Wielkie drużyny poznaje się nie wtedy kiedy grają piękny futbol, wygrywając mecz za meczem, ale w sytuacjach iście ekstremalnych, kiedy gra nie idzie po ich myśli. Polacy po raz kolejny udowodnili, że śmiało mogą uchodzić za wielką drużynę.
Spotkanie z Portugalią w Chorzowie, gdzie biało- czerwoni skazywani byli na klęskę, bo eliminacje zaczęli od domowej porażki 1:3 z Finlandią, remisu z Serbią i wymęczonej wygranej z Kazachstanem, a jednak wygrali 2:1, udzielając wicemistrzom Europy lekcję, jaką pewnie długo będą pamiętać. Mecz z Azerbejdżanem, w którym Polacy gola stracili już w 5. minucie, a potem długo bili głową mur, zaś rywale rozgrywali potyczkę życia, niesieni dopingiem dziesiątek tysięcy kibiców na stadionie im. Tofika Bachramowa. Rewanż z Portugalią w Lizbonie, gdzie gospodarze zapowiadali słodką zemstę za porażkę w Chorzowie, a tymczasem sami najpierw musieli gonić wynik, a gdy już objęli prowadzenie, nie potrafili dowieść go do końca. I wreszcie dzisiejsze starcie z Kazachstanem, który miał nie sprawić nam większych problemów, a jednak sprawił, sensacyjnie prowadząc do przerwy, przy okazji mądrze broniąc się przez pierwszą połowę. Ale podopieczni Leo Beenhakkera pokazali po raz kolejny, że wychodzenie obronną ręką z trudnych sytuacji to ich specjalność.
Czerwcowa porażka z Armenią 0:1 wciąż mocno tkwi w pamięci naszych piłkarzy. – Ta przegrana to było nasze ostatnie możliwe potknięcie w tych eliminacjach – mówił przed sobotnim meczem, Mariusz Lewandowski. Na więcej potknięć nie możemy już sobie pozwolić, bo później nie będzie już czasu na odrabianie strat. Kazachstanu żaden z biało- czerwonych lekceważyć oczywiście nie zamierzał, ale też Leo Beenhakker musiał znaleźć sposób na to, by zawodników odpowiednio zmotywować. – Powtarzam im na każdym kroku, że grają z Portugalią, a nie Kazachstanem – przyznał Don Leo. To na pewno pomogło, bo żaden z jego podopiecznych przed pierwszym gwizdkiem nie dopisywał sobie trzech punktów. Polscy piłkarze doceniali klasę rywali. – To nie jest zespół, który tylko przeszkadza. Oni naprawdę bardzo dobrze konstruują akcję, grają nieźle w defensywie i mają szybki atak – chwalił przeciwników zza Kaukazu, Jacek Krzynówek.
O tym, że Krzynio ma rację, dobitnie pokazała pierwsza połowa. Polacy od pierwszego gwizdka arbitra rzucili się do zdecydowanych ataków. – Ważnym jest, by dobrze zacząć spotkanie – mówił Lewandowski przed rozpoczęciem smeczu. Jeśli szybko zdobędziemy bramkę, grać będzie nam się łatwiej, tak jak to miało miejsce w marcowej potyczce z Azerbejdżanem. Co jeśli jednak biało- czerwoni w początkowym okresie gry bramki nie zdobędą? – Paniki nie będzie, bo mecz trwa przecież 90 minut – dodawał pomocnik Szachtara Donieck. Jednak chyba żaden z podopiecznych Leo Beenhakkera nie przypuszczał, że to Kazachowie pierwsi strzelą gola. Była 20. minuta, kiedy gracze Arno Pijpersa przeprowadzili wzorcowy kontratak. Na prawej stronie, Grzegorzowi Bronowickiemu urwał się Nurboł Żumaskalijiew, dośrodkował w pole karne, gdzie nie pilnowany Dmitrij Biakow pewnie pokonał Artura Boruca. Kibice na stadionie Legii, od początku spotkania, gorąco dopingujący polski zespół, zamarli w przerażeniu. A szok mógł się pogłębić kilka minut później, kiedy tylko świetna interwencja Boruca uchroniła nas przed stratą drugiej bramki. Polacy w pierwszych czterdziestu pięciu minutach nie grali źle. Na prawej stronie starał się jak mógł Wojciech Łobodziński („W Orange Ekstraklasie grasz jak pies, który tylko biega wokół intruza, w reprezentacji musisz go gryźć”- tak na treningach pomocnika Zagłębia Lubin, motywował Beenhakker). Do formy z zeszłego sezonu Łobodzińskiemu jeszcze trochę brakuje, ale na pewno w pierwszej połowie był jednym z najbardziej wyróżniających się graczy w polskim zespole. Wyraźnie wśród biało- czerwonych brakowało zawodnika, który uspokoi grę, spokojnie ją poprowadzi. Dominował chaos i nerwowe poczynania, ale biorąc pod uwagę okoliczności, nietrudno było się temu dziwić.
Druga połowa zaczęła się od…awarii oświetlenia na stadionie Wojska Polskiego. Teraz można mówić, że „złość przedmiotów martwych” przyszła w sukurs polskiej reprezentacji, bo wymuszona przerwa okazała się zbawienna dla niej, ale w momencie gdy przy Łazienkowskiej zgasło światło, nikomu nie było do śmiechu. Rozpoczęła się wielka gorączka, nerwówka, byle tylko oświetlenie przywrócić do stanu używalności, a mecz nie został przełożony. Ostatecznie po ok. 20 minutach problem udało się rozwiązać. Nie tylko zresztą z oświetleniem. Zniknął również problem nieskuteczności Polaków. Zaraz po wznowieniu gry wyrównał Ebi Smolarek, wykorzystując wspaniałe, prostopadłe podanie Jacka Krzynówka. Chwilę później, po niedokładnym wybiciu piłki po rzucie rożnym przez kazachskich obrońców, Maciej Żurawski zagrał futbolówkę tuż przed pole karne do Jacka Bąka, a ten zamiast strzelać przytomnie odegrał do Smolarka, który popisał się cudownym strzałem bez przyjęcia. Trzecia bramka to kopia pierwszej. Tym razem po ziemi zagrywa Żurawski, zaś Ebi fantastycznie uderza zza szesnastki.
Zwycięstwo z Kazachstanem, wobec równoczesnych remisów Serbii i Finlandii, oznacza, że Polakom do awansu na EURO 2008 wystarczą już tylko trzy punkty. A to oznacza, iż scenariusz, że do Belgradu w listopadzie pojedziemy wyłącznie w roli turystów jest więcej niż realny. Za spotkanie z Kazachami, wysokie noty należą się każdemu z podopiecznych Beenhakkera. Oprócz tradycyjnych bohaterów (Boruc, Krzynówek, Lewandowski, Smolarek) świetnie spisał się również Maciej Żurawski, udowadniając, że zasługuję na miejsce w reprezentacji. – Dla mnie nie ważne jest kto strzela bramki, ważne by zespół wygrywał, a każdy z zawodników grał tak, jak tego od niego oczekuję – powtarza na każdym kroku Don Leo. Magic pokazał, że choć goli nie zdobywa, dla zespołu jest bezcenny, bo dziś wykonał tytaniczną pracę w środku pola, mając swój udział przy dwóch z trzech bramek. Teraz przed Polakami w środę, towarzyska potyczka z Węgrami, a w listopadzie ostatni etap drogi do EURO 2008- mecz z Belgią w Chorzowie i cztery dni później z Serbią w Belgardzie. – Do EURO 2008 mamy już tylko trzy kroki – mówił na początek zgrupowania we Wronkach, Leo Beenhakker. W związku z życzliwą pomocą naszych rywali, by zagrać w przyszłym roku w Austrii i Szwajcarii wystarczy jeden krok. Słynne zdanie Macieja Żurawskiego, że „spieprzyć można wiele rzeczy, ale nie awans do EURO 2008”- po wygranej w Warszawie nabrało jeszcze większego znaczenia. Tego zadania po prostu nie można spieprzyć!