Vuk Sotirović: „Teraz, z mojego punktu widzenia, to ja się zachowywałem jak baran” (WYWIAD)


Zapraszamy do lektury wywiadu z byłym piłkarzem m.in. Śląska Wrocław, Jagiellonii Białystok, Pogoni Szczecin czy ŁKS-u Łódź

6 listopada 2019 Vuk Sotirović: „Teraz, z mojego punktu widzenia, to ja się zachowywałem jak baran” (WYWIAD)

W polskiej ekstraklasie rozegrał łącznie 77 meczów, w których zdobył 25 goli. Ma za sobą występy również na zapleczu naszej najwyższej ligi. W sumie na polskich boiskach spędził osiem lat. Reprezentował w tym czasie barwy: Jagiellonii Białystok, Pogoni Szczecin, Śląska Wrocław, ŁKS-u Łódź oraz Zawiszy Bydgoszcz. Mowa rzecz jasna o Vuku Sotiroviciu, który zgodził się udzielić wywiadu dla naszego portalu!


Udostępnij na Udostępnij na

Vuk Sotorivić z pewnością jest znaną postacią dla większości fanów polskiej ekstraklasy. W szczególności powinni go miło wspominać sympatycy Jagiellonii Białystok oraz Śląska Wrocław. Co ciekawe, w tym ostatnim klubie mógł pracować pod wodzą Oresta Lenczyka, z którym nie miał najlepszych relacji.

Do którego polskiego klubu Serb ma największy sentyment? Jak z perspektywy czasu oceni swoje postępowanie w Śląsku Wrocław? Czy to prawda, że serbska kadra jest mocniejsza od polskiej? O tym m.in. w wywiadzie poniżej!

***

Co u Pana słychać?

Obecnie siedzę w domu i piję kawę z kolegami. (Śmiech) A tak ogólnie pracuję w takiej agencji menedżerskiej i tam zajmuję się paroma rzeczami…

Trudno się było rozstać z profesjonalnym futbolem?

Szczerze mówiąc, gdy byłem w wieku 30, 31 lat, to już wtedy prawie rozstałem się z profesjonalną grą w piłkę. Wtedy grałem w Serbii, ale to nie było do końca takie profesjonalne granie. Raczej półprofesjonalne. 

Po prostu dla przyjemności?

Coś w tym rodzaju. W Serbii mamy ekstraklasę, w której poziom jest całkiem przyzwoity, ale organizacyjnie liga ta stoi na zupełnie innym poziomie. 

Zupełnie inaczej jak w Polsce. Niech mi Pan powie, czy Pańska przygoda z ekstraklasą była najlepszym momentem w karierze?

Można tak powiedzieć. W Polsce spędziłem prawie osiem lat i praktycznie przez cały czas regularnie grałem. Tak ogólnie z perspektywy czasu tamten okres wspominam bardzo dobrze. Wspomnienia z Polski są w zasadzie tylko dobre. 

Ma Pan jakieś najlepsze wspomnienie z Polski?

Tak naprawdę do każdego klubu, w którym grałem, jakiś tam sentyment mam. Znakomicie wspominam pierwszy klub – ŁKS, w którym spędziłem ponad rok. A sentyment do niego mam taki, że był to dla mnie pierwszy klub, który zrobił dobre wrażenie, przede wszystkim pod względem organizacyjnym. Potem odszedłem do Zawiszy Bydgoszcz i przyznam szczerze, że tam było różnie, bo był to klub, który powstał z połączenia się z Kujawiakiem i dla mnie to był taki trochę sztuczny klub. Tam pograłem bodaj rok i już nie pamiętam, jak to było, czy oni zgłosili upadek, czy wycofali się z rozgrywek. Następnie poszedłem do Białegostoku. W ogóle wtedy miałem dużo propozycji, ale uważałem, że najlepszym kierunkiem dla mnie będzie Jagiellonia. Grałem tam przez półtora roku i udało nam się wywalczyć awans do ekstraklasy. I w Łodzi, i w Bydgoszczy oraz w Białymstoku czułem się znakomicie. Miałem wsparcie od kibiców, wszędzie tam byłem takim jakby ulubieńcem…

A jak Pan wspomina swój pobyt w Śląsku Wrocław?

No właśnie… Z Białegostoku przeszedłem do Śląska i, jeśli mam być szczery, to dla mnie Śląsk jest najbardziej w sercu. Może nie dlatego, że spędziłem tam najwięcej czasu, ale po prostu pobyt we Wrocławiu był dla mnie najlepszym okresem w życiu… Szczerze mówiąc, trudno mi powiedzieć, dlaczego akurat okres we Wrocławiu był dla mnie najlepszy. To tak jak z dziewczynami. Mamy wiele dziewczyn, ale ta jedna jedyna jest dla nas najważniejsza. Tak samo jest u mnie ze Śląskiem! (Śmiech) 

Czyli największy sentyment ma Pan do Śląska?

Tak. Zdecydowanie tak. 

Ale Oresta Lenczyka chyba nie wspomina Pan zbyt dobrze?

Wręcz przeciwnie. Ja go wspominam bardzo dobrze, bo to przez moją głupotę tak szybko tam to wszystko się potoczyło. Szkoda, bardzo żałuję, że wówczas nie miałem na tyle rozumu, by zrozumieć, że trochę za dużo szalałem. 

Dzisiaj Pan dojrzał?

Tak. Ogólnie jak Pan Orest przyszedł do Śląska, to on potraktował mnie bardzo dobrze. Na początku to było tak, że niektórzy, gdy widzieli Pana Oresta, to mówili, że „Papa” przyszedł. Można powiedzieć, że z początku to on wszystko dla mnie robił. Mieliśmy taki stosunek do siebie, że on tak jakby mnie głaskał. Cały czas zwracał na mnie uwagę, i to było naprawdę miłe z jego strony. Troszkę się to zmieniło, kiedy się spóźniłem przed którymś meczem, co było jakimś nieporozumieniem, ale oczywiście z mojej winy. Wtedy też mnie nie wystawił w składzie. Niedługo potem powiedziałem trenerowi troszkę za dużo. Tylko to nie było nic nieładnego, niekulturalnego. 

Jak to było?

Przyszedł do mnie trener. Powiedział, że nie grałem w tym meczu i zapytał, jaką przed sobą widzę przyszłość w klubie. Ja odpowiedziałem, że jeśli tak dalej będzie, że nie będę grał, to po prostu będę chciał odejść. Także nie powiedziałem nic złego. Może trochę inaczej mogłem to wyrazić, ale przynajmniej byłem szczery. Bo faktycznie mogłem powiedzieć, że będę się starał, będę gryzł trawę, a ja powiedziałem, że tak powiem, po chłopsku. Tak jak czułem. Wtedy zaczęła się taka mini wojna. Na treningach robiłem wszystko na odwrót, a mimo to wychodziłem na murawę. Potem było nawet tak, że grałem fatalnie i myślałem, że już w następnym meczu nie będę grał, a znów grałem. Zdarzało się, że byłem najlepszy w pierwszej połowie, a trener zmienił mnie kilka minut po przerwie…

Obozu na Cyprze na pewno nie wspomina Pan najlepiej?

Tam też robiłem wszystko na odwrót. Wszystko to, co złe, to była tak naprawdę moja wina. Teraz, z mojego punktu widzenia, to ja się zachowywałem jak baran. Wstyd mi jest za te wszystkie wypowiedzi bez mózgu. A co do Oresta Lenczyka… Jego trzeba zrozumieć. To specyficzny człowiek i trener. On do tego zawodu podchodzi zupełnie inaczej. Na swój sposób. To naprawdę przeinteligentny facet. Niektórzy jak gdyby go nie rozumieli. Ale, tak jak mówię, on miał specyficzny warsztat. Żałuje, że miałem taki wybuchowy charakter. Czasu nie można już cofnąć. Co się stało, to się stało, i tyle…

Po Śląsku ponownie przyszedł czas na Jagiellonię…

W Jagiellonii wówczas byłem króciutko. Niedługo potem trafiłem do Pogoni Szczecin, skąd do mnie wcześniej wydzwaniali, prosili, bym przeszedł do Szczecina. Ja, szczerze mówiąc, nie chciałem grać w pierwszej lidze. I zgodziłem się podyskutować o grze w Pogoni. Doszliśmy do porozumienia stron i, co ciekawe, niedługo po podpisaniu kontraktu dostałem dość ciekawą propozycję z Azerbejdżanu, ale ja chciałem być lojalny wobec nowych pracodawców. I nie żałuję tej decyzji, bo z Pogonią awansowaliśmy do ekstraklasy. Następnie myślałem o grze z Pogonią w ekstraklasie, ale o ile ja dotrzymałem wcześniej umowy, o tyle ona już niekoniecznie. I niedługo potem wróciłem do Serbii. Później poleciałem na Cypr, gdzie grałem przez pół roku. Miałem też przygodę w Singapurze, ale to już nie było zbyt profesjonalne granie… 

W Szczecinie przebywał Pan bardzo krótko, a mimo to był Pan zadowolony? 

Byłem dość krótko, ale za to poznałem dużo wspaniałych ludzi. Nie tylko w klubie, ale również na mieście. Ogólnie polska kultura jest naprawdę wspaniała. Z tym, że mimo wszystko w Polsce panuje trochę inna mentalność. Ja na przykład cały czas spotykam się z kolegami. Nie ma dnia, bym nie wyszedł do kogoś, z kimś nie wypił kawy czy herbaty. W Polsce to trochę inaczej wygląda.

A utrzymuje Pan kontakt z piłkarzami poznanymi w Polsce?

Z kilkoma tak, ale co miałem wcześniej na myśli… W Polsce zauważyłem, że ludzie, z którymi grałem w jednym klubie, doskonale się znają, kolegują, spotykają i jest super. Ale jak już jeden czy drugi się rozstanie, to oni w zasadzie nie wymieniają już wiadomości. Jak spotkają się na boisku, to powiedzą sobie jedynie „cześć”, i tyle. U nas w Serbii to wygląda trochę inaczej. W Polsce nie ma takiej przyjaźni jak w Serbii. 

Jak Pan wspomniał, w Polsce panuje inna mentalność?

Chyba tak. Ja na przykład cały czas utrzymuję kontakt z kolegami z podstawówki, z liceum. Oni do mnie do Polski na mecze przyjeżdżali. Przywiązanie się do kolegów jest tutaj w Serbii znacznie ważniejsze dla nas. Miałem znajomych w Polsce, z którymi graliśmy w jednym klubie. Poszedłem wtedy do innego zespołu i kontakt się urwał… Z pewnością mentalność w Polsce różni się od tej w Serbii. Ale żeby nie było tak ponuro, to mam z paroma kolegami z Polski kontakt. Mało tego, ostatnio mój były kolega z Jagiellonii odwiedził mnie tutaj, w Belgradzie, tak że też nie można narzekać.

Wracając do Pańskiej przygody w ekstraklasie. To prawda, że dostał Pan propozycję sprzedaży meczu?

Coś tam było, ale nie chcę do tego wracać. Ogólnie takie coś mnie nie interesuje. Nie miałem zamiaru plamić swojego nazwiska. Dostać parę groszy za jeden mecz i zniszczyć wszystko to, na co pracowało się całe życie? Co to to nie. Ktoś coś takiego robi, nie zdając sobie sprawy z tego, że prędzej czy później to i tak wypłynie. Później do końca życia będzie miał taką łatkę „sprzedawczyk”. I po co by mu to było?

View this post on Instagram

munze konza !!!

A post shared by Vuk Sotirovic (@vuksotirovic) on

Śledzi Pan reprezentację Serbii?

Śledzę, ale tak naprawdę tutaj nie ma co śledzić. Tutaj jest taki duży bałagan. Szkoda tracić słów… 

I zdrowia?

Dokładnie. Ale żeby nie było, my tam kibicujemy, chcemy jak najlepiej. Mamy całkiem dobrych zawodników, a sukcesów brak. Nasza kadra jest na pewno lepsza od reprezentacji Polski, ale w ostatnich latach coś się posypało. 

Brak zgrania?

Nie. To coś więcej. To brak takiego jakby zaangażowania. Być może szacunku do kadry. Brak utożsamiania się z tą drużyną. 

Serbia po sześciu spotkaniach ma na koncie dziesięć punktów i traci do drugiej Portugalii jedno oczko. Szansa na awans na Euro 2020 mimo wszystko jest realna. 

Szansa jest żadna. Jeśli już to dzięki Lidze Narodów możemy awansować, ale w eliminacjach nie mamy czego szukać…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze