Sześć punktów jest. Niedosyt też jest. Co wiemy po dwóch meczach kadry?


Nie jest tak różowo, jak być powinno. Dobrze, że przynajmniej punkty są

12 października 2016 Sześć punktów jest. Niedosyt też jest. Co wiemy po dwóch meczach kadry?
Grzegorz Rutkowski

3:2 z Danią i 2:1 z Armenią. Przed tygodniem z kadrą oba wyniki chyba wzięlibyśmy w ciemno, w eliminacjach nie liczy się przecież styl, tu chodzi o punkty. Na przyszłość nie życzylibyśmy sobie jednak aż takich nerwów, wydaje się bowiem, że zwłaszcza po wtorkowym wieczorze liczba przyjętych na oddziały kardiologiczne znacząco wzrosła.


Udostępnij na Udostępnij na

Strzelający jak na zawołanie Robert Lewandowski, który zapewne w przyszłym roku obejmie prowadzenie w kategorii najlepszych snajperów w dziejach naszej kadry narodowej. Do tego przebłyski potencjału, które pokazują, że jak przyspieszamy grę, to wywołujemy strach w oczach wszystkich przeciwników. Pięć zdobytych bramek, sześć wywalczonych punktów. Za to wszystko powinniśmy bić brawa, jednak kilka rzeczy wyraźnie szwankuje. Czego w potyczkach z Rumunami i Czarnogórcami oglądać nie chcemy?

Irytująca gra środka pola

Fatalny ostatnio Grzegorz Krychowiak kontynuuje złą passę. O ile spotkanie w Astanie mogło być traktowane jako zwyczajny wypadek przy pracy, o tyle po dwóch warszawskich potyczkach powinna wszystkim w sztabie szkoleniowym włączyć się lampka alarmowa. Zbyt wolny, niezdecydowany, wybijający piłki wprost pod nogi rywala. Do tego jakiś dziwnie apatyczny. Coś niedobrego dzieje się z naszą gwiazdą. Piotr Zieliński momentami był już znacznie lepszy niż we wcześniejszych meczach, jednak ciągle przytrafiają mu się dłuższe przestoje. Mimo wszystko warto na niego stawiać, tutaj do ugrania mamy bardzo wiele, wszak na co dzień młody pomocnik trenuje u boku równie wielkich graczy co w kadrze.

Całe szczęście, że siła formacji ofensywnych pozwoliła nam na zdobycie siedmiu punktów w trzech meczach. Za czasów kadry prowadzonej przez Smudę skończyłoby się zapewne na dwóch remisach i porażce przy takiej postawie defensorów i środka pola.

Odcięci od dokładnych podań napastnicy są w zasadzie bezradni. Można mieć armaty najwyższej klasy, jeśli jednak nie ma kto zapalić lontu, działo nie ma prawa wystrzelić. Tak właśnie było w pojedynku z Ormianami. Mimo wielu prób dostania się pod bramkę rywala przez cały mecz podopieczni Adama Nawałki stworzyli sobie może pięć klarownych sytuacji do zdobycia gola. Tak naprawdę powinniśmy być wdzięczni losowi za happy end, w zasadzie po tak niedokładnej grze środka pola zwycięstwo jest więcej niż szczęśliwe. Jak bumerang wraca więc kwestia tego, że Polska nie przyzwyczaiła się jeszcze chyba do występowania w roli faworyta.

Teodorczyk nie jest Milikiem

– Teodorczyk… Pierwszy raz widzę takiego piłkarza. Ale był kiedyś taki Teodor w „M jak Miłość”…

– Taaaaak! To ten co kręcił z tą całą Marysią…

Rozmowa dwóch kibicek oglądających mecz w jednej z krakowskich pizzerii oddaje bardzo dobrze dwie sprawy. Po pierwsze, senne tempo większej części spotkania, nieporywające nikogo, kto nie siedzi w piłce na co dzień. Po drugie, dyspozycja samego snajpera Anderlechtu, absolutnie niegodna zapamiętania. Potwierdziło się to, co pisaliśmy po Danii, wszyscy domagający się „Teo” w duecie z Robertem Lewandowskim musieli srogo się zawieść. Uchylający się od główek, nierozumiejący się z resztą drużyny, rażący niedokładnością. To nie było to, nawet Kamil Wilczek, który debiutował w ostatnich minutach, zdążył pokazać się z lepszej strony. Były lechita seryjnie strzelający bramki w Belgii, przynajmniej na razie, nie będzie znaczył dla kadry zbyt wiele. 45 minut w spotkaniu z Danią pokazało, jak wiele znaczy dla naszej reprezentacji Milik, który jeszcze niedawno był krytykowany za nieskuteczność. Jego zgranie z resztą ekipy jest w zasadzie idealne. Z niecierpliwością będziemy oczekiwali na jego powrót po kontuzji.

Bramki tracimy na własne życzenie

Kazachstan. Dwa indywidualne błędy Macieja Rybusa. Dania. Samobój Glika i gapiostwo Łukasza Piszczka. Armenia. Tragiczne krycie i zaskoczenie Łukasza Fabiańskiego po „centrostrzale” z dystansu. Na dobrą sprawę żadna z pięciu (!) ostatnich straconych bramek nie miała prawa, albo chociaż nie powinna, przytrafić się zespołowi tej klasy. Całe szczęście, że siła formacji ofensywnych pozwoliła nam na zdobycie siedmiu punktów. Za czasów kadry prowadzonej przez Smudę skończyłoby się zapewne na na dwóch remisach i porażce przy takiej postawie defensorów. Z Duńczykami słabszy był Kamil Glik, z Armenią nie popisywał się Thiago Cionek, którego potknięcia z piłką przy nodze wzbudzały ataki śmiechu i płaczu zarazem. Rumunia i Czarnogóra ma w swoich szeregach trochę skuteczniejszych piłkarzy niż nasz ostatni rywal, jeżeli poziom koncentracji wśród „Biało-czerwonych” nie ulegnie poprawie, w listopadzie możemy mieć nietęgie miny.


Mamy sześć punktów i tylko to na koniec się liczy

Gdyby nie ostatnie sekundy spotkania z Ormianami i bądź co bądź szczęśliwy gol Roberta Lewandowskiego, sytuacja w tabeli eliminacyjnej byłaby nie do pozazdroszczenia. Możemy odetchnąć z ulgą, ciągle jesteśmy rozdającymi, nie musimy liczyć więc na dobre rozstrzygnięcia innych drużyn. Wygrywając z Czarnogórą i Rumunią znajdziemy się wręcz w wymarzonym położeniu.  Podobno w takich momentach w największym stopniu scala się zespół i tego się trzymajmy. Do następnego tygodnia z kadrą przystąpmy z chłodnymi głowami i nadziejami, że nie będziemy musieli znów obawiać się o własne zdrowie oglądając poczynania naszych ulubieńców.

Komentarze
Śledzik (gość) - 8 lat temu

Prawda, że Krychowiak wczoraj grał bardzo źle, szczególnie w końcówce. A co do straconej bramki, to też obwiniałbym za nią Rybusa, który IDIOTYCZNIE faulował Ormianina

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze