O tym, czemu Southampton nie jest już w Top 4, czyli analiza taktyczna meczu „Świętych” z „The Reds”


23 lutego 2015 O tym, czemu Southampton nie jest już w Top 4, czyli analiza taktyczna meczu „Świętych” z „The Reds”

Patrząc w kalendarz gier na początku miesiąca, wiadomo było, że to jedno z ważniejszych starć lutego, mające niemały wpływ na kształt górnej połówki tabeli i pozycję drużyn walczących o awans do Ligi Mistrzów. Wygrał Liverpool, potwierdzając niejako, że walczy o angaż w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach i że ma patent na „Świętych". 


Udostępnij na Udostępnij na

Ostatnie zwycięstwo Southampton nad Liverpoolem miało miejsce we wrześniu 2013 roku i od tamtej pory to ekipa Brendana Rodgersa wygrywa z zespołem prowadzonym przez Ronalda Koemana, a poprzednio przez Mauricio Pochettino. Wiosną zeszłego roku na St. Mary’s było 3:0 dla przyjezdnych z Merseyside, w tej kampanii rezultaty były nieco mniejsze, bo jednobramkowe (2:1 na Anfield) lub, tak jak dzisiaj, dwubramkowe.

Jak już wspomnieliśmy, dzisiejsze starcie było z tych cięższego gatunku ze względu na pozycje i ambicje obu zespołów. Tylko że każda z drużyn przystępowała do spotkania z nieco innego punktu. Southampton po bezbramkowym remisie z West Hamem United w poprzedniej kolejce miało 11 dni przerwy do kolejnego domowego meczu, które mogli przeznaczyć na odzyskanie, tak potrzebnej po ostatniej zadyszce, świeżej energii. Bo ciężko powiedzieć, aby domowa porażka ze Swansea (0:1) czy remis z WHU były na miarę aspiracji drużyny walczącej o miejsce w czołowej czwórce.

Gdy piłkarze z południa Anglii odpoczywali, Liverpool rozgrywał dwa ważne spotkania pucharowe. Najpierw pojechał na Selhurst Park, gdzie pokonał Crystal Palace w ramach meczu o FA Cup i tym samym awansował do kolejnej rundy. Później przyjął u siebie na Anfield Besiktas Stambuł w Lidze Europy, także wygrywając jedną bramką po trafieniu Włocha Mario Balotelliego. Rodgers nie stosował w tych meczach zwiększonej rotacji, mimo że jego zespół rozgrywał mecze co trzy dni, co mogło dziwić.

Ustawienie obu zespołów

http://i61.tinypic.com/2ir23qq.png

Southampton wyszło w tradycyjnym 1-4-2-3-1. Obronę ustawioną przed bramkarzem Forsterem tworzyli Yoshida, Fonte, Clyne i Matt Targett. Młody angielski lewy obrońca zastępował tym samym zawieszonego jeszcze za czerwoną kartkę z meczu ze Swansea Ryana Bertranda. Najbardziej cofniętym piłkarzem w środku pomocy był Victor Wanyama mający na celu przede wszystkim rozbijanie ataków rywali. Nieco wyżej od niego wyszedł Steven Davis, a najbardziej wysuniętym piłkarzem w środku pomocy był reprezentant angielskich reprezentacji młodzieżowych, James Ward-Prowse. Na skrzydle zabrakło Sadio Mane z dość nietypowego powodu…

W bocznych sektorach zagrali zatem dwaj piłkarze sprowadzeni w zimowym okienku transferowym, czyli Eljero Elia i debiutujący w pierwszym składzie Filip Djuricić. W ataku „Świętych” tradycyjnie wyszedł Graziano Pelle.

Liverpool na St. Mary’s wystąpił w nieco okrojonym składzie. Trójkę stoperów grającą przed Simonem Mignolet tworzyli Lovren, Can i Skrtel. Zabrakło więc Sakho, który wypadł w ostatniej chwili z powodu kontuzji. W obliczu absencji Gerrarda i Lucasa środek pola stworzyli Allen i Henderson. W rolę wahadłowych wcielili się Jordon Ibe i Lazar Marković, a nie, co było zwyczajem ostatnio, Alberto Moreno. Jedenastkę uzupełniła trójka muszkieterów odpowiedzialnych za wypady pod bramkę rywala, czyli Lallana, Coutinho i powracający do pierwszego składu po nieobecności w meczu z Besiktasem Raheem Sterling.

Kluczowe aspekty dla przebiegu spotkania

1. Gra defensywna Liverpoolu

Brendan Rodgers od wyjazdowego meczu na Old Trafford ustawia swój zespół w systemie z trójką stoperów. I tenże system się sprawdza, bo od przegranej w Manchesterze Liverpool w Premier League nie poniósł ani jednej porażki, przegrywając jedynie w Pucharze Ligi z Chelsea na Stamford Brigde (0:1). Na St. Mary’s znów wyszła trójka stoperów, tylko że tym razem na nieco innej zasadzie. Dotąd było tak, że prawym stoperem był Emre Can, Martin Skrtel środkowym z racji swojej słabej zwrotności i szybkości, a Mamadou Sakho lewym ze względu na to, że jest lewonożny. Na St. Mary’s Francuza zastępował inny lewonożny stoper, czyli Dejan Lovren, z tą różnicą, że został ustawiony na prawym stoperze, a Emre Can na lewym. Skąd ta zmiana? I w ogóle w jakim celu Rodgers inaczej skonfigurował swój blok obronny, skoro, jak już wspomnieliśmy, sprawdzał się we wcześniejszym ustawieniu?

Było to uzasadnione tym, w jaki sposób gra ekipa prowadzona przez Ronalda Koemana. Rodgers dokładnie odrobił swoją pracę domową i zauważył, że większość akcji Southampton ma miejsce po atakach bocznymi sektorami boiska, zazwyczaj po grze na jeden, dwa kontakty skrzydłowego z bocznym obrońcą i ofensywnym pomocnikiem „Świętych” mającym zwyczaj schodzić do bocznych sektorów.

http://i58.tinypic.com/xkugcp.png

Grafika przedstawia nam którą strefą boiska Southampton przeprowadza ataki w tym sezonie. Jak widać, w większości (70%) są to boczne sektory.

W związku z tym Rodgers ustawił swoich stoperów na odwrót, z lepszą nogą do wewnętrznej części boiska, aby łatwiej im było zatrzymać schodzących ze skrzydeł piłkarzy gospodarzy. Do tego ci stoperzy byli odpowiednio wspierani przez wahadłowych oraz ofensywnych pomocników.

http://i62.tinypic.com/34hhoc9.png

Widać to bardzo dobrze na podstawie umieszczonej wyżej mapy średniej pozycji piłkarzy – na lewej stronie boiska szczególnie zarysowuje się zagęszczenie które Liverpool stworzył, aby zneutralizować poczynania Southampton. Prawa strona gospodarzy, czyli lewa gości, była tym bardziej groźna, że występuje na niej Nathaniel Clyne, piłkarz nie tylko dobry w destrukcji, ale przede wszystkim bardzo pożyteczny w ataku – wystarczy wspomnieć, że w obecnym sezonie Premier League zdobył dla So’ton dwie bramki.

Jeśli gospodarzom udało się już w jakiś sposób przebić przez zasieki rywali, to najczęściej kończyło się to przerwaniem akcji za pomocą faulu, stąd 14 przewinień piłkarzy Liverpoolu i trzy żółte kartoniki.

Mimo to podopieczni Koemana zdołali parokrotnie na początku meczu zagrozić bramce Mignoleta, choć dominowały w tym chaotyczne akcje, a nie zaplanowane i starannie wykreowane sytuacje. Dlaczego? Tu odpowiedzią jest dominacja piłkarzy z południowego wybrzeża w grze w powietrzu. Większość tych akcji miała miejsce po strąceniach piłki głową, których najczęściej dokonywał rzecz jasna Graziano Pelle. Ale dokonywali tego również jego pozostali koledzy, miażdżąc „The Reds” w statystyce wygranych pojedynków powietrznych i wygrywając 2/3 z nich.

Inne przykłady słabości graczy z Merseyside to zbyt częste wychodzenie stoperów z linii defensywnej, aby skasować akcję „na raz”, czyli na jeden atak. Jak wiadomo, jest to ryzykowne, bo wówczas obrońca pierwszy wykonuje ruch do piłki, napastnik ma więc czas, żeby go ograć i wyprzedzić, bo defensor jest poza swoją strefą i daleko od własnej bramki, co w przypadku braku asekuracji kolegi z drużyny oznacza, że przeciwnik ma gdzieś wolną przestrzeń. Wiele takich błędów zrobił Emre Can, niejako z przyzwyczajenia, bo mimo wszystko jest nominalnym pomocnikiem. Również wtedy błędy były naprawiane faulami.

2. Southampton w ataku

Trudno tak naprawdę ocenić jednoznacznie działania ofensywy piłkarzy z St. Mary’s w dzisiejszym starciu, głównie ze względu na takie, a nie inne decyzje prowadzącego zawody Kevina Frienda. To, co wyróżniło na plus gospodarzy meczu, to przede wszystkim pressing. Dopóki zakładali go zgodnie z założeniami trenera i mieli na niego siły, Liverpool stworzył tylko jedną okazję, po której zdobył bramkę Coutinho. Do 70. minuty pozostawał z jednym strzałem na bramkę Frasera Forstera.

Piłkarze z Anfield mieli ogromne problemy z konstrukcją akcji od tyłu, od bramkarza, co, jak wiadomo, lubią i jeśli nie są w stanie tego dokonać, to mają olbrzymie trudności. Dowodem na te kłopoty są znów, a jakżeby inaczej, liczby. W oczy rzuca się mianowicie tylko jedna statystyka – celność podań stoperów. Średnia celność podań Cana na przekroju całego sezonu to 82%, Skrtela 90%, a Lovrena 84%. Dzisiaj każdy z nich zaliczył celność na poziomie odpowiednio 75%, 70%, 65%. To znakomicie pokazuje, że naciski gospodarzy zmusiły stoperów Liverpoolu do niecelnych zagrań po ziemi albo do długich podań, które jak dobrze wiemy, też są najczęściej niecelne.

Czego więc zabrakło? Otóż pressing to nie wszystko. Zneutralizowane skrzydła sprawiły, że Southampton było pozbawione swojej głównej broni. W dodatku należy pamiętać, że na lewej stronie grał Matt Targett, który jest o wiele gorszy w poczynaniach na połowie przeciwnika od Ryana Bertranda. W dodatku znów słaby mecz rozegrał Graziano Pelle, który był odcięty od podań dających mu szansę na uderzenia na bramkę przeciwnika. A jest to piłkarz z największą liczbą strzałów w całej lidze.

3. Gra ofensywna Liverpoolu

Co prawda powyższe wyrażenie jest nieco wyolbrzymione, bo jak już wspomnieliśmy, do 70. minuty meczu Liverpool oddał zaledwie jeden celny strzał na bramkę. Dlaczego? Przecież to zespół, który w poprzednim sezonie słynął z gry ofensywnej, czasem ultraofensywnej. Zdobył ponad sto bramek w całym sezonie, nieraz kładąc rywali na łopatki jeszcze przed końcem pierwszej połowy.

Czemu więc w tym meczu tak słabo wyglądała gra 18-krotnego mistrza Anglii? Odpowiedzią na to pytanie jest parę czynników. Po pierwsze, podopieczni Rodgersa grali ostatnio średnio co trzy dni. Wystarczy wymienić kolejne spotkania: Bolton – 4.02, Everton – 07.02, Tottenham – 10.02, Crystal Palace – 14.02, Besiktas – 19.02, Southampton – 22.02. Jeśli gra się w takim natężeniu, to nie da się cały czas porywać widzów, czasem trzeba zagrać nieco pragmatyczniej, ekonomiczniej, aby nie wyczerpać sił przed zakończeniem całego maratonu. Mówił o tym po meczu były piłkarz Liverpoolu, a obecnie ekspert Sky Sports, Jamie Carragher. Stąd głęboka defensywa jego byłej drużyny.

Po drugie, czynnik, o którym już wspomnieliśmy, czyli wysoki pressing So’ton. To narzędzie gospodarzy uniemożliwiło gościom spokojne utrzymywanie się przy piłce, co byłoby im momentami na rękę. Ale wyszło na to, że Southampton było przez większą część czasu gry przy futbolówce (60% czasu gry).

Ostatnia ważna kwestia, która tłumaczy taką, a nie inną dyspozycję „The Reds” w ataku, to rozwój wydarzeń meczowych. Gdy Coutinho zdobył bramkę w trzeciej minucie spotkania, to rzeczą naturalną dla zawodników mających w kościach starcia z Palace i Besiktasem było cofnięcie się, oddanie pola gry przeciwnikowi i czekanie na dobrą okazję do kontry, aby „zabić mecz”. Tak też się stało, w bólach i agonii, ale mimo wszystko plan liverpoolczyków i Brendana Rodgersa się sprawdził.

Wnioski

1. Z całą pewnością można powiedzieć, że „The Reds” to w tej chwili jedna z najlepiej zorganizowanych ekip w Premier League. W nowym, 2015 roku nie popełnili jeszcze żadnego indywidualnego błędu w defensywie i są jedynym zespołem mogącym się pochwalić taką statystyką.

Obrazowym przykładem tej statystyki i poprawy gry obronnej jest osoba Simona Mignoleta. Belgijski bramkarz, niesamowicie krytykowany pod koniec ubiegłego roku, znowu imponuje pewnością siebie, nie widać po jego interwencjach nerwowości czy braku zdecydowania. W dodatku dość ciekawy jest fakt, iż Belg ma w tej chwili więcej czystych kont od takich tuzów jak David De Gea czy Thibout Courtois.

2. W Southampton zaś muszą się zastanowić nad swoją ideologią i wizją gry. „Święci” zaliczyli kolejny mecz u siebie bez zdobyczy bramkowej, czyli de facto bez kompletu punktów. A to miało miejsce, mimo że w każdym z trzech ostatnich meczów domowych zdominowali spotkania, ale brakowało im zimnej krwi pod bramką rywali. I to niekoniecznie zimnej krwi, aby oddać skuteczny strzał, ale przede wszystkim, aby zaliczyć dobre ostatnie podanie.

Jeśli Ronald Koeman chce zabrać swoich podopiecznych w podróż do Ligi Mistrzów w przyszłym sezonie, to musi się zastanowić, czy oddanie nieco pola gry rywalom i wykorzystanie szybkich skrzydłowych, jakimi dysponuje w kadrze, czyli Eljero Elia czy Sadio Mane, nie będzie skuteczniejsze w meczach z niżej notowanymi rywalami, z którymi bardzo trudno się przebić przy użyciu ataku pozycyjnego. Inne rozwiązanie to przywrócenie do formy z początku sezonu Dusana Tadicia. Pytanie co trudniejsze?

3. Autor tego tekstu podkreślał to już wielokrotnie w innych artykułach, ale należy to powiedzieć jeszcze raz. Czas dla menedżerów – rzecz bezcenna. Nawet zakup topowych piłkarzy nie jest dla trenera tak cenny, jak czas na pracę u podstaw z drużyną. Tę pracę wykonali obaj trenerzy, którzy spotkali się w niedzielnym starciu o godzinie 16 brytyjskiego czasu na St. Mary’s. Jeden wykonał ją z drużyną niedocenianą i zabrał ją w walkę po Ligę Mistrzów, mimo że wielu ekspertów przed sezonem mówiło, że będzie się bronić przed spadkiem.

Drugi, czyli Brendan Rodgers, był w listopadzie na wylocie. Gdyby władze Liverpoolu nie dały mu wówczas czasu do pracy nad grą zespołu, to trudno byłoby stwierdzić, gdzie teraz byłby ten zespół. Rodgers dostał czas, poświęcił go sumiennej pracy, wymyślił nowy, efektywniejszy system dla swoich piłkarzy i teraz zbiera plony. To pokazuje, jak ważną cechą w zarządzaniu klubem jest cierpliwość i zrozumienie dla argumentów menedżera. Szkoda, że nie wszyscy właściciele klubów piłkarskich mają takie cechy.

Komentarze
averadziu (gość) - 9 lat temu

masakryczny artykuł!!! z gimnazjum jest autor?

Odpowiedz
Nathaniel Organ (gość) - 9 lat temu

A czy ma Pan jakieś bardziej konkretne argumenty? Bo samo stwierdzanie, że "masakryczny artykuł!!!" jest generalnie słabe. Tak każdy potrafi napisać.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze