A miało być tak pięknie… Remis Realu i Villarrealu


Drużyna Zidane'a nie pobiła rekordu zwycięstw z rzędu w La Liga

21 września 2016 A miało być tak pięknie… Remis Realu i Villarrealu
Mozmassoko.co.mz

Na początku przygody Zinedine'a Zidane'a jako trenera Realu Madryt pojawiało się wiele pytań i wątpliwości. Francuz dopiero zaczynał swoją przygodę z profesjonalną piłką jako szkoleniowiec. Jak się okazało, pierwsze trenerskie kroki "Zizou" nie różniły się niczym od tych, które stawiał jako piłkarz. Trener Zidane kroczy drogą zwycięstw i sukcesów. Jego Real znów nie przegrał. Niestety nikogo to dziś nie cieszy. Miał być rekord 17 zwycięstw z rzędu i usunięcie w cień "Barcy" Guardioli. Niestety dla Zidane'a – będzie musiał na to poczekać.


Udostępnij na Udostępnij na

Villarreal, Espanyol, Osasuna, Celta, Real Sociedad, Deportivo, Valencia, Real Sociedad, Rayo, Villarreal, Getafe, Eibar, Barcelona, Sevilla, Las Palmas, Celta, Levante. 17 zwycięstw z rzędu. Tak to miało wyglądać. Podopieczni Frana Escriby postawili dziś jednak spodziewany opór i zamiast samodzielnego rekordu Realu jest współprzewodnictwo w historycznej tabeli. Zidane jednak nie ma się czego wstydzić. Pamiętamy, jaką drużyną była Barcelona Pepa. Wyrównanie ich wyniku z pewnością nie jest powodem do wstydu.

Przed meczem z Villarrealem Zidane standardowo rotował składem. Na prawej obronie wystąpił Danilo, w środku swoją szansę dostali Toni Kroos, Mateo Kovacić i będący ostatnio w zaskakująco dobrej formie James. Pojedynek z „Żółtą Łodzią Podwodną” był również powrotem BBC. Mimo to nikt w Realu nie spodziewał się łatwego spotkania. Villarreal to rywal niezwykle niewygodny i trudny. Fran Escriba bardzo umiejętnie ustawił swój zespół i, mimo że miał na to niewiele czasu, osiąga na początku sezonu dobre wyniki. Oglądanie gry jego drużyny to ostatnio przyjemność. Koniec, kropka.

Spokój. Tym jednym słowem można określić grę w Realu w meczu przeciwko Villarrealowi. Spokój, dostojność, wiara we własne umiejętności. Przynajmniej jeśli chodzi o ofensywę. „Królewscy” są odwzorowaniem stylu gry, jaki prezentował w czasach swojej kariery piłkarskiej ich obecny trener. Od początku tego sezonu nie da się nie zauważyć tej zależności. Koniec, kropka. No dobra, przecinek. Spokój i dostojność czasami nie wystarczą. Brakowało przyspieszenia w kluczowym momencie. Real w pierwszej połowie nie stworzył praktycznie żadnej groźnej sytuacji. Kropka. Kropka. Kropka. Zdecydowanie.

Spokój. Wykazał się nim Bruno Soriano, który w końcówce pierwszej połowy wykorzystał rzut karny dla „Żółtej Łodzi Podwodnej”. Jedenastka została odgwizdana po zagraniu ręką Sergio Ramosa. Tak, znów on. Kapitan Realu znów zachował się nieodpowiedzialnie i cierpiała przez to jego drużyna. Soriano podciął piłkę w stylu Panenki. Trzeba jednak przyznać, że był to dość dziwny moment dla „Królewskich”. Boisko z kontuzją opuścił Marcelo, Danilo przeszedł na lewą stronę, Carvajal nie zdążył jeszcze pojawić się na boisku. Swoją winę przy golu ponosi również Raphael Varane, który stracił piłkę przy wyprowadzaniu. Piłkarze Frana Escriby wykorzystali małe zamieszanie i przycisnęli mocniej. Opłaciło się. Mimo niekorzystnego wyniku gra Realu nie zmieniła się. Spokój, dostojność, wiara we własne umiejętności. Pamiętacie, prawda?

I opłaciło się. Już po czterech minutach drugiej części gry mieliśmy remis. Zgadniecie, kto zdobył tego wyrównującego gola? Tak, tak. Mr. Rollercoaster – Sergio Ramos. Jak to się stało? Ano tak jak zwykle. Rzut rożny, główka, gol. Standard.

Po golu drużyna „Zizou” do spokoju i dostojności dołożyła zadziorność. Zbliżoną do tej, którą szacowny trener wykazał się w finale mistrzostw świata w 2006 roku. Wówczas wystarczyła ona do otrzymania czerwonej kartki, dziś nie wystarczyła do pobicia rekordu. Sytuacji stwarzał sobie Real całe mnóstwo. Bardzo dobrze jednak dysponowany był bramkarz Villarrealu Sergio Asenjo. W pozostałych przypadkach bardzo dobrze spisywała się przeciwpancerna łódź podwodna w postaci defensorów. Real bił głową w kadłub tejże łodzi. Aczkolwiek trzeba przyznać, że robił to ze spokojem, dostojnością i wiarą we własne umiejętności. I z nutą zadziorności. Pamiętacie, prawda?

Jeśli chcemy poszukać winnego w drużynie „Los Blancos”, tego, który przyczynił się do faktu, że szóstka nie zamieniła się w siódemkę, prawdopodobnie, nawet nie będąc Sherlockiem, wyznaczylibyśmy Cristiano Ronaldo. Portugalczyk wrócił do gry. A raczej wrócił na boisko. Bo grą jego dzisiejszej obecności w składzie Realu nazwać nie można. Był do zmiany, zmienionym nie został. Zidane’owi zabrakło cojones, które tak chętnie eksponował w 2006 roku. Wstyd, „Zizou”, wstyd!

Ale tylko taki chwilowy. Wszak 16 zwycięstw z rzędu na ulicy nie leży. Trzeba sobie na to zapracować. Zidane robi wszystko, by stać się „Guardiolą Realu”. Dosłownie i w przenośni. Dziś miał szansę, by stać się w czymś lepszym od obecnego trenera Manchesteru City. Zabrakło szczęścia, odwagi, zadziorności w pierwszej połowie. Zabrakło słabiej dysponowanego rywala. Tu należą się słowa uznania dla Frana Escriby i jego podopiecznym. Jeszcze nigdy nie wygrali na Bernabeu, Real kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa. Nikt nie przewidywał innego scenariusza. „Villarreal musiał zostać zniszczony” – powiedziałby Marek Porcjusz Katon. „Być zwyciężonym i nie ulec to zwycięstwo” – odpowiedziałby mu Józef Piłsudski.

O Realu pod wodzą „Zizou” pisaliśmy TUTAJ.

Zapisz

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze