Atletico Madryt, czyli kolejna batalia o mistrzostwo w cieniu gigantów


20 grudnia 2015 Atletico Madryt, czyli kolejna batalia o mistrzostwo w cieniu gigantów

Podczas gdy Real i Barcelona borykają się z różnego rodzaju problemami, Atletico bez echa wygrało już piąty mecz z rzędu w lidze i zrównało się punktami z liderem. Na odwiecznej walce kolosów może tylko skorzystać, jak w 2014 roku, kiedy sensacyjnie wygrało rozgrywki na krajowym podwórku. Czy możemy po raz drugi spodziewać się nieoczekiwanego?


Udostępnij na Udostępnij na

35 punktów po 15 spotkaniach – taki dorobek „Los Colchoneros” stawia ich w sytuacji, gdzie tylko różnica bramek zabiera im pierwszą lokatę. Dokładnie tyle samo oczek, przy takiej samej liczbie wygranych i przegranych, zanotowała Barcelona. Real Madryt jest pięć punktów za dwoma największymi rywalami. Dlaczego zatem, w kontekście mistrzostwa kraju, po raz kolejny mówi się wyłącznie o dwóch potentatach europejskiego futbolu? Atletico nie jest przecież zespołem anonimowym i nie odzwierciedla pozycji Leicester City w Premier League. O ile ten ostatni klub w dalszym ciągu nie jest postrzegany jako poważny kandydat do tryumfów, o tyle drużyna ze stolicy Hiszpanii nie musi już udowadniać swojej wartości.

Czy piłkarzom Atletico uda się powtórzyć sukces sprzed dwóch sezonów? (fot. elcodiano.eleconomista.es)
Czy piłkarzom Atletico uda się powtórzyć sukces sprzed dwóch sezonów? (fot. Elcodiano.eleconomista.es)

I po raz kolejny taka otoczka zmagań na ligowej arenie może piłkarzom Atletico wyjść tylko na dobre. Mistrzostwo w sezonie 2013/2014 zdobywali, kiedy nikt nie postrzegał poważnie złamania wieloletniej hegemonii gigantów. A Diego Simeone i jego podopieczni cierpliwie robili to, co do nich należało, czyli najzwyczajniej w świecie wygrywali mecze jeden po drugim. Wracając do teraźniejszości: ostatnią porażkę w Primiera Division zanotowali pod koniec września, kiedy minimalnie przegrali z Villarrealem. Od tego czasu zremisowali dwa i wygrali aż siedem meczów. W pięciu ostatnich spotkaniach (z każdego wychodzili zwycięsko) stracili zaledwie jedną bramkę. Czy to wystarczy, aby ponownie upatrywać w nich rywala równego duetowi Real – Barcelona?

Realu i „Barcy” problemy

Pierwszym (choć mniej ważnym) z dwóch ogólnych czynników, które pozwalają bać się Atletico, są ich rywale. A dokładniej mówiąc ich problemy.

Poczynając od sąsiadów zza miedzy: „Królewscy” w obecnym sezonie mają więcej kłopotów niż powodów do śmiechu. Pierwszym z nich jest Rafa Benitez, który próbuje ścigać się z własnym cieniem sprzed ponad dekady. Niestety, wielu kibiców „Los Blancos” zarówno przed przyjściem szkoleniowca do drużyny, jak i w trakcie jego pracy mówi, że ów cień już dawno Hiszpanowi uciekł i nie sposób go złapać. Real gra w tym sezonie w kratkę, podopieczni Beniteza potrafią wygrać 8:0 z Malmoe, aby pięć dni później w bez zaangażowania przegrać z Villarrealem. Styl również pozostawia wiele do życzenia – patrząc na grę Ronaldo i spółki można odnieść wrażenie, że gracze nie chcą się za bardzo poświęcać, nie wiadomo tylko, czy chodzi o trenera, czy też o wewnętrzne podziały w drużynie.

Z meczów z PSG (dwukrotnie), Sevillą, Villarrealem, Atletico i Barceloną madrytczycy wygrali tylko domowe spotkanie z Francuzami. Pozostałe wyniki to dwa remisy i aż trzy porażki, co nie stawia w korzystnym świetle graczy Beniteza. W wielkich spotkaniach niewidoczne stają się gwiazdy zespołu, z Ronaldo na czele. W mediach aż huczy od pogłosek, jakoby menedżer miał stracić poparcie w szatni, a jesteśmy jeszcze przed Bożym Narodzeniem. „Królewscy” do drugiego miejsca tracą aż pięć punktów i nie widać jak na razie symptomów mających przynieść serię przekonujących zwycięstw.

Z problemami zupełnie innej natury boryka się Barcelona. Ekipa z południa Hiszpanii jest zgrana i w wielu meczach piekielnie mocna, trio MSN strzela bramkę za bramką, podopieczni Luisa Enrique liderują w tabeli. Czy jest jednak tak dobrze, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać? Na barkach zawodników „Dumy Katalonii” spoczywa olbrzymi ciężar, wymaga się od nich bowiem powtórzenia osiągów z poprzedniego sezonu, a więc zwycięstwa na każdym możliwym froncie. Bariera psychologiczna jest tutaj istotnym czynnikiem; choć mamy do czynienia z piłkarzami, którzy smak zwycięstwa znają doskonale, znamy przecież powiedzenie „nie jest sztuką wygrać raz, sztuką jest utrzymać się na piedestale”.

Aleix Vidal i Arda Turan od przenosin do Barcelony nie grają w piłkę (fot. fcbarcelona.com)
Aleix Vidal i Arda Turan od przenosin do Barcelony nie grają w piłkę (fot. Fcbarcelona.com)

Kolejna, nie mniej istotna kwestia, to zmęczenie materiału. Każda maszyna, jeśli nie naoliwiona, w końcu się zepsuje, a „Blaugrana” gra praktycznie tym samym składem co cały poprzedni sezon. Jest to pokłosie zakazu transferowego, który pozwala klubowi rejestrować nowych piłkarzy dopiero od pierwszego stycznia przyszłego roku. W związku z powyższym sprowadzeni latem Aleix Vidal i Arda Turan nie zagrali w rundzie jesiennej nawet minuty i nie wiadomo, czy półroczny rozbrat z boiskiem nie wpłynie na ich słabszą dyspozycję na wiosnę. Trzon drużyny ma w nogach półtora roku gry, a trzeba wspomnieć, że kadra Barcelony wcale nie jest szeroka. Messi i spółka walczą i na krajowym podwórku i w Lidze Mistrzów, gdzie oczekuje się od nich historycznego, pierwszego tryumfu rok po roku, co dotychczas nie udało się żadnemu zespołowi. Czy starczy sił?

Mocne Atletico

Czas na drugi czynnik, ten o wiele bardziej istotny. Jak wiemy, lepiej wygrywać, aniżeli czekać na błędy rywali, na czym przejechało się już wiele zespołów. Atletico cierpliwie podąża tym tropem, a ostatnią porażkę we wszystkich rozgrywkach zanotowało ostatniego dnia września z Benficą.

Diego Simeone udało się zatrzymać w zespole trzon drużyny, składający się z Jana Oblaka, Diego Godina, Gabiego, Tiago i Antoine’a Griezmanna. Zwłaszcza środkowy obrońca i napastnik byli w lecie rozchwytywani i łączeni z możnymi piłkarskiego świata, jednak pozostania w zespole, prawdopodobnie, nie żałują. Piłkarze tacy jak Mandzukić, Turan czy Alderweireld pożegnali się z drużyną, ale szkoleniowiec wsparł skład kilkoma głośnymi nazwiskami (Martinez, Filipe Luis). Kluczem do stabilizacji była natomiast obecność samego Argentyńczyka na ławce trenerskiej.

Piłkarze Atletico razem z ławką cieszą się z bramki Griezzmana przeciwko Athletikowi (fot. essentiallysports.com)
Piłkarze Atletico razem z ławką cieszą się z bramki Griezmanna przeciwko Athleticowi (fot. Essentiallysports.com)

Simeone to chyba największy atut ekipy z Madrytu. Jeden z najlepszych motywatorów na trenerskiej arenie jest marzeniem większości prezesów, jego kooperacja z zawodnikami to zupełnie przeciwieństwo stylu pracy Louisa van Gaala czy Jose Mourinho. Było to łatwo zauważalne w ostatnim meczu z Athletikiem Bilbao, kiedy to po zdobyciu zwycięskiego gola drużyna pognała świętować razem ze swoim bossem. Popularny „Cholo” jest gwarancją świetnej atmosfery, jego podopieczni byliby pewnie skłonni wskoczyć za nim w ogień. A taka symbioza jeszcze nigdy nie miała w futbolu negatywnych skutków.

A jak sytuacja wygląda na murawie? „Los Colchoneros” są prawdziwymi artystami w sztuce piłkarskiego minimalizmu. Ostatni raz na krajowym podwórku więcej niż dwie bramki strzelili 30 sierpnia, kiedy to w drugiej kolejce ich wyjazdowe spotkanie z Sevillą zakończyło się rezultatem 3:0. Od tamtego czasu zaś „Rojiblancos” sześć razy kończyli spotkanie z dwoma golami, również sześć razy z jednym, zaledwie raz nie udało im się trafić do siatki. Nie wygląda to niezwykle obiecująco (22 bramki w 15 kolejkach), ale jeśli spojrzymy na statystykę przez pryzmat goli straconych, zmieni się obraz gry drużyny. W tym sezonie ligowym Atletico dało sobie wbić zaledwie siedem bramek, co jest najlepszym wynikiem ze wszystkich pięciu najlepszych lig europejskich!

Jose Gimenez – młody gracz jest dziś podstawowym stoperem Los Colchoneros (fot. colchonero.com)
Jose Gimenez – młody gracz jest dziś podstawowym stoperem Los Colchoneros (fot. Colchonero.com)

Dwoma najważniejszymi architektami tego osiągnięcia są oczywiście Oblak i Godin, którzy w żadnym momencie nie schodzą poniżej kosmicznego pewnego poziomu gry. Partnerem defensywnej skały zespołu w parze stoperów jest jego młodziutki rodak, Jose Gimenez, który prezentuje na tyle równą formę, że pozbawił miejsca w składzie sprowadzonego latem za 25 milionów euro Stefana Savicia. Boki zabezpiecza dwójka Luis – Juanfran, rozdzielona w poprzednim sezonie roczną grą Brazylijczyka w Londynie. Luis jednak wrócił, więc jedynym nowicjuszem jest Gimenez, a stara gwardia zna się jeszcze z czasów przed finałem Ligi Mistrzów, co gwarantuje stabilizację.

Pomoc i ofensywa to połączenie wieloletniego zgrania, powiewu młodości i wirtuozerii. Tę pierwszą zapewniają nieśmiertelni Fernando Torres, Gabi i Tiago, drugą – młode wilki, czyli Olivier Torres, Saul Niguez i Yannick Ferreira Carrasco, specami od piłkarskiego kunsztu są zaś Griezmann, czyli najskuteczniejszy snajper, oraz Koke, najlepszy asystent. Jedynym rozczarowaniem jest słaba dyspozycja sprowadzonego za ogromne pieniądze Jacksona Martineza – zawodnika bardzo silnego i skocznego, któremu jak na razie trudno odnaleźć się w technicznej lidze.

Atletico gra mądrą piłkę. Potrafi grać niebywale agresywnie i ostro, co jest zresztą domeną zespołu z czasów Diego Simeone, ale w tym sezonie pokazuje również niespotykane wcześniej w czerwono-białej części Madrytu wyważenie. Piłki nie są grane na aferę, a środek pola dobrze kooperuje z defensywą, dzięki czemu zawodnicy mają więcej siły w końcówkach spotkań (ich zmęczenie w ostatnim kwadransie przez parę ostatnich sezonów było nad wyraz zauważalne, najlepszym przykładem jest przegrana w finale Ligi Mistrzów z Realem). Przez to nie są równie skuteczni co w minionych latach, ale jednocześnie tracą mniej bramek (na tym samym etapie sezonu 2014/2015 – 11 goli straconych, 2013/2014 – 9), co w ogólnym rozrachunku wychodzi na plus.

Drużyna Diego Simeone jest w tym sezonie cichym kandydatem do zdobycia mistrzostwa. Nie ma problemów z wymaganiami ponad stan, zna się doskonale, gdyż jej trzon budowany jest od paru ładnych lat, nie ma w zespole wywyższających się gwiazd. Podczas gdy Real i Barcelona mierzą się z różnej natury problemami, które prędzej czy później dadzą o sobie znać, Atletico – przed którym nie stawia się nawet połowy wymagań, które mają dwaj hiszpańscy giganci – powolutku zbliża się do pierwszego miejsca w tabeli. Dwa lata temu dostało się tam na przynajmniej dwa mecze dopiero w 30. kolejce… ale kiedy już na grzędzie usiadło, nie spadło z niej aż do końca rozgrywek.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze