4. kolejka SPL


Wydaje się, że ten sezon ligi szkockiej będzie dużo ciekawszy od dwóch poprzednich. Monopolu na wygrywanie nie będzie miał już Celtic, od którego lepiej prezentuje się Glasgow Rangers. Już w końcówce poprzednich rozgrywek (po przyjściu Waltera Smitha) "The Gers" znacznie poprawili swoją grę, a początek tego sezonu wygraźnie pokazuje, że manager stołecznej drużyny jest wielkim specjalistą w swojej dziedzinie.


Udostępnij na Udostępnij na

Nie pomogła rezygnacja trenera piłkarzom Inverness, którzy w sobotę ponieśli czwartą z rzędu porażkę i wciąż są najsłabszą drużyną Scottish Premier League. Tym razem rywalem na Tulloch Caledonian Stadium była drużyna Dundee United, która z kolei zanotowała jeden z najlepszych startów w historii swoich występów w najwyższej klasie rozgrywek. Lekką przewagę od początku meczu mieli gospodarze i to oni stworzyli sobie w pierwszej połowie kilka niezłych sytuacji strzeleckich. Na szczęście dla United dobrze w bramce spisywał się Grzegorz Szamotulski – obronił groźne strzały Mariusa Niculae i Grahama Bayne’a. Po dwudziestu minutach goście uporządkowali jednak szybki obronne na tyle dobrze, że od tego momentu Szamotulski miał bardzo niewiele pracy. Druga połowa rozpoczęła się świetnie dla przyjezdnych – po rzucie rożnym piłka trafiła do Seana Dillona, a ten pokonał Frasera otwierając wynik meczu. W pięćdziesiątej ósmej minucie goście mieli już dwubramkową przewagę, a całą winę za stratę bramki ponoszą obrońcy „Caley”, którzy faulowali w polu karnym Marka Kerra. Pewnym wykonawcą rzutu karnego okazał się Barry Robson. Ten sam zawodnik kilka minut przed końcem spotkania zdobył jeszcze drugiego gola, ponownie z rzutu karnego, tym razem podyktowanego za faul Munro na Lee Wilkie’m. Dwie odmienne połowy w wykonaniu obu drużyn wyszły na korzyść zespołu Dundee, który zdobył trzy punkty i po czterech kolejkach ma na swoim koncie siedem punktów.

W szlagierowo zapowiadającym się meczu kolejki Hibernian zremisował na własnym stadionie z Aberdeen 3:3. Ponad piętnaście tysięcy kibiców mogło być usatysfakcjonowanych przebiegiem spotkania, jak i również ilością bramek. Jako pierwsi trafienie zaliczyli gospodarze, którzy wykorzystali nieudaną pułapkę ofsajdową gości i za sprawą Zemmamy objęli prowadzenie. Szansę na wyrównanie „The Dons” mieli już minutę później, kiedy po świetnym podaniu Brewstera znakomitej okazji nie wykorzystał Jamie Smith. Przyjezdni całkowicie przejęli kontrolę na boisku, a ich ataki raz za razem sunęły na bramkę strzeżoną przez Kalambay’a. W osiemnastej minucie na tablicy wyników pojawił się rezultat remisowy – na akcję skrzydłem zdecydował się Hart, dograł do Brewstera, a ten mając dużo miejsca nie dał szans bramkarzowi gospodarzy na skuteczną interwencję. Doświadczony napastnik Aberdeen był przez siedemdziesiąt dwie minuty (później został zmieniony) najlepszy aktorem tego spektaklu, a potwierdził to w trzydziestej siódmej minucie, kiedy najpierw wywalczył rzut wolny, a chwilę później wykorzystał podanie McNamary i dał swojej drużynie prowadzenie. W pierwszej połowie więcej goli już nie padło, a druga część spotkania miała już zupełnie inny przebieg. Wprawdzie Aberdeen zdobyło trzeciego gola po strzale Smitha i błędzie bramkarza miejscowych, ale ostatnie dwadzieścia kilka minut było popisem Hibs. Chyba nikt nie spodziewał się takiego finiszu i podziału punktów na Easter Road. Wejście Benjellouna i Shielsa przebudziło gospodarzy, którzy najpierw strzelili kontaktowego gola (podanie Shielsa wykorzystał Fletcher), a sześć minut przed końcem Shiels doprowadził do wyrównania. Aberdeen miało swoje szanse na rozstrzygnięcie meczu na swoją korzyść, ale słabo tego dnia dysponowany Kalambay nie dał się pokonać po raz czwarty. Hibernian w czwartym meczu nie poniósł jeszcze porażki, zgromadził już osiem punktów; z kolei Aberdeen ma na swoim koncie tylko dwa punkty i jest to z całą pewnością zły początek sezonu w ich wykonaniu.

W ubiegłym roku początek sezonu w wykonaniu Motherwell zmroził wszystkich kibiców tego klubu – zespół przez długi czas znajdował się w ogonie tabeli, a jego gra nie napawała nadzieją. Zupełnie inaczej jest w tym sezonie – po czterech rozegranych kolejkach „The Steelmen” zajmują wysokie trzecie miejsce (wygrali trzy spotkania). W sobotę okazali się katem Gretny wygrywając właściwie na własnym stadionie (beniaminek SPL rozgrywa mecze na Fir Park ze względu na wymogi licencyjne) 2:1. „Goście” błyskawicznie objęli prowadzenie – już w ósmej minucie Fleminga pokonał Lasley otwierając wynik meczu. Wprawdzie dziesięć minut później na tablicy widniał rezultat remisowy, ale ostatecznie mecz zakończył się zwycięstwem Motherwell, które decydującą bramkę zdobyło w sześćdziesiątej drugiej minucie. Z całą pewnością do porażki Gretny przyczynił się obrońca Barr, który po niespełna godzinie gry otrzymał czerwoną kartkę. Grający z przewagą jednego piłkarza „The Steelmen” konsekwentnie dążyli do zdobycia kolejnego gola i bardzo szybko ich starania zostały wynagrodzone. Wprawdzie zawodnicy Gretny próbowali zmienić niekorzystny wynik, ale byli bliżej straty kolejnych bramek niż zdobycia jednego punktu. Po czterech kolejkach beniaminek Scottish Premier League ma na swoim koncie tylko jeden punkt i w tabeli wyprzedza tylko Inverness.

Nieoczekiwanie trzy punkty zdobyli piłkarze Saint Mirren pokonując w wyjazdowym meczu Falkirk 1:0. Zespół gospodarzy w poprzednich meczach spisywał się nieźle (pomimo wysokich porażek ze stołecznymi teamami) i w tym spotkaniu wydawał się być faworytem. Zgodnie z przewidywaniami „The Bairns” mieli przewagę, częściej atakowali, stworzyli sobie więcej sytuacji podbramkowych, ale nie byli w stanie pokonać bardzo dobrze broniącego Smitha. Goście ograniczali się głównie do obrony (w cały meczu oddali tylko trzy celne strzały), ale uderzenie Mehmeta w ostatnich sekundach spotkania dało im trzy punkty. Dzięki tej wygranej wyprzedzili w tabeli swojego ostatniego rywala i mają obecnie na koncie sześć punktów. „The Bairns” w czterech meczach zgromadzili tylko trzy 'oczka’. Falkirk, mający bez wątpienia wielkie umiejętności ofensywne, po klęskach z Celtikiem i Rangers nie potrafił się odnaleźć i to spowodowało porażkę. Zawiódł (w drugim meczu z rzędu) Michael Higdon, który na początku sezonu wyrastał na bohatera „The Bairns”, a teraz nie potrafi przełamać niemocy strzeleckiej.

Z bardzo dobrej strony pokazali się piłkarze Gordona Strachana wygrywając na własnym stadionie z Heart of Midlothian aż 5:0. Chyba nikt nie spodziewał się takiego wyniku, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że spotkania tych dwóch drużyn bardzo często kończyły się niespodziankami. Pierwsza bramka padła już w dziewiątej minucie, a jej strzelcem został Berra. Obrońca gospodarzy tak nieszczęśliwie próbował interweniować po strzale Nakamury, że skierował piłkę do własnej siatki. Dwudziesta druga minuta to wreszcie pokaz dobrej gry Massimo Donatiego, który od początku sezonu bardzo zawodził. Tym razem Włoch błysnął wyszkoleniem technicznym, ograł dwójkę rywali i strzałem z dystansu pokonał Banksa. Do przerwy więcej bramek już nie padło, ale kibice gospodarzy mogli być usatysfakcjonowani, bowiem ich pupile byli lepsi w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła. Drugie czterdzieści pięć minut przyniosło jeszcze trzy gole, a decydujący okazał się czas pomiędzy 61, a 63 minutą, kiedy to miejscowi zdobyli dwie bramki. Pierwsza z nich była dziełem Scotta Browna, który wykorzystał dobre podanie Hesselinka. Dwie minuty później Holender sam podwyższył rezultat spotkania wykorzystując rzut karny podyktowany przez pana Brinesa za faul na Nakamurze. 4:0 to był prawdziwy pogrom zespołu z Edynburga, a jeszcze jedenaście minut przed końcem zasłużonego gola zdobył Japończyk Shunsuke Nakamura i „The Bhoys” zasłużenie wygrali z Hearts 5:0. Całe spotkanie w barwach gospodarzy rozegrał Artur Boruc; polski bramka właściwie tylko trzykrotnie został zmuszony do większego wysiłku przez piłkarzy „Serc” (jeszcze w pierwszej części meczu). Przez większość spotkania starał się rozgrzewać stojąc w bramce, a gra toczyła się daleko od jego pola karnego. Drugi z Polaków, Maciej Żurawski, pojawił się na murawie dopiero w osiemdziesiątej siódmej minucie zmieniając McDonalda i w tak krótkim czasie nie zdołał zaimponować żadnym zagraniem. Zresztą sytuacja „Magica” staje się coraz trudniejsza – klub wyraźnie dał do zrozumienia, że rozpatrzy każdą korzystną ofertę złożoną za naszego reprezentanta kraju.

Komplet punktów po czterech kolejkach (i imponujący dorobek bramkowy) mają na swoim koncie piłkarze Glasgow Rangers, którzy tym razem pokonali Kilmarnock 2:1. To spotkanie było inne niż poprzednie, w których „The Gers” bardzo łatwo zdobywali bramki czasem wręcz nokautując rywali.  Po pierwszej ciekawej połowie na tablicy wyników widniały dwa 'zera’, a przebieg meczu był zaskakujący. Wprawdzie częściej strzelali goście, ale już przewaga w posiadaniu piłki była na korzyść gospodarzy. Siedem minut po rozpoczęciu drugiej części gry przypadkowo bramkę zdobyli piłkarze ze stolicy, a szczęśliwym strzelcem okazał się DaMarcus Beasley. Po zdobyciu gola „The Gers” złapali 'wiatr w żagle’, śmielej zaatakowali i… stracili bramkę. Wyrównanie padło po akcji Naismitha i Nisha, którą wykończył ładnym strzałem Invincibile (przy biernej postawie trójki obrońców i bramkarza Allana McGregora). Spotkanie ponownie się wyrównało i przez długie minuty wyglądało na to, że gości stracą pierwsze punkty w tym sezonie. Na szczęście dla Waltera Smitha coraz lepiej spisuje się pozyskany przed sezonem Darcheville, który (pojawił się na murawie zaraz po przerwie) czternaście minut przed końcem meczu zdobył decydującą bramkę. Francuski napastnik po wejściu znacznie ożywił poczynania kolegów i spisywał się wyśmienicie. Ostatecznie więc „Rangersi” wygrali 2:1 i wciąż pozostają liderem SPL (o dwa punkty wyprzedzają Celtic). Kilmarnock, który zgromadził siedem punktów, zajmuje szóstą lokatę.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze