Nam grać nie kazano, czyli subiektywny ranking największych wpadek transferowych Primera Division


Koniec sezonu jest zawsze okresem wielkich podsumowań i pod lupę brane są praktycznie wszystkie aspekty piłkarskiego rzemiosła. Analizuje się więc na potęgę, kto był najlepszy, a kto najsłabszy, czemu ten wygrał, a nie tamten. Tworzy się jedenastki marzeń i namaszcza potencjalnych bohaterów letniego okienka transferowego. Wykorzystując ten czas, ja również pokusiłem się o małe zestawienie i przygotowałem dla Was kilka transferów, które, mówiąc kolokwialnie, nie wypaliły w tym sezonie Primera Division.


Udostępnij na Udostępnij na

Alessio Cerci

Starałem się powrócić do jak najlepszej formy, jednak w momencie kiedy klubowi idzie tak dobrze, trudno jest kogoś zastąpić. To moja wina, starałem się przekonać trenera, ale ostatecznie się nie udało – tymi słowami podsumował swój pięciomiesięczny pobyt na Estadio Vicente Calderon włoski skrzydłowy. I rzeczywiście, Włoch szansy nie otrzymał, ale trudno uznać, aby piłkarz Torino zrobił wszystko, co w jego mocy, aby przekonać Diego Simeone. Na przedsezonowe zgrupowanie przyjechał z podejrzeniem nadwagi, a perypetie związane z jego transferem trwały aż do ostatniego dnia okienka transferowego. Trudno więc uznać, że były kapitan Torino mógł w pełni skupić się na przygotowaniach do sezonu. A że był dobrym piłkarzem, nikt nie miał i nie ma wątpliwości. Stałe fragmenty gry, umiejętność gry kombinacyjnej i świetna technika użytkowa czyniły go jednym z najlepszych i najskuteczniejszych piłkarzy Serie A, a on sam balansował na granicy pierwszego składu reprezentacji narodowej. Można więc było przypuszczać, że nawet jeżeli nie będzie odgrywał kluczowej roli w ekipie „Los Rojiblancos”, to i tak będzie jej cennym uzupełnieniem.

Jak to się wszystko skończyło? 151 minut, jedna bramka i czerwona kartka. Nie robi wrażenia. Włoch kompletnie się nie sprawdził w Hiszpanii i mówi się, że niespecjalnie się również przykładał do jednostek treningowych, co w przypadku ekipy Diego Simeone jest akurat grzechem niewybaczalnym. Zimą wrócił więc na Półwysep Apeniński i zameldował się na San Siro, dołączając do armii zaciężnej Filippo Inzaghiego. A tam idzie mu co najmniej średnio. Dobre mecze przeplata słabszymi, a takie spotkania jak te z Palermo, w których był najlepszy na boisku, zdarzają się rzadziej niż jego pozaboiskowe fochy. Szkoda, bo kiedy grał w Torino, potwierdzał swoje wielkie możliwości i to, że papiery na granie na najwyższym poziomie ma. Cóż, należy więc życzyć więcej oleju w głowie i rozsądku, bo bez tego „panem piłkarzem” Cerci już nie zostanie. Szkoda, bo jak pokazuje poniższy filmik, nawet w Atletico dawał próbkę swoich możliwości.

https://www.youtube.com/watch?v=8b_JDeBjVy8

Thomas Vermaelen

Pamiętacie Jonathana Woodgate’a, prawda? To on przez kilka lat kojarzony był z szaleńczą wręcz polityką transferową pierwszej ery Pereza. Był to niejako symbol indolencji polityki personalnej w madryckim Realu po zdobyciu IX Pucharu Europy w 2002 roku. Okazuje się teraz, że największy rywal „Królewskich” również ma swojego Woodgate’a w składzie i jest nim belgijski obrońca.

Thomas Vermaelen nabawił się kontuzji ścięgna w czasie mistrzostw świata w czerwcu. Zawodnik zostanie zbadany przez lekarzy, jednak o tym, czy ta kontuzja jest poważna, będziemy wiedzieli, kiedy wróci on do treningów – tak brzmiało oświadczenie wydane przez FC Barcelona dzień po oficjalnej prezentacji Belga na Camp Nou. „Blaugrana” zdawała się jednak wiedzieć, co robi. Piłkarz wysokiej klasy, ściągnięty za 10 mln euro, w najlepszym dla środkowego obrońcy wieku i były kapitan wielkiego angielskiego klubu. To się mogło udać i klub z Katalonii mógł zyskać realną alternatywę dla duetu Pique – Mascherano.

Jeszcze w listopadzie zeszłego roku kibice uznawali Vermaelena za podstawowego obrońcę
Jeszcze w listopadzie zeszłego roku kibice uznawali Vermaelena za podstawowego obrońcę (Marca.com)

Wydaje się jednak, że ktoś zapomniał sprawdzić książeczkę lekarską Belga i pominął w swojej analizie ponad 10 różnego rodzaju kontuzji, których nabawił się obrońca w trakcie swojego pobytu w Arsenalu. Trzeba zaznaczyć, że były piłkarz Ajaksu stracił przez nie ponad 15 miesięcy gry i to w ciągu zaledwie czterech lat (sic!). Nietrudno uznać, że Zubizarreta kupował kota w worku.

W Barcelonie Vermaelen również sobie nie pograł. We wrześniu okazało się, że uraz ścięgna, którego doznał w trakcie mundialu, jest o wiele poważniejszy i potrzebna będzie operacja. Zabiegu chirurgicznego dokonano dopiero w grudniu i od tego momentu rozpoczęła się mozolna walka o powrót Belga na boisko. W kwietniu stoper wrócił do indywidualnych treningów, a na początku maja został również włączony do kadry meczowej na mecz z Realem Sociedad. Zadebiutował ostatecznie wczoraj w meczu o pietruszkę z Deportivo La Coruna, w którym dotrwał do 63. minuty.

Nie można ukrywać, że transfer ten nie należy do najbardziej udanych w ostatnich latach. Vermealen zdrowy i w pełni gotowości jest niewątpliwie jednym z najlepiej grających głową i ustawiających się stoperów w świecie. Jednak co z tego, skoro Enrique nie może korzystać z jego usług i na ten moment nie ma nawet najmniejszego wkładu w tegoroczne sukcesy „Blaugrany”?

Jak będzie w przyszłym sezonie? Jeżeli Belg zostanie (mówi się o zainteresowaniu Evertonu) i będzie ZDROWY, klub może mieć z niego dużo pożytku. W tej chwili trzeba jednak postawić wielki minus przy jego transferze.

Lucas Silva

Brazylijczyk był bohaterem dużej sagi transferowej, która trwała od lipca zeszłego roku i swój finał znalazła dopiero w styczniu. Uznawano go w Madrycie za realną alternatywę dla przemęczonego Toniego Kroosa i piłkarza, który będzie w stanie choć odrobinę zluzować Niemca. Dowodzić temu mogła chociażby decyzja Ancelottiego o wystawieniu defensywnego pomocnika przeciwko Schalke od 1. minuty. Lucas rozegrał 90 minut na Veltins Arena i… to by było na tyle. Potem przyszło beznadziejne spotkanie z Villarrealem i długi okres, w którym Silva nie dostawał szans na grę.

Nie powinno to szczególnie dziwić. W ofensywie Brazylijczyk nie był dla drużyny żadną wartością dodaną, a umiejętnością rozegrania porównać go można ewentualnie do Verzy bądź Javiego Fuego. Przytoczyć tu można chociażby statystykę kluczowych podań, z której wynika, że wykonywał on tylko 0,1 podania na mecz (dla porównania u Kroosa ta statystyka wynosi blisko dwa zagrania na mecz). Nie wygląda to najlepiej, prawda?

Lucas vs. Illarramendi
Lucas vs. Illarramendi

Co więcej, Lucas nie był też w stanie zapewnić drużynie takiej stabilizacji w tyłach, którą dawał chociażby Asier Illarramendi, zaliczając średnio tylko jeden odbiór na spotkanie. Mamy więc obraz piłkarza nijakiego, niewidocznego, który w tak ważnej strefie boiska, którą jest środek pola – pozostaje obok gry. Koniec końców skończyło się na tym, że nawet niechciany w Madrycie „Illarra” znalazł się w hierarchii Ancelottiego wyżej od młodego Brazylijczyka, i to on był zmiennikiem środkowych pomocników w kluczowych momentach.

A co dalej z Lucasem? Powrót Casemiro i poszukiwania środkowego pomocnika nie wróżą jego przyszłości w klubie za dobrze i pewne jest, że latem zostanie wypożyczony. Czy w dalszej perspektywie jest to piłkarz na miarę Realu Madryt? W mojej opinii nie i im szybciej włodarze to sobie uświadomią, tym lepiej zarówno dla nich, jak i samego piłkarza.

Alvaro Negredo

85 bramek w 180 spotkaniach. To bilans Alvaro Negredo z czasów jego gry dla Sevilli. Świetna gra dla „Sevillistas” zaowocowała transferem do Manchesteru City i całkiem niezłym pobytem na Wyspach. Przed tym sezonem zdecydował się wrócić jednak do Hiszpanii i na zasadzie wypożyczenia wylądował w Walencji na Mestalla. Sam napastnik był z tego faktu bardzo szczęśliwy, mówiąc m.in., że swoją sportową karierę chce właśnie zakończyć w stolicy Lewantu. I wszystko można by było uznać za świetny scenariusz, gdyby nie fakt, że Hiszpan strzela mało. Powiem więcej – nie strzela w ogóle.

Po 30 spotkaniach w Primera Division miał na koncie zaledwie pięć bramek. Znamienne jest, że wszystkie te bramki strzelił zespołom będącym w strefie spadkowej (oprócz Levante). Nie można go również uznać za zawodnika pierwszego składu, gdyż Nuno bardzo często rotował składem w przedniej formacji i raz on, raz Paco Alcacer, a czasami nawet Rodrigo pełnili funkcję wysuniętego napastnika. Można było więc wymagać więcej od piłkarza, który jeszcze nie tak dawno był postrachem bramkarzy zarówno Primera Division, jak i Premier League, a Vicente del Bosque regularnie powoływał go do kadry narodowej.

Wypożyczenie kończy się wraz z końcem sezonu i po nim musi zostać podjęta decyzja. Sam zainteresowany, jak już wspominałem, w klubie czuje się dobrze i wiąże z nim swoją przyszłość. Z kolei włodarze „Nietoperzy” nie do końca podzielają entuzjazm napastnika i mają wątpliwości co do jego definitywnego transferu, zwłaszcza że suma transferu wynosi aż 24 miliony funtów. Czy będzie warto – trudno określić. Wychowanek Realu Madryt to niewątpliwie kawał piłkarza, jednak nie jestem do końca pewien, czy ten sezon nie był ostrzeżeniem dla przyszłego pracodawcy. Być może jego kariera już się znajduje na równi pochyłej.

Alfred Finnbogason

Piłka w Islandii ma się ostatnio dobrze, a nawet bardzo dobrze. Świetne wyniki reprezentacji, kluby wychylające się poza pierwsze etapy eliminacji europejskich rozgrywek i piłkarze, którzy na dobre osiedlili się w najlepszych ligach na kontynencie. Finnbogason miał być kolejnym potwierdzeniem tej teorii, wszak jego CV było wręcz oszałamiające i Real Sociedad postanowił zaufać jego możliwościom. Spójrzcie zresztą sami.

Jednak jak już to bywa w CV, nie zawsze mówią one prawdę. A jeżeli już mówią, to czasem zakłamują rzeczywisty obraz kandydata. Podobnie było i tym razem. Islandzki napastnik przychodził do San Sebastian za konkretne pieniądze (8 mln euro), mając na sobie łatkę superstrzelca Eredivisie. I nic w tym dziwnego. Zarówno w Helsingborgu, jak i Lokeren jego skuteczność była bardzo wysoka. W Heerenveen wszelkie wskaźniki skuteczności poszybowały do granic możliwości i dwa lata gry we Fryzji zakończył z 59 bramkami na koncie.

Do Kraju Basków przychodził z zadaniem zastąpienia nieudolnego i wiecznie kapryśnego Harisa Seferovicia. Początek sezonu miał stracony z powodu kontuzji, jednak powrócił do składu pod koniec września i zaczął grać. Niestety, hiszpańska rzeczywistość zweryfikowała go dosyć brutalnie i Islandczyk nie zdołał zaistnieć na dobre w świadomości fanów Primera Division. Dwie bramki w lidze, dwie w pucharze i 785 minut łącznie na boiskach zdają się ukazywać obraz wpadki transferowej popełnionej przez działaczy. Obraz nędzy dopełnia fakt, że „Txuri-Urdin” lwią część drugiej połowy sezonu grali bez Carlosa Veli – piłkarza, bez którego linia ofensywna zespołu traci 50% swojej wartości, a Finnbogason w tym okresie nie pojawił się nawet ani razu w pierwszej jedenastce. Jak więc widzicie, wpadki transferowe nie zdarzają się tylko najlepszym.

Piłkarzy, którzy zawiedli oczekiwania kibiców, było oczywiście więcej, jednak trudno byłoby ich wymienić i rzetelnie opisać w jednym artykule. Jeżeli brakuje Wam jakiegoś nazwiska, zapraszam do dyskusji.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze