Sroki kontra Czarne Koty – zwierzęca batalia o Premier League


20 marca 2016 Sroki kontra Czarne Koty – zwierzęca batalia o Premier League

17 kilometrów – tyle dzieli Sunderland od Newcastle. 17 kilometrów otwartej wrogości, nienawiści i pogardy. Rywalizacja o prym nad rzekami Tyne i Wear trwa już przeszło 400 lat, a dziś rozpocznie się jej kolejny rozdział, czyli 156. derby północno-wschodniej Anglii.


Udostępnij na Udostępnij na

Każdy, kto spłyca spór Geordies z Newcastle i portowców z Sunderlandu do futbolu, wykazuje się sporymi pokładami ignorancji. Chociaż dziś derby Tyne&Wear są rzeczą najważniejszą, to kamień węgielny pod wielowiekowy konflikt położono już w XVII-wiecznej Anglii. A z racji tego, że historia bywa nazywana matką przyszłości, spójrzmy za siebie, przenieśmy się na ogarnięte wojną domową Wyspy Brytyjskie, aby poznać genezę konfliktu, który w dzisiejsze popołudnie rozgorzeje po raz kolejny.

Historia kołem się toczy

Newcastle i Sunderland – miasta, w których od wieków kwitł handel, a z biegiem lat także przemysł morski. Na początku siedemnastego stulecia to ludność znad Tyne mogła się szczycić większymi wpływami wynikającymi z decyzji ówczesnej „ekipy rządzącej” w kwestiach handlu. Na skutek takich działań Newcastle stało się miastem bezgranicznie oddanym rodowi królewskiemu, z kolei Sunderland wciągnął na maszt piracką banderę i rozpoczął otwartą współpracę z antyrojalistycznym stronnictwem.

W 1644 siły z Tyneside i Wearside starły się w bitwie pod Boldon Hill, rzeki Tyne i Wear spłynęły krwią, jednak to siły przeciwne królowi, przybyłe z Sunderlandu, odniosły zwycięstwo. W tym wydarzeniu możemy szukać bezpośredniego odniesienia do ostatnich rezultatów na zielonej murawie – „Czarne Koty” ze Stadium of Light są niepokonane od siedmiu derbowych spotkań.

„To był maj…” – śpiewała niegdyś Maryla Rodowicz. I faktycznie, to był maj, konkretnie maj roku 1990. Newcastle mierzyło się z Sunderlandem – stawką był awans do najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii. 26 tysięcy kibiców zgromadzonych na starym stadionie Roker Park i niewyobrażalne emocje w barażu o First Division. I znów lepsze okazały się „Czarne Koty”, a jako że nie dysponujemy nagraniem spod Boldon Hill, to ratujemy się obrazkami z tamtego, wspominanego z bólem i goryczą przez wszystkich Geordies, spotkania.

Ale żeby nikt nie zarzucił nam stronniczości i jawnego wspierania Sunderlandu, to warto przypomnieć także zwycięskie chwile Newcastle.

Wigilia roku, dość już odległego, 1898 – pierwszy ligowy mecz pomiędzy zespołami z Tyneside i Wearside. Pewnie dziś nazwalibyśmy ten mecz „meczychem” i nominowalibyśmy go do najlepszego spotkania w sezonie. Niestety, słuch po tym meczu zaginął, znany jest tylko wynik – 3:2 dla Geordies – zwycięzcą pierwszych, ligowych derbów, została, jakkolwiek źle to nie zabrzmi, ekipa z Newcastle.

Dość historii, dość polityki, dość odległych wspomnień. Wróćmy do teraźniejszości, przeanalizujmy to, co może wydarzyć się dzisiejszego popołudnia na St. James’ Park.

Sto milionów w puli

Widmo spadku zagląda w oczy zarówno piłkarzom Newcastle, jak i Sunderlandu. W gorszej sytuacji są popularne „Sroki”, które zajmują przedostatnie miejsce w tabeli angielskiej Premier League. Z kolei podopieczni Sama Allardyce’a  nieznacznie wychylili głowy na powierzchnię i łapczywie łapią każdy nieskażony strefą spadkową oddech. Nie ulega jednak wątpliwości, że ci, którzy w niedzielne popołudnie zatryumfują, będą mieli ogromną przewagę psychologiczną przed nieuchronną walką o utrzymanie.

Steve McClaren i Newacastle to zamknięty rozdział, o którym wszyscy, począwszy od właściciela klubu – Mike’a Ashleya, przez sfrustrowanych słabymi wynikami piłkarzy, na rozwścieczonych kibicach skończywszy, chcieliby zapomnieć. Miliony na transfery, wielkie ambicje, huczne zapowiedzi i spektakularna klapa. „Wally with the brolly” wzbogacił więc swoją, i tak już pokaźną, kolekcję wpadek. Dziś rządy na St. James’ Park sprawuje Rafael Benitez, który po swojej, ujmijmy to eufemistycznie, niezbyt udanej przygodzie na Santiago Bernabeu, wraca do Anglii, aby wydźwignąć upadające Newcastle.

Rafa Benitez (fot. Yoyowallpapers.com)
„Rafa” Benitez (fot. Yoyowallpapers.com)

W debiucie przeciwko liderowi z Leicester trudno było oczekiwać punktów czy zdecydowanej poprawy gry zespołu. Nie było ani jednego, ani drugiego, ale fakt tylko jednobramkowej porażki ze zjadającymi całą ligę „Lisami” należy traktować w kategoriach czegoś pozytywnego. Od starcia na King Power Stadium minął tydzień – tydzień pracy nad tym, aby piłkarze Newcastle byli gotowi na, jak określają to angielskie media, najważniejsze od 30 lat derby Tyne&Wear. Derby, których stawką będzie być albo nie być w Premier League lub, innymi słowy – sto milionów funtów.

Skrajnie różne są jednak sposoby obu trenerów na przygotowanie zespołu do tej walki na przysłowiowe „śmierć i życie” (całe szczęście, nie jesteśmy już w XVII wieku). Z jednej strony Sunderland i „Big Sam”, a więc luz, spokój, całkowite zaufanie do piłkarzy. Przeświadczenie o tym, że nic nie zrobi zawodnikom tak dobrze, jak odpoczynek przed derbami. Po drugiej stronie barykady hiszpański taktyk – Benitez, który zastał w Newcastle zgliszcza, a nie zespół gotowy do walki o utrzymanie. Dlatego stara się poprawić wszystko jak najszybciej, już, teraz, zaraz, ad hoc.

https://twitter.com/caulkinthetimes/status/710841844230451200

Małe gierki przed wielką grą

– Naszą grą psychologiczną będzie unikanie gier psychologicznych – stwierdził Sam Allardyce, któremu śmiało możemy przypiąć łatkę niezłego filozofa. Sunderland, zważywszy na swoją, mimo wszystko, lepszą sytuację w tabeli, nie staje w perspektywie „być albo nie być”. To piłkarze Newcastle muszą wygrać, nie tylko ze względu na swoich kibiców, którzy łakną sukcesu nad znienawidzonym rywalem, ale przede wszystkim ze względu na siebie, ze względu na gigantyczne pieniądze, które wraz ze spadkiem z Premier League mogą im przejść koło nosa.

Świetną wiadomością dla Beniteza jest fakt, że do składu wraca Chancel Mbemba, co może, a w teorii powinno, zakończyć okres przaśności defensywnych poczynań Newcastle i dać iskierkę nadziei na to, że wreszcie uda się zachować czyste konto. W końcu, jak powszechnie wiadomo, na zero z tyłu, a z przodu coś wpadnie.

A tak wpadało w październiku.

https://www.youtube.com/watch?v=jihx8tryCjk

Nieśmiertelny Defoe czy niesubordynowany Mitrović? Rudy Pirlo aka Jack Colback czy francuski obieżyświat M’Villa? Żywa legenda Premier League, Sam Allyrdace, czy może kolos na glinianych nogach – „Rafa” Benitez? Czy „Sroki” okażą się łakome na błyszczące trzy punkty, a może przyjdzie im patrzeć na przebiegającego „Czarnego Kota”? Przekonamy się już dziś, a początek 156. derbów Tyne&Wear o 14:30. I wypada nam, kibicom, życzyć, aby potwierdziły się słowa przywołanego wyżej M’Villi, który stwierdził, że derby północno-wschodniej Anglii są większym przeżyciem aniżeli derby Mediolanu.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze