Kontynuujemy nasz cykl publicystyk związanych z jubileuszem Bundesligi. Tym razem spoglądamy na znakomity w latach 80. HSV Hamburg. Mistrz Niemiec, a także triumfator europejskich rozgrywek. Na kartce zapisanej piękną historią klubu nie zabrakło brudnych plam atramentu, których zmazać się już nie da.
Kilka dni temu pisaliśmy o znakomitej erze Borussii Moenchengladbach. Dzisiaj przypomnimy historię znakomitej w latach 80. drużyny z Hamburga. Mistrzostwa i puchary Niemiec to tylko niektóre trofea zdobyte przez HSV w najlepszym okresie. „Die Rothosen” od początku istnienia profesjonalnej ligi w Niemczech grali w kratkę, a ich wyniki osiągane w kolejnych sezonach przypominały istną sinusoidę.

Po słabej rundzie jesiennej w sezonie 1977/1978 z Hamburga odszedł trener Rudolf Gutendorf, na którego miejsce przyszedł Arkoc Özcan. Turek nie poradził sobie dużo lepiej i został zwolniony równie szybko. Gracze z Volksparkstadion byli pod jego wodzą zwyczajnie słabi i mało efektowni. Zarząd w poszukiwaniu szkoleniowca sięgnął w końcu po sprawdzone europejskie nazwisko, które miało przynieść pierwsze od 1960 roku mistrzostwo RFN. Chorwat Branko Zebec miał być lekiem na chorą sytuację panującą w drużynie. Były piłkarz Alemannii Aachen sprowadził bramkostrzelnego Horsta Hrubescha oraz Mafreda Kaltza. Sprowadzenie każdego z nich nie mogło się jednak równać z walką o pozostanie w klubie znad Łaby „Lwa Albionu” Kevina Keegana. Brytyjczyk był najważniejszym ogniwem armii, która sięgnęła po raz pierwszy od 19 lat po mistrzostwo kraju. Droga po ostateczny tryumf nie była jednak taka prosta. Losy czempionatu przesądzone zostały na kolejkę przed końcem sezonu, kiedy to HSV szczęśliwie zremisowało z Arminią Bielefeld. Nawet porażka w ostatnim spotkaniu z Bayernem Monachium nie odebrałaby mu mistrzowskiej patery. I tak też się stało. Bayern wygrał 2:1, ale nie był w stanie zepsuć szampańskiej zabawy tysiącom ludzi zgromadzonych na trybunach, którzy szturmem weszli na plac gry cieszyć się razem ze swoimi ulubieńcami.
Zarząd był zadowolony z gry swojej drużyny. W końcu dostał taki futbol, na jaki czekał. W końcu przyszedł ktoś, kto potrafił zebrać dobrych piłkarzy i wykrzesać z nich maksimum nie tylko w meczach, ale również na treningach. Zebec trzymał surową dyscyplinę, co okazało się pierwszym gwoździem do jego własnej trumny. Dziwne? Okazało się, że nie. Z zeznań „Die Rothosen” można wywnioskować, że nie pracowali ciężko, bo najzwyczajniej musieli harować. Chorwat był przekonany, że jeśli rygor przynosił efekty, to jego zaostrzenie powinno przynieść jeszcze lepsze osiągnięcia. Nic bardziej mylnego. HSV co prawda dotarło do finału Pucharu Mistrzów, ale to szkoleniowca obarczono za jednobramkową porażkę z Nottingham Forest. Piłkarze narzekali na ciężkie treningi i właśnie w tym doszukiwano się przyczyny słabej końcówki sezonu. Ostatecznie Hamburg był drugi nie tylko w odpowiedniku Champions League, ale również w samej Bundeslidze. Zawodnicy nie chcieli mieć takiego przywódcy. Mimo wysokich zwycięstw przychodziły chwile słabości, które zadecydowały o tym, że to „Bawarczycy” mogli podnieść mistrzowskie trofeum ku górze. Porażka była dopiero początkiem kłopotów. Pochodzący z Zagrzebia trener popadł w ciężką chorobę alkoholową, a wyniki zaczęły być dla niego mniej ważne. Pewien gracz zdradził dziennikarzom, że w przerwie meczu usłyszał od coacha dziwne słowa.
– Przegrywamy 0:2. Nieważne. Musimy wygrać tylko następne spotkanie – miał powiedzieć Zebec, a to był dopiero początek jego problemów. Słowa te zostały odebrane jako odpuszczenie walki o mistrzowską paterę, a niedługo potem Branislav zasnął ponoć na ławce trenerskiej. Powodem nie było jednak przemęczenie. Przyczyną był alkohol. Właśnie takie zachowanie było kolejnym argumentem uzasadniającym zwolnienie Serba z funkcji szkoleniowca HSV.
W połowie sezonu 1980/1981 dymisja stała się faktem. Nikt nie patrzył na to, że Hamburg był pierwszy. Wszyscy martwili się coraz gorszą sytuacją wśród piłkarzy. Wakat po Zebecu musiał przejąć ktoś, kto znał ekipę. Nie było przecież czasu na eksperymentowanie. Ostatecznie schedę po Chorwacie przejął jego asystent – Aleksandar Ristić. Ten nie poradził sobie z presją rezultatu i w pięciu ostatnich kolejkach przegrał mistrzostwo, które jak w przypadku Borussii Moenchengladbach było dosłownie na wyciągnięcie ręki. Można by gdybać, co by było, gdyby Zebec został na rundę rewanżową? Może udałoby się osiągnąć lepszy wynik? Teraz już się tego nie dowiemy.
Kolejne lata przyniosły pasmo sukcesów Hamburga. W trakcie wakacyjnej przerwy między sezonami 1980/1981 a 1981/1982 zatrudniono Ernsta Happela, który tchnął w „Die Rothosen” nowego ducha. Nowego ducha w znacznie przebudowaną drużynę. Na Volksparkstadion pojawił się młody Lars Bastrup, który w duecie z Horstem Hrubeschem grał pierwsze skrzypce. Defensywą dowodził też Juergen Groh, pewnie zastępując Ivana Buljana. Swój drugi (i ostatni) sezon w HSV rozegrał „Cesarz” Franz Beckenbauer. Legenda „Bawarczyków” nie sprawdziła się jednak i po zakończeniu sezonu Franz wrócił do New York Cosmos. Bagaż zaufania do Happela był ograniczony, co nie znaczy, że mały. Początki, jak to początki, okazały się bardzo trudne. „Der Dinosaurieir” raz byli na drugim lub trzecim miejscu, by kolejkę potem, gwałtownie spaść na siódme miejsce. Była to swego rodzaju cisza przed burzą, bo wyrwany w 22. kolejce fotel lidera nie został oddany do końca sezonu. Znakomita ofensywa połączona ze sprawnie grającą obroną poradziła sobie, a niemiecka mieszanka wybuchowa przyniosła drugie w historii klubu mistrzostwo. Po raz kolejny Hamburg trafił do finału Pucharu UEFA, w którym tym razem uległ szwedzkiemu IFK Goteborg.
To wciąż tylko dobre sezony w wykonaniu hamburczyków. Istnym majstersztykiem był sezon 1982/1983. Co prawda odpadli w DFB-Pokal już w 1/8 finału, ale kto na Volksparkstadion się wtedy tym przejmował? Raczej nikt. Od 15. kolejki nikt nie był w stanie wyprzedzić HSV, które dzielnie broniło się przed atakami rywali. Nie umniejszając innym ich wkładu, najbardziej pomagali w tym Uli Stein, Juergen Milewski i Horst Hrubesch. Pierwszy dzielnie bronił bramki, będąc najrzadziej wyjmującym piłkę z siatki bramkarzem. Pozostali skutecznie zajmowali się tym, by to inni golkiperzy zmuszani byli do kapitulacji. Tylko oni dwaj strzelili 32 bramki, będąc jednym z najskuteczniejszych duetów w Bundeslidze.
Co tam niemiecka liga. Spójrzmy na europejskie rozgrywki i na Champions League, w której HSV radziło sobie znakomicie na tle dużo wyżej notowanych przeciwników. Wszystko zaczęło się od Olympiakosu Pireus, który po słabej grze w Niemczech (1:0 dla Hamburga) pogrążył się na swoim stadionie. Blamaż! To jedyne słowo, które opisuje porażkę 0:4 z mistrzami Niemiec. Prawdziwe schody zaczęły się w półfinale. Po dość gładkim rozprawieniu się z Dynamem Kijów przyszedł czas na dwumecz ze znakomitym w tamtym czasie Realem Sociedad. 1:1 na stadionie w Hamburgu było niemałą niespodzianką. Mecz w San Sebastian zapowiadał klęskę HSV. Dopiero w 76. minucie wynik otworzył Ditmar Jakobs, ale trzy minuty później wyrównał Bakero. Wszystko zmierzało ku dogrywce, ale na osiem minut przed końcem meczu gola na wagę finału strzelił Thomas von Heesen. Po końcowym gwizdku wielka radość wybuchła w obozie ekipy z RFN. Trudno się dziwić. Drugi raz znalazła się w finale prestiżowych rozgrywek. Przyszedł czas na finał. 25 maja w Atenach. Rywalem HSV był zwycięzca meczu Juventus Turyn – Widzew Łódź. Mimo walecznej postawy Polaków do Grecji polecieli Włosi. Na Olimpiako Stadio zgromadziło się 73,5 tysiąca kibiców futbolu, a na prowadzenie już w 7. minucie swoją drużynę wyprowadził Felix Magath. Niemcy do końca spotkania użerali się z nacierającymi graczami z Półwyspu Apenińskiego. Bezradni Boniek i Platini musieli uznać wyższość rywali, którzy pierwszy i ostatni raz w historii podnieśli Puchar Europy Mistrzów Klubowych.
Osiągnięcia przypisywano głównie znakomitej pracy Ernsta Happela, który doskonale poprowadził swoją drużynę. Nie zapominajmy jednak, że każdy sukces ma wielu ojców. Jednym z nich był z pewnością Brank Zebec, który nauczył piłkarzy ciężkiej pracy i dyscypliny w drużynie, dokładając w ten sposób cząstkę siebie w sukces Austriaka. Po raz drugi nawiążmy dziś do „Die Fohlen”. HSV podobnie jak Borussia swoje najlepsze lata ma za sobą i trudno sobie wyobrazić, że jedni i drudzy mogą w najbliższym czasie przełamać hegemonię ekip z Monachium i Dortmundu.