Od ,,Niezwyciężonych” do ,,Dzieciaków”


16 listopada 2014 Od ,,Niezwyciężonych” do ,,Dzieciaków”

Wiele zjawisk, tendencji i faktów może obrazować ostatnie, niewątpliwie chude lata w dziejach Arsenalu. Jednak tym, co najlepiej obrazuje tę negatywną metamorfozę, jest sposób, w jaki drużyna jest nazywana przez brytyjskie media.


Udostępnij na Udostępnij na

AWM kontra AMO

Niegdyś mówiono o nich niezwyciężeni. Jak najbardziej słusznie. Sezon 2003/2004 w Premier League „Kanonierzy” zakończyli bez porażki na swoim koncie, sięgając tym samym po tytuł mistrzowski w sposób nie pozostawiający złudzeń co do tego, czy na niego zasłużyli. Trzon zwycięskiej ekipy stanowili wówczas: Henry, Viera, Bergkamp, Campbell czy Cole, ale było też wielu innych, równie wybitnych piłkarzy. Dzisiaj o tym samym klubie nie mówi się już z takim szacunkiem w głosie, raczej ze szczyptą sarkazmu, dodając tu i ówdzie liczby związane z czasem od ostatniego trofeum czy wymieniając kolejnych piłkarzy, którzy odeszli z Emirates w poszukiwaniu trofeów w innych angielskich klubach.

Przyczyn takiego przebiegu spraw w północnym Londynie jest wiele. Niektórzy idą najprostszą drogą, obarczając winą tylko i wyłącznie trenera zespołu – Arsene’a Wengera. 60 tys. kibiców, którzy co dwa tygodnie zasiadają na nowoczesnym obiekcie w Ashburton Grove, podzieliło się na trzy grupy. Pierwsza grupa to ci, którzy nie interesują się piłką nożną, ale przychodzą na The Emirates dlatego, że korporacje, w których pracują, wykupiły tam loże, w których mogą smacznie zjeść, napić się i rozwijać kontakty. Pozostałe dwie to już tradycyjni fani Arsenalu, a ich podział wynika z dwóch haseł – AWN (Arsene wie najlepiej) i AMO (Arsene musi odejść). Pierwsza nadal pokłada w obecnym menedżerze nadzieje na sukces i widzi w nim legendę klubu, druga grupa nie przeczy, że Francuz wiele w Londynie osiągnął, ale twierdzi, że jego czas dobiegł końca. Trenera zawsze najłatwiej jest obwinić o brak sukcesu. To on kieruje drużyną, wybiera skład i taktykę, to on prowadzi ją do zwycięstw bądź klęsk.

Cud na Wembley

Wbrew pozorom, część dzisiejszych problemów z brakiem dostatecznej liczby trofeów w ostatnich latach to konsekwencje decyzji podjętej wiele lat temu, gdy zdecydowano się na budowę własnego stadionu. W lecie 1998 roku władze Arsenalu podjęły decyzję o przeniesieniu się na Wembley, ale miało to dotyczyć tylko meczów rozgrywanych w elitarnych rozgrywkach Ligi Mistrzów. Highbury nie przynosiło oczekiwanego dochodu z dnia meczowego, więc wynajęcie najsłynniejszego piłkarskiego stadionu na świecie, który był tylko rzut beretem od Highbury, wydawało się najbardziej rozsądnym rozwiązaniem. Oznaczało to przede wszystkim zmianę pojemności z 35 tysięcy (normalnie Highbury miało większą pojemność, ale na mecze LM była ona zmniejszana z powodów bezpieczeństwa) na ponad 70 tysięcy. W fazie grupowej Arsenal grał mecz w Londynie z mało renomowanym rywalem, jakim była AIK Solna ze Szwecji. Mimo to wszystkie bilety zostały sprzedane i 74 tysiące kibiców obejrzało to spotkanie. To był moment przełomowy dla władz „Kanonierów”. Włodarze klubu chcieli chwilowe granie na Wembley zmienić na stan stały, ale uniemożliwiła im to decyzja FA o remoncie obiektu. Wtedy podjęto decyzję o budowie własnego stadionu.

Starcia na szczycie

W czasie budowy klubowi często brakowało płynności finansowej. Sytuację ratowały sowite kontrakty sponsorskie z Nike, O2 i rzecz jasna sprzedaż zawodników. Po wybudowaniu stadionu linie lotnicze Emirates z hubem w Dubaju zdecydowały się zainwestować w nazwę stadionu, czym zapewniły sobie nie lada reklamę w momencie rozwoju na brytyjskim rynku (decyzja zbiegła się w czasie z ogłoszeniem nowych połączeń z Dubaju do Manchesteru i Birmingham oraz zwiększeniu ilości połączeń z Londynem) a Arsenalowi zapewniły zastrzyk finansowy. Gorzej było ze zgodą we władzach klubu. Wiceprezes klubu David Dein, który był prawą ręką Arsene’a Wengera, nie zgadzał się w wielu sprawach z głównymi udziałowcami, którymi byli: Danny Fiszman, Peter Hill-Wood czy Keith Edelman. Dein, który ściągnął Wengera z Japonii w 1996 roku, pomagał Francuzowi w wielu sprawach i zauważył, że reszta władzy za bardzo skupia się na nowym stadionie i na sprzedaniu terenów starego obiektu pod mieszkania zamiast na zespole. Dein zaczął poszukiwania inwestora, który byłby gotów wykupić część akcji w Arsenalu i wyłożyć pieniądze na transfery. W ten sposób znalazł Stana Kroenke. Amerykanin kupił niemal 20% udziałów, ale nie zapowiedział wielkich inwestycji, a Deina wyrzucono za rzekome działanie na niekorzyść władz klubu. Był początek 2006 roku i ta decyzja oznaczała, że jeszcze więcej obowiązków (niekoniecznie sportowych) spadło na barki francuskiego menedżera.

Wenger rozumiał czysty rachunek ekonomiczny. Na zebraniach zarządu rok w rok zgadzał się na taki budżet transferowy, jaki był mu proponowany, bo wiedział, że przeczekanie tych złych finansowo lat przyniesie profity w przyszłości. Jak sam mówił, posiadanie stadionu na własność przez sam klub zapewnia milową przewagę nad resztą konkurencji. Po latach męczarni księgowych „Kanonierzy” są samowystarczalnym zespołem. Tylko jaki jest to zespół?

Brak chłopów wśród dzieci

W trakcie sezonu „Niezwyciężonych” (2003/2004) zapytano Wengera o optymalny wiek dla piłkarza. Francuz wymienił, jaki jest optymalny wiek do tego, aby grać na poszczególnych pozycjach. A wyglądało to tak:

„– Ile lat powinien mieć pana zdaniem bramkarz?

– Między 30 a 35.

– A środkowy obrońca?

– Rzekłbym, że najlepszy wiek to między 26 a 34. Dla pomocnika między 26 a 32, a napastnik między 24 i 30. To są najlepsze lata.

– Ale łamie pan te zasady niektórymi swoimi młodymi piłkarzami, prawda?

– Wyjątkowe talenty łamią zasady… Oznacza to, że tacy piłkarze grają wcześniej. Oni właściwie tworzą własne. Nie mówię, że ci zawodnicy nie grają wcześniej (zanim osiągną optymalny wiek), ale w tym okresie osiągają szczyt swoich możliwości. Ale ponieważ mają wyjątkowy talent, grają już teraz.”

Próżno się obecnie doszukać utalentowanych i doświadczonych zawodników w składzie Arsenalu na miarę Viery czy Henry’ego, którzy poprowadziliby zespół przez trudne chwile i umożliwiliby młodszym zawodnikom szybszą naukę gry na najwyższym poziomie poprzez posiadanie takiego przykładu na boisku. Młodzi piłkarze często potrzebują inspiracji, żeby uwierzyć w siebie, potrzebują kogoś, kto nimi pokieruje i pokaże, jak mają grać, a czego się wystrzegać. Obecnie takich piłkarzy Arsenalowi brakuje. Jeśli parę lat temu Wenger mówił, że takie lata jak wyżej wymienione są najlepsze dla piłkarzy na poszczególnych pozycjach, to albo za bardzo wierzy w talent swoich podopiecznych, albo czeka, aż ci dojrzeją. Z tym, że drugie rozwiązanie jest zgubne, bo zanim to się stanie, zespół przejdzie przez niejedną porażkę, a te powodują osłabienie mentalności i sprawiają, że niektórzy zawodnicy zaczynają dostrzegać, że aby zacząć zdobywać trofea, należy odejść gdzieś indziej – choćby wymienić: Fabregasa, Van Persiego, Nasriego itd.

W 2011 mówił o tym Fabregas. Oficjalną krytyką w stronę Wengera na łamach hiszpańskiej prasy dał do zrozumienia, że jego dni na Emirates są policzone: „Gdybyś pojechał do Hiszpanii i powiedział: Guardioli, Mourinho czy Emery’emu, że czekają ich trzy lata bez trofeum, niewątpliwie przestaliby pracować w swoich klubach. Ale u nas jest inaczej. Mamy inteligentnego menedżera, a klub docenia inne rzeczy: że drużyna zawsze gra w Lidze Mistrzów, że walczymy do końca, że mamy młodych zawodników i stabilność finansową. Dla zarządu to jest ważne. […] To prawda, że Arsenal cieszy się opinią drużyny grającej ładny futbol, ale niczego nie wygrywamy. Zdobyliśmy Puchar Anglii, gdy tu przyszedłem, i doszliśmy do finału LM.[…] Ale od 2007 roku zacząłem mówić: Nie wygrywamy, chociaż gramy bardzo dobrze. Uświadamiasz sobie, że to nie działa. Cieszysz się grą w czterech rozgrywkach, ale potem nie możemy wykonać ostatniego kroku i zostajemy z niczym. Musimy więc podjąć decyzję – czy wygrywamy czy, szkolimy zawodników”. Po publikacji Wenger mówił o błędach w tłumaczeniu. Fabregas za to odszedł latem tego samego roku do Barcelony.

Klub ciągle jest w takiej samej sytuacji. Co prawda stać go już na zakupy drogich zawodników (Oezil, Sanchez), ale trochę czasu minie, zanim nakupi ich tylu, by móc rywalizować z Chelsea czy Manchesterem City. W tym roku znów słabo zaczęli sezon ligowy, więc pewnie – jak zawsze ostatnio – celem będzie czołowa czwórka….

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze