Ślad futbolu w okopach Wielkiej Wojny


Piłka nożna to fenomen. Swoją rolę odegrała też podczas I wojny światowej

11 listopada 2016 Ślad futbolu w okopach Wielkiej Wojny

Wielka Wojna z lat 1914-1918 zebrała żniwo ponad dziesięciu milionów rannych i zabitych. Mogłoby się wydawać, że w świecie, w którym wystrzały z karabinów słychać częściej niż ćwierkanie ptaków, nie ma miejsca na piłkę nożną. Tymczasem futbol ze swoją magiczną siłą wpisaną w istotę tego sportu odegrał podczas tragicznego konfliktu pewną rolę. Postanowiliśmy zerknąć na czas wszechobecnej śmierci i cierpienia przez pryzmat tego, co raduje ludzi na całym świecie – piłki nożnej. Zapraszamy na krótką lekcję historii – o najpiękniejszym ze sportów podczas I wojny światowej.


Udostępnij na Udostępnij na

Piłkarski Batalion

Kiedy w Europie padły pierwsze wystrzały, profesjonalne kluby piłkarskie w Wielkiej Brytanii stwierdziły, że w tak dramatycznej chwili warto podtrzymywać obywateli na duchu. W związku z tym rozgrywki piłkarskie powinny być kontynuowane, by ludzie na co dzień czytający o bólu i mękach mogli przez chwilę zapomnieć o trwającym piekle i przypomnieć sobie spokojne życie, udając się na stadion. Z czasem zaczęły się pojawiać głosy oburzenia. Spora część Brytyjczyków miała wątpliwości, czy sprawiedliwe jest, że pewna grupa młodych, zdolnych do walki chłopców kopie sobie piłkę, podczas gdy ich rówieśnicy po drugiej stronie kanału La Manche kopią, ale kolejne kilometry okopów na linii frontu. Sam Artur Conan Doyle stwierdził, że skoro piłkarze mają w sobie niespożyte siły, to „powinno się im pozwolić służyć krajowi i maszerować na polach walki.”

Po wpływem nacisków społeczeństwa w grudniu 1914 roku narodził się 17. Batalion, zwany też Piłkarskim Batalionem. Oprócz piłkarzy wstępowali do niego także sędziowie oraz kibice. Wyjątkowa piłkarska jednostka walczyła głównie we Francji. Sportowcy – żołnierze z 17. Batalionu – przelali swoją krew w największych starciach I wojny światowej, m.in. w bitwie nad Sommą. Podczas Wielkiej Wojny zginęło ponad tysiąc ochotników z Piłkarskiego Batalionu, z czego 462 osoby poległy w bitwie pod miastem Arras… W czerwcu 1915 roku uformowano 23. Batalion, który ochrzczono mianem Drugiego Batalionu Piłkarskiego. Dowodził nim Alan Haig-Brown, który przed wojną był skrzydłowym występującej w najwyższej klasie rozgrywkowej drużyny Clapton Orient.

Ekipie z Leyton warto poświęcić oddzielny akapit. Piłkarze klubu, który dziś znany jest pod nazwą Leyton Orient, wykonali niesamowity gest miłości do swojego kraju. Aż czterdziestu jeden członków drużyny i sztabu trenerskiego postanowiło oddać się sprawie ojczyzny i zaciągnąć do armii. Niestety, trzech zawodników Orientu poległo na placu boju. Wśród nich znalazł się Richard McFadden, który w barwach klubu wystąpił w 137 spotkaniach i zdobył 66 goli. Dla szkockiego napastnika poświęcenie dla drugiego człowieka nie było czymś nowym. Przed wojną Szkot uratował życie tonącemu chłopcu, a także mężczyźnie, którego wyciągnął z płonącego budynku. McFadden zmarł w wyniku ran odniesionych w bitwie nad Sommą. Miał 27 lat…

Od nienawiści do miłości

Kiedy Walter Tull wychodził na murawę White Hart Lane, na trybunach często pojawiały się gwizdy. Kibice Tottenhamu nie byli zachwyceni, że w ich ukochanej drużynie występuje zawodnik o odmiennym kolorze skóry. Pomimo wielu głosów wstawiających się za angielskim pomocnikiem (w 1909 roku prawdopodobnie po raz pierwszy poruszono na łamach prasy problem uprzedzeń rasowych na piłkarskich boiskach) Tull nie wytrzymał presji spoczywającej na swoich barkach i postanowił zmienić otoczenie. Obiecujący zawodnik trafił w 1911 roku do prowadzonej przez Herberta Chapmana drużyny Northampton Town. Tam jego talent odpalił. Tull stał się pewnym punktem podstawowej jedenastki – wystąpił w 111 meczach i zdobył 9 goli. Kiedy wszystko układało się po myśli zawodnika, w Europie rozpętało się piekło.

Walter Tull trafił do 17. Batalionu Piłkarskiego, następnie służył w drugiej jednostce składającej się ze sportowców – w 23. Batalionie Piłkarskim. Jako sierżant walczył w bitwie nad Sommą w 1916 roku. Rok później, już jako podporucznik, trafił na front we Włoszech. Na Półwyspie Apenińskim Anglik wykazał się niebywałą odwagą. Jeden z jego dowódców wspominał później dzielność i opanowanie Tulla. Były piłkarz miał wziąć udział w przeprawie na tyły wroga, co w czasach wojny pozycyjnej było nie lada wyzwaniem. W marcu 1918 roku powrócił do Francji. Kilkanaście dni później zginął na polu chwały. Podczas swojej wojskowej służby Walter Tull znalazł się w okopach największych bitew Wielkiej Wojny. Ciemnoskóry żołnierz-piłkarz dwukrotnie walczył nad Sommą, uczestniczył też w trzeciej bitwie pod Ypres.

Walter Tull, fot. Dailymail.co.uk

W 1999 roku pod stadionem Northamptonu wybudowano specjalny Ogród Pamięci dedykowany ofiarom I wojny światowej związanym z angielskim klubem. Walterowi Tullowi poświęcono wyjątkowe miejsce. Na tablicy ku jego pamięci można przeczytać krótkie epitafium: Poprzez swoje działanie Tull wyśmiewał bariery ludzkiej ignorancji, które negowały równość ludzi o różnych kolorach skóry. Jego życie stanowi testament do przeciwstawiania się przeszkodom i pokonywania ich w świecie, w którym żył. Z tego wszystkiego wyjawia się człowiek zdyszany w swoim najlepszym okresie życia, którego silne serce wciąż głośno bije.

Piłkarski gwizdek pośród huków i wystrzałów

Mogłoby się wydawać, że obecność piłki nożnej na froncie Wielkiej Wojny ograniczała się do byłych piłkarzy, którzy postanowili odwiesić buty na kołku i chwycić za karabin. Prawda jest całkiem inna. Żołnierze, w krótkich chwilach wolnych od zabójczej walki, chętnie zapominali o wojennej zawierusze i skupiali się na kopaniu skórzanej piłki. Zachowały się wspomnienia mówiące o piłkarskich turniejach odbywających się w okolicach francuskiego miasta Boulogne. Według nich między wrześniem 1915 roku a zimą 1918 roku francuscy i brytyjscy żołnierze utworzyli 61 prowizorycznych drużyn piłkarskich, które rywalizowały ze sobą o zwycięstwo w Pucharze Ententy, a później w Pucharze Aliantów.

Najsłynniejszym wydarzeniem piłkarskim z czasów I wojny światowej był mecz rozegrany podczas rozejmu bożonarodzeniowego. Twierdzi się, że w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem. W 1914 roku na froncie pod Ypres zwierzęta nie przemówiły, ale wydarzył się jeszcze większy cud. W okopach panował pozorny spokój, w dniu narodzin Jezusa Chrystusa nikt nie chciał strzelać do drugiego człowieka. Zarówno z jednego, jak i drugiego krańca ziemi niczyjej można było usłyszeć śpiewanie kolęd. Wtedy też oficerowie państw centralnych postanowili wykonać niespodziewany krok. Nieuzbrojeni wyszli ze swojej kryjówki i udali się w stronę wrogich wojsk. Zaczęły się rozmowy. Nie trwały one długo. Obie armie postanowiły zawrzeć krótki rozejm. Wszyscy żołnierze odłożyli karabiny, opuścili swoje kryjówki i wyszli na pas ziemi niczyjej, by choć na moment zjednać się z wrogiem.

Zwieńczeniem tej wyjątkowej Wigilii miał być mecz piłkarski pomiędzy aliantami a wojskowymi państw centralnych. Linie końcowe boiska wytyczyli przyglądający się pojedynkowi żołnierze. Rolę słupków odgrywały ułożone na błotnistej ziemi hełmy. Wymowne jest natomiast to, skąd pochodziła piłka, którą rozegrano sportowe zmagania – jeden z Brytyjczyków zabrał ją do okopu, licząc na to, że wojna szybko się zakończy i będzie ona na tyle spokojna, że w wolnych chwilach możliwa stanie się gra w piłkę nożną. Jak przed każdym międzypaństwowym meczem odegrano hymny. Ludzie, którzy kilka godzin wcześniej strzelali do człowieka mówiącego innym językiem niż oni sami, teraz stali ramię w ramię i słuchali patriotycznych pieśni. Mecz zakończył się wynikiem 3:2 dla drużyny państw centralnych. Spotkanie trwałoby zapewne dłużej, gdyby nie fakt, że jedyna dostępna piłka przebiła się na drucie kolczastym…

Historia piłką pisana

Dyscyplina sportu, którą wszyscy kochamy, ma niesamowitą moc. Futbol pomaga w pokonywaniu własnych barier, jednoczy ludzi, pozwala zapomnieć o codziennych problemach. Piłka nożna odbiła swoje piętno podczas Wielkiej Wojny. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, przecież dzięki niej świat staje się lepszy, nawet jeśli poprawa trwa jedynie 90 minut. Jednak w czasach wszechobecnej śmierci każdy minimalny promyk nadziei na lepsze jutro miał niebagatelne znaczenie…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze