BE: Wielkanocne zabawy w zajączka


Przekrój spotkań 20. kolejki ekstraklasy był bardzo szeroki. Od żenującego widowiska w Gdańsku po niezłe spotkania w Gliwicach czy Lubinie. Derby Warszawy dla Legii, Lech zalicza dziesiąte zwycięstwo na wyjeździe. Witamy w Ekstraklasie.


Udostępnij na Udostępnij na

W czwartek 20. kolejka ekstraklasy rozpoczęła się bardzo, ale to bardzo przewidywalnie. Korona na wyjeździe nadal nie wygrała, Podbeskidzie nie potrafiło stworzyć zbyt wielu groźnych okazji, było dużo ostrych wejść, mało grania piłką (a jeśli już, to w stylu Kolejarza Stróże – laga na napastnika, niech sobie radzi), dla kielczan strzelił Zając… tfu! – Korzym – dla bielszczan Demjan. Jeśli ktoś spodziewał się po tym meczu fajerwerków, to musi być chory psychi… ekhm, to grubo się przeliczył.

Sebastian Przyrowski znów zawiódł
Sebastian Przyrowski znów zawiódł (fot. Grzegorz Rutkowski / iGol.pl)

Tego samego dnia oglądaliśmy jeszcze spotkanie w Zabrzu, gdzie miejscowy Górnik podejmował Widzew. A podjął go tak, że po pół godzinie było już 2:0. Najpierw Jeleń pokazał, dlaczego grał w Ligue 1, a później Krakowiak wbił sobie piłkę do siatki po strzale Kwieka. Później kontaktową bramkę strzelił Pawłowski wyciągnięty z Warty Poznań. Nota bene – całkiem ciekawy piłkarz, niezły technicznie, mniej pajacuje niż Rybicki, jest obunożny. Koniec końców do głosu doszedł Adam Danch i zgasił światło. 3:1, słabiutki Widzew ponosi już kolejną porażkę. Gdyby nie dobry początek sezonu w wykonaniu łodzian, to dziś tłukliby się o utrzymanie z Podbeskidziem i GKS-em.

W sobotę, zaraz po święconce, na boisko w Gliwicach wyszli piłkarze Piasta i Jagiellonii. Wszyscy liczyli, że Tomasz Frankowski wejdzie na stałe w poczet najlepszych polskich napastników. I stało się to w 38. minucie, gdy „Franek”, zdobywając swojego 167. gola w ekstraklasie, został trzecim najlepszym strzelcem na polskich boiskach. Ale zanim to się jeszcze stało, swoje premierowe trafienie w Piaście zaliczył Artis Lazdins. Piast wyglądał całkiem nieźle, w środku pola rządziło trio Matras – Cicman – Podgórski, aż wreszcie zagapił się Zbozień, zagapił się Polak, Trela ratował swoim kolegom dupy i za faul na Kupiszu wyleciał z boiska. Przez 20 minut atakowali goście, ale Piast ciągle kontrował. Raz skontrował tak, że Modelski wyciął Podgórskiego, sędzia Jakubik wskazał na wapno, a obrońcę „Jagi” odesłał do szatni. Do piłki podszedł Robak i… prosto w Słowika. W końcówce sytuację meczową miał Zbozień, ale omal nie zrobił sobie krzywdy przy nieudolnej próbie strzelenia bramki. Absolutnie najgorszym piłkarzem meczu był Norambuena, którego trener Hajto zdjął po pół godzinie gry. Gary Neville powiedziałby, że Alexis wygląda jak zawodnik z Playstation kierowany przez 6-latka.

Później oglądaliśmy jedną wielką paranoję w Bełchatowie. Starałem się wytłumaczyć sobie posunięcia trenera Levy’ego, ale do teraz nie potrafię tego racjonalnie wyjaśnić. Co myśli człowiek, który uparcie wystawia Gikiewicza w ataku? Albo deleguje do składu Dalibora Stevanovicia? Albo przy czerwonej kartce dla Kelemena ściąga z boiska Sebastiana Milę? To tak, jakbyście na zlot Ku Klux Klanu weszli w koszulce „Black Power”. Samobójstwo. Jedyna bramka meczu padła po strzale Łukasza Madeja z rzutu karnego, który rozbieg do tego uderzania wziął prawie pod bramkę Zubasa. Ostro obciął się przy tym karnym sędzia Wajda. „Jedenastka” jak najbardziej słuszna, ale chwilę przed tą akcją ręką zagrywał Grzegorz Baran, czego arbiter nie zauważył. Grę Śląska niech podsumuje pudło Gikiewicza z dwóch metrów od bramki.

Na zakończenie dnia mieliśmy dostać creme de la creme, mecz meczów, polskie El Classico czy jak jeszcze prasa nazywała derby Warszawy. Pojedynek ten był bardzo świąteczny. Na początku, nawiązując do wielkanocnych zwyczajów, Kuciak dostał piłką w pisanki. Później Przyrowski zabawił się w zajączka i popisał się „Pawełkiem” (przypomnijmy – pusty przelot przy dośrodkowaniu albo inne beznadziejne zachowanie), dzięki czemu Ljuboja wyprowadził Legię na prowadzenie. Następnie rolę zajączka przejął sędzia Gil i postanowił w ramach prezentu uznać bramkę Piątka, choć kapitan Polonii znajdował się w tej sytuacji na spalonym. Ostatecznie Legia zmartwychwstała za sprawą Furmana i zgarnęła trzy punkty. Flesz meczu? Kibice Polonii skandujący pod adresem Koseckiego – Pokaż dupę, pokaż dupę!

W niedzielę od ekstraklasy odpoczywaliśmy, aż w poniedziałek przyszło spotkanie Zagłębia z Ruchem. Mecz błędów, można powiedzieć. A raczej Adriana Błąda i błędów. Pod nieobecność Papadopulosa i Pawłowskiego to właśnie wracający z Bydgoszczy piłkarz załadował chorzowianom dwie bramki. Między jedną a drugą swojaka ustrzelił Djordje Cotra. Chwilę po drugim trafieniu Błąda swoją bramkę zdobył Janoszka (chyba najgorszy, obok Zieńczuka, na boisku). Ruch gonił, gonił, aż wreszcie dogonił. Smektała najpierw trafił w Gliwę, ten odbił futbolówkę przed siebie, a drugi raz zawodnik Ruchu już wycelował dokładniej i z 1:0, a później 2:1, zrobiło się 2:3. A powinno już być 3:2, bo Zagłębiu należała się „jedenastka” za debilne zachowanie Baszczyńskiego w polu karnym, gdy będącemu bez piłki Woźniakowi przyłożył z łokcia. Napastnik Zagłębia nie zaprosi raczej „Baszcza” na swoje urodziny.

Następnie dostaliśmy do oglądania pojedynek, który określono pięknym eufemizmem „mecz przyjaźni”. Mówiąc dosadniej – spotkanie Lechii z Wisłą kandyduje do najbardziej gównianego meczu dekady. Z jednej strony Buzała, który jeszcze w szatni po meczu kiwał samego siebie. Z drugiej Garguła, który z rzutu wolnego pier…ł prosto na aut. Nie, nie kopnął. On podszedł do piłki i pier…ł nią prawie pod nogi liniowego. Pierwsza groźna akcja Wisły? 74. minuta. Jedyną osobą, która śledziła ten mecz z zainteresowaniem, był komentujący to spotkanie dla Canal+ Kazimierz Wegrzyn. I jak było słychać, nie podziałało to na niego dobrze, bo podsumowując występ Mateusza Machaja nazwał jego grę „bardzo dobrą”. Dwa plusy tego pojedynku – piękna oprawa kibiców gdańszczan ku czci tragicznie zmarłym fanatykom Lechii oraz całkiem przyzwoita polszczyzna Deleu.

Na koniec zostało nam spotkanie Pogoni z Lechem. Premierowy mecz Wdowczyka na ławce „Portowców” zapowiadał się ciekawie – Lech na wyjazdach wygrywa jak leci, prawie jak „Wdowiec” w debiutach. Tym razem efekt nowej miotły nie podziałał i po trafieniu Kamińskiego było 0:1. Później kibice Pogoni trafili śnieżką w Lovrencsicsa, Henriqueza i Ceesaya (istny popis debilizmu). W rewanżu za swoich kolegów przyszedł Tonew, który potwierdził dobrą formę, płaskim strzałem ustalając wynik spotkania. Tym samym „Kolejorz” ma już dziesięć zwycięstw na wyjeździe i wydaje się, że jest jedyną ekipą, która może zagrozić Legii w zdobyciu mistrzostwa. Oprócz niej samej oczywiście.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze