Miedź Legnica na tarczy, a Legia Warszawa w półfinale Pucharu Polski


Choć faworyt spotkania był jasny, Miedź Legnica wcale nie była skazana na porażkę. Zabrakło jej jednak jakości, której Legia Warszawa posiadała aż nadto

26 maja 2020 Miedź Legnica na tarczy, a Legia Warszawa w półfinale Pucharu Polski
Pawel Andrachiewicz / PressFocus

Przed dzisiejszym wieczorem nie było absolutnie żadnych złudzeń. Dawid na swoim terenie podejmował Goliata, który wyjazd do Legnicy zwykł traktować jak przyjemną przejażdżkę na grzyby. Zbiory zawsze (dwukrotnie) były owocne, bo ekipa ze stolicy Polski wracała w swoje strony z czterema pełnymi wiadrami pod pachą. Co znamienne, jedynie raz Miedź Legnica zdołała drasnąć rywala z Warszawy, strzelając mu bramkę, ale nigdy nie zdołała nawet zremisować. Trener Dominik Nowak pozostawał optymistą, mówiąc "do trzech raz sztuka", ale Legia Warszawa skutecznie ten optymizm zgasiła.


Udostępnij na Udostępnij na

Ten mecz osiągnął wyjątkową rangę jeszcze przed pierwszym gwizdkiem arbitra. Oto bowiem byliśmy świadkami wieczoru, za którym tęsknili fani polskich drużyn od dwóch miesięcy. Nareszcie bowiem nastał ten czas, kiedy można rozegrać mecz piłkarski na najwyższym poziomie i o ile podczas jego konsumpcji wciąż można było odczuć gorzki smak (brak kibiców na stadionach), o tyle końcowa satysfakcja przyprawiła o radość. Futbol na polskich boiskach wraca i tym razem nie można powiedzieć, że pierwsza jaskółka wiosny nie czyni. Mecz Legii z Miedzią jest ważnym krokiem w stronę powrotu do normalności i choć jest on szczęśliwy tylko dla jednej ze stron, i tak należy go docenić.

Ekstraklasa zatrzymana. Jak pandemia koronawirusa może wpłynąć na finanse polskich klubów?

Legia Warszawa jak Legia Warszawa. Szturmem poszła po swoje

To był obraz gry, jakiego chyba wszyscy się spodziewaliśmy. Już w 1. minucie spotkania „Legioniści” stworzyli sobie sytuację na strzelenie bramki, z której obronną ręką wyszedł Łukasz Załuska (tekst o nim tutaj). Ogółem początek spotkania stał pod wyraźnym dyktandem gości, o czym doskonale świadczy fakt, że dopiero w 8. minucie Miedź Legnica pojawiła się większą grupą pod polem karnym (debiutującego w pierwszym zespole) Wojciecha Muzyka. I o ile Legia Warszawa postraszyła swoich rywali przez pierwsze 10 minut, o tyle to zespół trenera Nowaka częściej dochodził do głosu.

Najpierw w wyniku przeprowadzenia szybkiego kontrataku Patryk Makuch strzelił w kierunku poprzeczki, a kilka chwil później Jakub Łukowski omal nie zapisał na swoim koncie pięknej bramki z rzutu wolnego. Wówczas golkipera Legii uratował słupek, czego kilka minut później nie mógł już powiedzieć Łukasz Załuska. 37-latek skapitulował po technicznym uderzeniu z dystansu Valeriana Gvilii, ale kluczowym zdarzeniem dla tej sytuacji był kardynalny błąd sprzed chwili, gdy Josip Soljić stracił futbolówkę. Co ważne, nieostatni raz w tak newralgicznym punkcie boiska.

Kluczowy nabytek Miedzi Legnica z zimowego okienka transferowego i były gwiazdor Stali Mielec generalnie nie zaliczył dobrego spotkania. Chorwatowi przede wszystkim brakowało mobilności i śmiało można powiedzieć, że w jego przypadku dłuższą przerwę w rozgrywkach widać było najbardziej. Jak na dłoni.

Miedź Legnica miała pistolet, ale zabrakło naboi większego kalibru

Choć szanse na sprawienie niespodzianki ze strony gospodarzy się pojawiały, trudno mówić o stworzeniu realnego zagrożenia, kiedy na zrobienie „czegoś ekstra” decydowało się tylko kilku piłkarzy „Miedzianki”. Mowa tu szczególnie o nazwiskach z Hiszpanii: Omarze Santanie i Marcosie Marquitosie, którzy (mimo że w skali całego spotkania nie tak często) odpowiadali za najlepsze, co Miedź w tym spotkaniu spotykało. Czy to za pomocą przydatnych dla zdobywania terenu dryblingów, czy przytomnym rozgrywaniu piłki w środku pola. Niestety dla Miedzi jej siła ofensywna istniała tylko na papierze, a już na murawie, poza kilkoma wyjątkami, przerodziła się w wartość iluzoryczną.

Niemal jak zawsze w ostatnich latach, najsilniejszą formacją legnickiego klubu była linia pomocy, dzisiaj z wyłączeniem Josipa Soljicia, ale im dalej w las, tym gorzej. Choćby pozycja napastnika i boku obrony nie były optymalnie obstawione, bo Paweł Zieliński musiał zagrać na lewej stronie (konsekwencje z tego idące były aż nadto widoczne), a Patryk Makuch tam, gdzie w normalnych okolicznościach biegałby Kacper Kostorz (wywiad z nim tutaj). Na początku drugiej połowy odezwały się również stare demony z przeszłości, kiedy ustawienie obrońców „Miedzianki” podczas dośrodkowań w pole karne pozostawiało wiele do życzenia. I choć swoją nieodzowną rolę odegrał w tej sytuacji przypadek, Mateusz Cholewiak skrzętnie wykorzystał zamieszanie przed bramką Łukasza Załuski, strzelając gola na 2:0. 37-latek mógł przy tej interwencji zachować się nieco lepiej.

Nieprzypadkowa różnica klas, choć były emocje w końcówce. Uczciwy wynik 2:1

Jakby Miedź Legnica się nie starała, i tak siła uderzeniowa „Legionistów” była zbyt duża, żeby ją powstrzymać. Nie bez powodu niedawny beniaminek ekstraklasy spadł do 1. ligi, a co najgorsze – i źle rokujące na przyszłość – drużyna Dominika Nowaka zaprezentowała się w dzisiejszym starciu z Legią być może nawet minimalnie gorzej, niż w spotkaniach z nią w sezonie 2018/2019. Dlatego jeżeli mielibyśmy traktować ten ćwierćfinał Pucharu Polski jako wyznacznik na najbliższą przyszłość, „Miedziance”, będąc wytrąconą z równowagi z powodu przerwy w rozgrywkach, może być trudno o wykonanie kroku naprzód. Oznacza to, że legniccy kibice powinny trzymać kciuki za dotarcie do miejsc barażowej w 1. lidze ze zdwojoną mocą. Ich osiągnięcie może być zagrożone, jeśli Miedź nie wyeliminuje powtarzalnych błędów.

Przebieg meczu aż do końcówki spotkania nie zapowiadał, że w Legnicy wydarzy się coś wyjątkowego. Ale jednak. W 80. minucie Igor Lewczuk brutalnie bowiem sfaulował Omara Santanę, który zmuszony był opuścić boisko z powodu kontuzji. Można by rzec: sytuacja-kryminał. Legia Warszawa zmuszona była do gry w dziesiątkę, co Miedź skrzętnie wykorzystała. W 88. minucie gola kontaktowego strzelił Paweł Zieliński i właściwie na tym skończyły się emocje. W trakcie tego wieczoru faworyt po prostu zrobił to, co do niego należało, choć nie tak pewnie, jak trener Aleksandar Vuković mógł się tego spodziewać. W Warszawie mogą powiedzieć „misja wykonana”, a w Legnicy „nie zasłużyliśmy na nic więcej”.

 

 

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze