Argentyna upada po raz trzeci. Czy „Albicelestes” pojadą na mundial?


"Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?"

10 listopada 2016 Argentyna upada po raz trzeci. Czy „Albicelestes” pojadą na mundial?
soccerpride.com

Argentyna. Kraj, w którym piłka nożna to często sprawa życia i śmierci. Rzeczywistość niemal mistyczna. Rzeczywistość, która porusza umysły i przede wszystkim serca. Kraj, który reprezentują najlepsi piłkarze na świecie, z boskim Leo Messim na czele. Aktualny lider rankingu FIFA. Wreszcie drużyna, której może zabraknąć na najbliższych mistrzostwach świata w Rosji. 


Udostępnij na Udostępnij na

Bóg jest Argentyńczykiem

„Bóg jest Argentyńczykiem”. W ostatnich latach teza ta stała się dość popularna. Przecież aktualny papież pochodzi właśnie z tego kraju. Do tego właśnie tam urodził się uważany przez wielu za najlepszego piłkarza na świecie Leo Messi. Patrzenie na jego grę często pozwala wierzyć, że jakaś cząstka boskości została w nim ukryta. Mało? Dodajmy Diego Armando Maradonę – drugiego zawodnika, którego gra pozwalała uwierzyć niewierzącym. Maradona i Messi są jak rany Chrystusa, których musiał dotknąć święty Tomasz, by uwierzyć w zmartwychwstanie mistrza. Myślicie, że przesadzam? W Argentynie takie porównania są niczym, trzymając się teologicznej terminologii, chleb powszedni, o który codziennie modlą się miliony katolików na całym świecie.

Dodajmy do tego rzeszę aniołów, którzy nie pozwolą, by Messi uraził stopę o kamień. Najlepszy napastnik Serie A? Jest! Najlepszy napastnik Premier League? Jest! Najlepszy asystent Ligue 1 w poprzednim sezonie? Jest! Do tego kilku solidnych grajków takich jak chociażby Nicolas Otamendi, Javier Mascherano, Nicolas Gaitan, Angel Correa czy Ever Banega.

Sukcesy na arenie międzynarodowej? Również są! Dwa złote i trzy srebrne medale mistrzostw świata, dwa złote i trzy srebrne medale igrzysk olimpijskich, czternaście wygranych w Copa America. Argentyna to jedna z najsilniejszych reprezentacji świata. Drużyna, która obecnie może się pochwalić się najjaśniejszą plejadą gwiazd w swoim składzie. Bo jak inaczej wytłumaczyć brak powołań dla kolejnego złotego dziecka argentyńskiej ziemi, Paolo Dybali? W kraju, w którym piłka nożna jest tak ważna, wszystkie powyższe składniki pozwalają wierzyć, że Bóg rzeczywiście jest Argentyńczykiem. Niestety jednak nawet Chrystus na krzyżu zakrzyknął: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Wiele wskazuje na to, że wszyscy fani futbolu w tym południowoamerykańskim kraju mogą niedługo przeżyć swoją Golgotę i powtórzyć Chrystusowe wołanie.

Pierwszy upadek Argentyny…

Choć nie do końca. Reprezentacja „Albicelestes” nie brała udziału w mistrzostwach świata w latach 1938–1954. Nie było to jednak spowodowane tym, że Bóg opuścił Argentyńczyków. Można raczej powiedzieć, że to oni odwrócili się od Boga. Argentyńscy piłkarze byli wówczas uważni za najlepszych na świecie. W mundialu w 1934 roku zajęli drugie miejsce. Cztery lata później na mistrzostwa nie pojechali, gdyż nie zgodziła się na to tamtejsza federacja. Argentyna kandydowała do miana gospodarza turnieju. Ten jednak odbył się we Francji. Odmowa udziału miała być swoistym protestem. Świat miał dostrzec, jak wiele stracił, stając do walki z Bogiem. A trzeba przyznać, że stracił naprawdę dużo. W ramach solidarności do protestu przyłączyły się inne południowoamerykańskie reprezentacje, z wyjątkiem Brazylii. Świat został pozbawiony najpiękniejszego, najbardziej romantycznego oblicza piłki nożnej. Jednak najbardziej ucierpieli na tej decyzji argentyńscy kibice. Ich reprezentacja rok wcześniej w cudownym stylu wygrała Copa America. Argentyna mogła się wówczas pochwalić jedną z wielu „złotych generacji”. Szanse na zwycięstwo w turnieju były naprawdę duże.

Niedługo potem rozpoczął się tragiczny okres. Nie tylko dla Argentyńczyków, ale i dla całego świata. Bóg nie był Argentyńczykiem. Można było odnieść wrażenie, że w ogóle nie istnieje albo przynajmniej umarł. Rozpoczęła się II wojna światowa. Po wojnie w 1949 roku miał miejsce strajk piłkarzy. Wielu z nich wyemigrowało do Europy. W kraju zostali sami niewyróżniający się zawodnicy. W sprawę włączyły się władze państwowe. Juan Domingo Peron, ówczesny prezydent Argentyny, który chciał rządzić wszystkim i wszystkimi, podjął decyzję o tym, że reprezentacja nie weźmie udziału w mistrzostwach świata zarówno w 1950, jak i w 1954 roku. Peron bał się kompromitacji, wiedział, że najlepsi piłkarze wyjechali. Podjął więc decyzję, która znów uderzyła w argentyńskich kibiców.

Drugi upadek Argentyny

Mundial 1970 w Meksyku. To właśnie wtedy, cztery lata po mistrzostwach, w których Argentyna zagrała w ćwierćfinale, „Albicelestes” nie zakwalifikowali się na turniej. W kwalifikacjach trafili oni do grupy A, w której przyszło im rywalizować z Peru i Boliwią. Reprezentacja prowadzona wówczas przez Adolfo Alfredo Pedernerę przegrała dwa pierwsze spotkania i powoli mogła zapominać o udziale w mistrzostwach. W serii rewanżowej co prawda udało się ograć Boliwię 1:0 i zremisować 0:0 z Peru, ale mimo to „Albicelestes” zajęli ostatnie miejsce w grupie. Ze strefy CONMEBOL do Meksyku pojechały Peru, Urugwaj i Brazylia. Były to bardzo dobre mistrzostwa do południowoamerykańskich drużyn. Cały turniej wygrała reprezentacja „Canarinhnos”, na którą nie było w ówczesnym świecie mocnych. Bóg był wtedy Brazylijczykiem. Bez wątpienia. Pele, Carlos Alberto, Jairzinho, który strzelał gole w każdym meczu turnieju, czy też Gerson – cóż to była za ekipa! Gdyby nie nieszczęśliwe losowanie, mogliśmy być wówczas świadkami południowoamerykańskiego finału. Brazylijczycy najpierw w ćwierćfinale wyeliminowali Peru, a później w półfinale okazali się lepsi od Urugwaju. Argentyńczycy zstąpili do czyśćca. Bóg spojrzał na nich łaskawym okiem dopiero osiem lat później. W 1978 roku to właśnie „Albicelestes” zostali najlepszą drużyną świata. Na powtórzenie tego wyczynu czekają do dziś.

Argentyna upada po raz trzeci?

Tak. Jeśli nie jesteście na bieżąco, takie stwierdzenie może Was dziwić. Reprezentacja mająca TAKICH piłkarzy. Reprezentacja, która w trzech ostatnich latach dochodziła do finałów wielkich imprez. No właśnie. Od tego zacznijmy. Trzy razy rozbudzone nadzieje. Piłkarze, których zazdrości Argentynie cały świat. Mimo tego trzy porażki – w finale mistrzostw świata z Niemcami i dwa razy w finale Copa America z Chile. Później zakończona i ostatecznie wznowiona reprezentacyjna kariera przez Leo Messiego. Już na tym etapie można było stwierdzić, że o ile „Albicelestes” nie upadają, o tyle mocno się chwieją. W tej chwili jednak Argentyna upada. Wygląda na to, że będzie to upadek z hukiem. Po raz piąty w historii reprezentacji może zabraknąć na mistrzostwach świata. Po dziesięciu kolejkach „Albicelestes” zajmują szóste miejsce w tabeli. Przypomnę, że do Rosji pojadą cztery najlepsze drużyny kwalifikacji. Piąta,w tej chwili Chile, które ma taką samą liczbę punktów co Argentyna, wystąpi w barażach.

Początek kwalifikacji przypadł na październik i listopad 2015 roku. Leo Messi leczył wówczas kontuzję, której nabawił się w barwach FC Barcelona. „Albicelestes” przegrali z Ekwadorem i Kolumbią oraz zremisowali z Brazylią i Paragwajem. Kolejne mecze zostały rozegrane dopiero w marcu 2016. Messi wrócił po kontuzji i od razu miało to wpływ na wyniki.  Argentyńczycy wygrali z Chile 2:1, rewanżując się za porażkę w finale Copa America 2015. Kilka dni później, pewnie, 2:0 pokonali Boliwię. W lecie przyszło jubileuszowe Copa America i wspomniana już kolejna, finałowa porażka z Chile. Później zamieszanie, o którym słyszał cały świat. Zakończenie reprezentacyjnej kariery przez Messiego, pożegnanie z dotychczasowym selekcjonerem Gerardo Martino, poszukiwania nowego, próby wyrwania z Sevilli Jorge Sampaoliego, wreszcie zatrudnienie anonimowego w Europie Edgaro Bauzy i powrót do reprezentacji Messiego. Mimo takich zawirowań, w pierwszym po przerwie, bardzo trudnym eliminacyjnym spotkaniu z Ekwadorem udało się odnieść zwycięstwo. Miało ono miejsce drugiego września. Od tamtej pory Argentyna rozegrała trzy kwalifikacyjne mecze. Żadnego z nich nie udało się wygrać (remisy z Wenezuelą i Peru oraz porażka z Paragwajem). Warto również wspomnieć, że w żadnym z nich nie wystąpił Leo Messi. Widmo braku reprezentacji na mistrzostwach w Rosji zajrzało kibicom w prosto we wzniesione ku Bogu oczy.

I oczy te wciąż, nieustannie są w tego w tego Boga wpatrzone. Jeśli nie w tego na górze, to w tego biegającego po zielonej murawie z numerem 10 na plecach. Wołanie „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” jest w tych kwalifikacjach bardzo bliskie Argentyńczykom. Gdy tylko Messiego nie ma na boisku, jego koledzy gubią punkty, gdy wraca, zwyciężają. To właśnie jego pomoc będzie niezwykle potrzebna. Bez niej Argentyńczycy mogą zapomnieć o awansie na mundial. Tym bardziej że najbliższym przeciwnikiem „Albicelestes” będzie ich odwieczny rywal – reprezentacja Brazylii, która po nie najlepszych ostatnich latach wreszcie wraca na należne jej miejsce. „Canarinhos” będą chcieli podtrzymać dobrą passę i umocnić się na pozycji lidera. Czy argentyński Bóg znów uczyni cuda? A jeśli porównanie z Bogiem uważacie za przesadzone, uznajmy Messiego za anioła stróża tej reprezentacji. Przed meczem z Brazylią z pewnością w wielu argentyńskich domach będzie się dało słyszeć nieco sparafrazowaną, lecz dobrze wszystkim katolikom znaną modlitwę: „Aniele Boży, stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój”. Bo trzeciego upadku już nie przeżyję.

 

Zapisz

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze