Czy warto dać szansę kolejnym farbowanym lisom?


Kilku piłkarzy przejawia zainteresowanie grą w kadrze

25 grudnia 2017 Czy warto dać szansę kolejnym farbowanym lisom?

Od kilkunastu lat przed każdym wielkim turniejem, w którym udział wziąć ma reprezentacja Polski, niczym bumerang wraca temat tzw. farbowanych lisów. Kto zatem jest tym farbowanym lisem? Zazwyczaj to taki zawodnik, który ma polskie pochodzenie (w naszym przypadku) i urodził bądź wychował się poza granicami własnego państwa. Aczkolwiek nie musi mieć polskich korzeni. Bardzo często też nie ma polskiego paszportu.


Udostępnij na Udostępnij na

Jedno jest pewne, świat się zmienia, futbol się zmienia. Wszystko ulega globalizacji. Ludzie wyjeżdżają ze swojego kraju w celu poszukiwania lepszych warunków do życia. Osiedlają się tam i zakładają rodziny, ale czy to oznacza, że ich dzieci, wnukowie nie są już tego samego pochodzenia co oni? Dlaczego więc nie odrzucić pewnych stereotypów i skorzystać z takiej grupy piłkarzy?

Spójrzmy chociażby na reprezentację Niemiec, która opiera swoją grę na „obcych zawodnikach”. Tacy piłkarze, jak: Kuranyi, Klose, Podolski, Boateng, Khedira czy Oezil przez lata stanowili bądź nadal stanowią o sile swojej reprezentacji. Niemcy od lat nie schodzą poniżej pewnego poziomu, co w dużym stopniu jest zasługą wyżej wymienionych zawodników.

Dobrym przykładem są też reprezentacje z Afryki. Większość afrykańskich drużyn narodowych korzysta z „usług” piłkarzy, którzy urodzili się w Europie. Za przykład mogą posłużyć kadry Maroka czy też Senegalu. W pierwszej z nich znajduje się ponad 60% piłkarzy nieurodzonych w tym państwie. Jeśli chodzi o Senegal, to blisko 40% zawodników nie urodziło się w tym kraju.

Jak to wygląda na naszym podwórku? Obecnie w polskiej kadrze znajduje się jeden zawodnik, który nie urodził się w Polsce. Oczywiście jest nim Thiago Cionek, który przyszedł na świat w Brazylii. Jego pradziadkowie byli Polakami, którzy emigrowali do Ameryki Południowej jeszcze przed I wojną światową. Piłkarz Palermo nie jest pierwszym zawodnikiem, który urodził się poza granicami Polski, a mimo to zagrał z orzełkiem na piersi.

Jak to się zaczęło?

Do tej pory w biało-czerwonych barwach zagrało siedmiu takich farbowanych lisów. Prekursorem był pochodzący z Nigerii Emmanuel Olisadebe. Pierwszy czarnoskóry piłkarz w historii reprezentacji Polski zadebiutował za kadencji Jerzego Engela. Olisadebe był ważnym ogniwem podczas eliminacji do mistrzostw świata w 2002 roku w Korei i Japonii. W dziewięciu meczach eliminacyjnych strzelił osiem bramek i zaliczył trzy asysty. Można powiedzieć, że w pojedynkę dał naszym „Orłom” awans na mundial. Na MŚ nie był już w tak rewelacyjnej formie. Swoją przygodę z reprezentacją Polski skończył na 25 występach, w których łącznie zdobył 11 goli.

Drugim naturalizowanym piłkarzem, który grał z orzełkiem na piersi, był Roger Guerreiro. Brazylijczyk do polskiej ligi trafił w 2006 roku. Szybko się zaaklimatyzował i już w swoim pierwszym sezonie zdobył tytuł mistrza Polski. Dzięki bardzo udanym występom w naszej lidze zainteresował się nim ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski – Leo Beenhakker. W reprezentacji zadebiutował 27 maja 2009 roku, a dzień później został powołany na nadchodzący wtedy turniej mistrzostw Europy w Austrii i Szwajcarii. W meczu z Austrią (1:1) zdobył swojego pierwszego gola, który także okazał się jedyną bramką strzeloną przez Polaków w całym turnieju. Łącznie dla Polski rozegrał 25 meczów, w których czterokrotnie pokonywał bramkarzy rywali i zaliczył cztery asysty.

Francusko-niemiecki zaciąg

Po jakimś czasie do Olisadebe i Guerreiro dołączyli inni piłkarze. Byli to: Ludovic Obraniak, Damien Perquis, Sebastian Boenisch i Eugen Polanski. Jednak między nimi a wcześniej wymienionymi zawodnikami była pewna różnica. Mianowicie cała czwórka miała polskie korzenie. To znaczy, że w każdym z nich w mniejszym lub większym stopniu płynęła polska krew. Dlatego w ich przypadku otrzymanie obywatelstwa było znacznie łatwiejsze.

Ludovic Obraniak zadebiutował pod wodzą Beenhakkera. Pozostała trójka piłkarzy swoje pierwsze mecze rozegrała już pod wodzą Franciszka Smudy. Obecny trener Widzewa Łódź powołał całą czwórkę na mistrzostwa Europy w 2012, które rozgrywane były w Polsce.

Żaden z nich nie zagościł w naszej kadrze na długo. Spośród całej czwórki tylko Obraniak rozegrał więcej niż 20 meczów z orzełkiem na piersi, w których zdobył sześć goli.

Piłkarze, którzy mogliby zagrać dla reprezentacji Polski

James Tarkowski ma 25 lat i jest podstawowym obrońcą Burnley. Zespół „The Clarets” jest rewelacją tego sezonu w Premier League. Zdobył on bowiem 32 punkty po 19 kolejkach i zajmują 7. miejsce, tuż za Arsenalem. Tarkowski jest liderem, prawdziwym filarem swojej defensywy. Do tej pory zagrał we wszystkich spotkaniach w tym sezonie, a portal Whoscored.com ocenia go na łączną notę 7,4.

Jeśli chodzi o walory czysto piłkarskie, to z pewnością w naszej kadrze by się obronił. Tarkowski gra bardzo dobrze w powietrzu, ma dobry timing i, co najważniejsze, dobrze operuje futbolówką przy nodze.

Ostatnio środkowy obrońca Burnley znalazł się w czołówce rankingu piłkarzy, którzy powinni być powołani do reprezentacji Anglii. Jeśli jednak Southgate tego nie zrobi, to może powinien uczynić to Adam Nawałka? Chociaż sam zawodnik nie ma polskiego paszportu, nie będzie to przeszkodą. Ze względu na to, że ma dziadka Polaka, uda się wyrobić dokumenty bez żadnych przeszkód.

Willy Orban to kolejny środkowy obrońca, który w niedalekiej przyszłości mógłby dołączyć do reprezentacji Polski. Obecnie gra w drużynie wicemistrza Niemiec – RB Lipsk, której jest kapitanem. Funkcję tę pełni od poprzedniego sezonu. Orban jest bardzo waleczny i rewelacyjnie czuje się w walce o górne piłki. W barwach RB Lipsk zagrał w 82 spotkaniach, w których strzelił siedem bramek i zanotował trzy asysty. Może nie należy do tak bramkostrzelnych obrońców jak Kamil Glik, ale za to jest bardzo dobry w destrukcji. Jego wartość rynkowa wynosi 8 milionów euro.

Ojciec Orbana jest Węgrem, matka jest Polką, a sam urodził się w Niemczech. W jednym z wywiadów powiedział, że prawo do niego ma każda z tych drużyn narodowych i trudno się z tymi słowami nie zgodzić.

Jakiś czas temu trener reprezentacji Węgier zdecydował, że nie powoła go do kadry. Dlatego szansa na to, że w przyszłości zagra w biało-czerwonych barwach, znacznie wzrosła. Zapewne sam piłkarz chciałby wystąpić dla Niemiec, ale szanse na to są niewielkie. Dlatego jeśli Orban sam dojdzie do takiego wniosku i zdecyduje się na grę dla Polski, to może warto go powołać. Bez wątpienia byłby sporym wzmocnieniem bloku defensywnego „Biało-czerwonych”.

Matthias Ostrzolek był młodym, dobrze zapowiadającym się lewym obrońcą. Najlepszy okres w swojej karierze miał w Augsburgu, a szczególnie w sezonie 2013/2014. Zaliczył on wtedy aż osiem asyst. Po tym niezwykle udanym sezonie zdecydował się na transfer do HSV, co było dość sporym błędem. Od tego momentu jego kariera mocno wyhamowała. Obecnie gra dla Hannoveru 96. Jak na razie w 16 spotkaniach tego sezonu zaliczył dwie asysty.

Ostrzolek gra na pozycji, która od lat jest piętą achillesową naszej reprezentacji. Dlaczego więc, gdyby ten 27-letni piłkarz był w takiej samej formie jak przed kilku laty, Adam Nawałka miałby go nie powołać do kadry? Jest jeden warunek – sam musiałby tego chcieć.

Sonny Kittel w tym sezonie jest jednym z najlepszych piłkarzy 2. Bundesligi. W 18 meczach zdobył siedem goli i tyle samo asyst. Kittel to ofensywny pomocnik, który może też grać na obu skrzydłach. Inną jego zaletą jest wyszkolenie techniczne. Dla 24-latka nie ma różnicy, którą nogą podaje czy strzela. Swego czasu był uznawany za jeden z największych talentów w niemieckim futbolu. Jego kariera nie rozwinęła się tak, jak wszyscy się tego spodziewali. Wszystko przez kontuzję, a zwłaszcza przez problemy z kolanami.

Zawodnik Ingolstadt urodził się w Niemczech, ale cała jego rodzina pochodzi z Polski. Kittel pytany o ewentualną grę dla naszej kadry odpowiedział, że już nawet zaczął starania o polski paszport. To tylko świadczy o szczerości jego intencji. Piłkarz z takimi statystykami i takimi umiejętnościami znalazłby miejsce w naszej reprezentacji. Niekoniecznie musiałby być powołany już teraz, ale czemu nie miałby zostać wzięty pod uwagę w przyszłych eliminacjach do Euro 2020?

Czy tacy zawodnicy zasługują na grę w reprezentacji Polski?

Oczywiście piłkarzy z polskim pochodzeniem, którzy mogliby jeszcze zagrać w naszej reprezentacji, jest mnóstwo. Wszystko dzięki licznej emigracji.

Nie ma co ukrywać, że z pewnością tacy zawodnicy woleliby reprezentować kraj, w którym się wychowali. Polska w zdecydowanej większości będzie dla nich drugim wyborem. Wiadomo, że zrobiliśmy ogromny progres i jesteśmy zdecydowanie lepszą drużyną niż jeszcze kilka lat temu. Jednak nie ma co się oszukiwać. Nigdy nie byliśmy i chyba nigdy nie będziemy najsilniejszą piłkarską nacją.

Dużo się mówi o tym, że w reprezentacji powinni grać Polacy z dziada pradziada, którzy są patriotami. Większość ludzi jest sceptycznie nastawiona do piłkarzy, którzy wychowali się w innym kraju. Na pewno jest to spowodowane tym, że nie są oni zdecydowani i nie wiedzą, czego chcą.

Są też tacy, którzy chcieli zagrać dla Polski, ale nigdy nie dostali swojej szansy. Za przykład posłuży przypadek Lukasa Podolskiego. Zanim pochodzący z Gliwic piłkarz stał się gwiazdą w reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów, to chciał zagrać dla „Biało-czerwonych”. „Poldi” pisał listy do naszej federacji piłkarskiej, ale PZPN na nie odpowiedział. Polscy działacze nie byli zainteresowani Lukasem. Co było błędem z ich strony, ponieważ kilka lat później stał się graczem światowej klasy.

Warto dać wszystkim szansę, bo też każdy na nią zasługuje. Czasem warto się zastanowić i sięgnąć po takich zawodników, którzy mogą okazać się nieocenioną pomocą i wzmocnią tylko rywalizację w drużynie narodowej oraz poprawią poziom gry.

Kolejnym argumentem przeciwko farbowanym lisom w kadrze jest ich nieznajomość języka polskiego. To pewne utrudnienie, ale przecież nauka języka nie jest problemem. Wiadomo, że nigdy nie nauczą się mówić w stu procentach poprawnie, ale liczą się chęci.

Jest prawdą, że nie mówię poprawnie po polsku, ale czy ten fakt powinien mnie dyskryminować? Czy jest on ważniejszy niż więzy krwi? – Ludovic Obraniak.

Czyż więzy krwi nie są najważniejsze? Dla mnie jest to najistotniejsze, a to, czy ktoś dobrze mówi po polsku czy też nie, to sprawa drugorzędna. Jest spore grono polskich piłkarzy, którzy źle mówią po polsku, a mimo to są szanowanymi zawodnikami.

Można dojść do wniosku, że opinia publiczna zraziła się do graczy urodzonych poza granicami Polski tuż po nieudanych mistrzostwach Europy w 2012 roku. Okej. Nie dali oni kadrze tyle, ile od nich oczekiwano, ale ich było tylko czterech, a gdzie znajdowali się wówczas pozostali reprezentanci?

Z jakiego powodu zdecydowaliśmy się dopuścić ich do gry w kadrze? Ano dlatego, że w tamtym czasie potrzebowaliśmy piłkarzy o takiej charakterystyce, którą oni posiadali. Dziś pewnie byśmy dwa razy się zastanowili, zanim byśmy ich powołali. Jednak to nie oznacza, że powinniśmy rezygnować ze wszystkich takich zawodników tylko dlatego, że zraziliśmy się do czterech piłkarzy. Obecnie są zawodnicy, którzy warci są uwagi i walki o to, żeby namówić ich na grę w biało-czerwonych barwach.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze