Bełchatów na „szóstkę”


GKS przed własną publicznością gromi Górnika Łęczna, krakowska Wisła przejechała niczym walec przez Zabrze, a "czerwona latarnia" ligowej tabeli już w pierwszej kolejce rundy wiosennej pozbawiła "Kolejorza" szans na skuteczne włączenie się do walki o najwyższe lokaty. Tak, właśnie wróciła jedyna i niepowtarzalna - Orange Ekstraklasa


Udostępnij na Udostępnij na

Pierwszy mecz rundy wiosennej rozegrany został w Bełchatowie, gdzie lider podejmował trzecią od końca drużynę z Łęcznej. Wszystkie fakty, liczby i statystyki przemawiały zdecydowanie za drużyną gospodarzy, co znalazło potwierdzenie na boisku już w pierwszych kilkunastu minutach. Do siatki trafił Boguski, chwile później po akcji Fonfary kolejne trafienie dołożył Jarzębowski. Po 16. minutach gry było już „po meczu” – czerwoną kartkę zobaczył Toni Golem i pewne stało się, że goście nie wywiozą z Bełchatowa nawet jednego punktu. Co gorsza, grali beznadziejnie, co skrzętnie wykorzystywali podopieczni Oresta Lenczyka. Miło ten mecz będzie wspominać debiutujący w barwach GKS-u Carlos Costly, reprezentant Hondurasu. Następca Radosława Matusiaka (numer 9 na koszulce) w przeciągu zaledwie 45 minut zdobył dwie bramki, a przy kolejnej w efektowny sposób asystował. Mecz piłkarze Górnika kończyli w dziewiątkę, ponieważ czerwoną kartkę za faul we własnym polu karnym obejrzał Leciejewski. W bramce zastąpił go Tytoń, który obronił rzut karny wykonywany przez Łukasza Gargułę, jednak była to jego jedyna dobra interwencja w tym meczu. Zarówno on, jak i Leciejewski o tym meczu będą musieli jak najszybciej zapomnieć. Wszystkim wydarzeniom z trybun przyglądał się Leo Beenhaker oraz Bogusław Kaczmarek, którzy z pewnością mogli zanotować w swojej pamięci kilka ciekawych nazwisk.

Kibice lepsi od swoich pupili
Kibice lepsi od swoich pupili (fot. www.gornik.zabrze.net.pl)

Dużą ochotę do strzelania bramek przejawiała również Wisła Kraków, która drugi raz w tym tygodniu wybrała się na mecz do Zabrza. W środę piłkarze Adama Nawałki w mocno osłabionym składzie pokonali Górnika 3:2, jednak w niedzielnym spotkaniu poszło im już dużo łatwiej. Świetną partię rozegrał duet napastników – Brożek (dwie bramki) – Pulista (bramka i dwie asysty), jednak na słowa uznania zasłużył cały zespół. Na uwagę zasługuje jeszcze piękny gol Patryka Małeckiego, który z radości po strzelonej bramce przebiegł całe boisko, by móc cieszyć się pod sektorem, który zajmowali kibice z Krakowa. Czyżby „stara dobra Wisła” powracała?

Bramkarze na pierwszym planie

Drugi piątkowy mecz rozgrywany był w Krakowie, gdzie Cracovia podejmowała walczącą o mistrzowski tytuł warszawską Legię. Kibice na stadionie przy ulicy Kałuży do ostatnich sekund drżeli o wynik, gdy kolejne wyśmienite, praktycznie nie dające się zmarnować sytuacje zaprzepaszczali Janczyk, Korzym, Włodarczyk czy też Roger. Ten ostatni mógł zostać bohaterem „Wojskowych”, jednak piłka po jego uderzeniu w ostatnich sekundach meczu ugrzęzła na słupku bramki Marcina Cabaja. Dla bramkarza Cracovii był to z pewnością jeden z najlepszych meczów w tym sezonie i tylko dzięki jego wysokiej formie Stefan Majewski może zawdzięczać zdobyty jeden punkt. Dobrze spisywał się również jego vis a vis, jednak miał zdecydowanie mniej pracy od golkipera gospodarzy. Po tym meczu Legia ustąpiła miejsca w tabeli drużynie z nad Wawelu i traci obecnie pięć punktów do pierwszego GKS-u Bełchatów.

Zwycięstwo nad Odrą piłkarze oraz kibice Zagłębia nie zawdzięczają strzelcowi jedynej bramki w tym meczu – Michałowi Chałbińskiemu – a bramkarzowi rodem z czech – Vaclavikowi. Następca w lubińskiej bramce Mariusza Liberdy bronił w sytuacjach beznadziejnych, co z pewnością pozwoli mu na trochę dłużej zagościć w bramce Zagłębia. Podopieczni Czesława Michniewicza nie pokazali niczego specjalnego, można wręcz odnieść wrażenie, że nie było widać różnicy między zespołami, które dzieli 13 miejsc w ligowej tabeli. Michał Iwański i spółka będą musieli zdecydowanie się poprawić, bo już w następnej kolejce czeka ich mecz z Lechem w Poznaniu. Jeśli marzą nie tylko o pucharach, ale również o tytule mistrzowskim, nie mogą pozwolić sobie na stratę punktów, a z obecną grą, jaką prezentują, będzie to bardzo ciężkie.

Także najlepszym piłkarzem na boisku był bramkarz w meczu Korony z Arką, z tą tylko małą różnicą, że nawet jego dobra dyspozycja nie pozwoliła na zdobycie chociaż jednego punktu. Norbert Witkowski, bo o nim tutaj mowa, nie zdołał zatrzymać podopiecznych Ryszarda Wieczorka, jednak dzięki jego interwencjom osłabiona epidemią grypy Arka mogła z podniesioną głową wrócić do Gdyni. Kolporter stwarzał sobie bardzo dużo dogodnych sytuacji do zdobycia bramki, na co wpływ miało przede wszystkim wyrzucenie z boiska w 26 minucie Sobieraja. Jedyna bramka padła zatem po rzucie karnym wykonywanym przez Grzegorza Bonina, który był pilnie obserwowany przez jednego z zaufanych współpracowników Leo Beenhakera.

Trzeciego dnia marca nad Płockiem musiała czuwać opatrzność. Co prawda od drugiej minuty Wisła po bramce Pitrego przegrywała 1:0, jednak ostateczny rezultat można uznać za największa niespodziankę pierwszej kolejki rundy rewanżowej sezonu 2006/2007. „Kolejorza” zawodziła przede wszystkim skuteczność i… brak szczęścia. Albo dobrze interweniował Gubiec, albo piłka odbijała się od słupków bramki gospodarzy (raz po strzale Reissa, raz Zakrzewskiego). Lech miał wyraźną przewagę i mógł ten mecz spokojnie i wysoko wygrać, jednak w ekipie gospodarzy w drugiej połowie dużo ożywienia wprowadził Dosek, który zdobył najpierw wyrównujące trafienie, a następnie bliski był pokonania Kotorowskiego po raz drugi, jednak piłka odbiła się od zewnętrznej części słupka. Niespodziewane zdobycie punktu można tłumaczyć chęcią pokazania panu Piotrowi Kownackiemu, że nadal będzie mu się opłacać inwestować w piłkę nożną w Płocku. W chwili obecnej trwają rozmowy Rady Nadzorczej z prezesem PKN Orlen o ewentualnym zaprzestaniu sponsorowaniu Wisły. Jak ta trudna dla wszystkich sytuacja wpłynie na zawodników przed kolejnym meczem trudno powiedzieć, jednak do Płocka przyjeżdża kolejny zespół, który myśli o europejskich pucharach – Korona Kielce.

Grali bo musieli

O spotkaniu Groclinu z Widzewem najlepiej zapomnieć, albo jeszcze lepiej, nie wiedzieć, że się odbył. Przez 90 minut na boisku nie działo się praktycznie nic ciekawego, gospodarzom nie pomógł nawet sprowadzony za 800 tys. euro Filip Ivanowski, który bardziej niż profesjonalnego zawodnika przypominał „dziecko we mgle”. Był to już jedenasty remis Groclinu w tym sezonie, co z pewnością nie jest powodem do dumy.

Trochę ciekawiej, ale przede wszystkim ze względu na ostrą, często brutalną grę było w Szczecinie. Nowy zaciąg z Brazylii nie pokazał niczego nadzwyczajnego, tak samo jak i drużyna ŁKS-u, która wyglądała bardziej na zespół, który „gra bo musi”. Mimo to ŁKS zdołał strzelił jedną, specyficznej urody bramkę – Piłkę bezpośrednio na siódmy metr od bramki z autu wrzucił Tomasz Hajto, gdzie najlepiej ustawił się Arifovic, który nie miał problemów z trafieniem do siatki. Gdzie byli obrońcy i Radosław Majdan? Nikt jeszcze nie znalazł na to pytanie dobrej odpowiedzi.

Z nadzieją w przyszłość

Po pierwszej wiosennej kolejce Orange Ekstraklasy mogliśmy spodziewać się czegoś więcej, jednak nie ma też powodu do narzekań. Faworyci w wyścigu, którego metą będzie korona mistrza kraju, zgodnie z planem zdobyli komplet punktów. Jedynym niechlubnym wyjątkiem była warszawska Legia, jednak gdyby napastnicy Legii byli trochę skuteczniejsi, „wojskowi” zapewne również zainkasowaliby komplet punktów. Zapowiada to wyrównaną walkę, która powinna owocować spotkaniami na wysokim poziomie z dużą dawką emocji, miejmy nadzieje tylko tych pozytywnych.

Cytat kolejki

„Przyjechaliśmy po zwycięstwo” – Krzysztof Chrobak, trener Górnika Łęczna przed meczem w Bełchatowie.

Okiem statystyka

W Orange Ekstraklasie rozegrano do tej pory 128 spotkań (56 zwycięstw gospodarzy, 27 zwycięstw gości i 45 remisów), strzelono w nich 329 goli (193 gospodarze, 136 goście) co daje średnią 2,57 bramki na mecz. Wykonywano również 25rzutów karnych, z czego cztery nie zostały wykorzystane (Jacek Dembiński, Maciej Iwański, Łukasz Garguła oraz Marcin Bojarski). Sędziowie zdecydowali się pokazać 555 żółtych kartek (najwięcej Jarosław Żyro – 46) oraz 29 czerwonych (najwięcej Hubert Siejewicz – 5).

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze