca Bundesligi!) wiadomo było od dawna. A żeby było jeszcze dziwniej, warto nadmienić, że do łask Beenhakkera powrócił Paweł Brożek, który jeszcze pół roku temu był w oczach Holendra zupełnie bezużyteczny. Tymczasem kilka miesięcy posuchy w reprezentacyjnym ataku sprawiło, że z persony non grata Leo przemianował króla strzelców Orange Ekstraklasy na zbawcę kadry i jej boiskowego lidera. Kolejny ciekawy przypadek to Marek Saganowski – pierwotnie jedynie na liście rezerwowej, ostatecznie na boisko w Serravalle wybiegł w podstawowym składzie. Piętrzący się stos absurdów, strach i kompletny brak konsekwencji to przymioty najlepiej charakteryzujące poczynania Beenhakkera w ostatnich miesiącach. Magiczna moc Leo wyczerpała się już dawno i nic nie wskazuje na to, że leciwy starzec zdoła ją jeszcze odzyskać.

Przed dwoma laty rozpoczęliśmy równie niewesoło, ale finalnie walka o awans zakończyła się sukcesem. Wówczas jednak, po hańbiącej porażce z Finlandią, przyszedł wlewający w serca nadzieję bój z Serbami – teraz konfrontacja z San Marino tylko pogłębia depresyjny obraz narodowej ekipy. Konto punktowe jest wprawdzie znacznie okazalsze niż w analogicznym okresie poprzednich eliminacji, ale styl już absolutnie nijaki. Krocząc ścieżką porównań, mecz z Czechami będzie równie kluczowy dla losów eliminacji jak pamiętne spotkanie przeciwko Portugalii. Albo wyniesie nas na wyżyny, albo stoczy w otchłań. Obawiam się, że doświadczymy tego drugiego. Czas Leo bezpowrotnie minął.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze