Manchester United vs Liverpool FC (3:0) – analiza taktyczna


14 grudnia 2014 Manchester United vs Liverpool FC (3:0) – analiza taktyczna

"Czerwone Diabły" Louisa van Gaala górą w „przyblakłym klasyku”. O wysokiej porażce Liverpoolu zadecydowało kilka elementów składowych, z których najbardziej oczywistym wydaje się nieskuteczność pod bramką De Gei. Taktyka zaproponowana w niedzielne popołudnie przez Brendana Rodgersa nie była jednak, mimo wysokiej porażki, kompletnie nietrafionym eksperymentem.


Udostępnij na Udostępnij na

Manchester United (1–5–3–2)

Szóste kolejne zwycięstwo ligowe z rzędu zespołu z Old Trafford (m.in. z Southampton i Arsenalem) nie jest dziełem przypadku. W ostatnich tygodniach wyraźnie widać wpływ holenderskiego trenera na postawę drużyny, która jeszcze na początku obecnej kampanii nie wyglądała na kandydata do zajęcia miejsca gwarantującego grę w europejskich pucharach.

Grafika przedstawiająca ewolucję i poprawę jakości gry Manchesteru United na przestrzeni ostatnich kilku tygodni

Pierwsze spotkania obecnego sezonu LVG poświęcił na poszukiwanie optymalnego ustawienia taktycznego i personalnego. Nieprawdopodobna ilość kontuzji (już ponad 40 urazów za kadencji Holendra!) co tydzień komplikuje byłemu selekcjonerowi „Oranje” wybór podstawowej jedenastki, ale wydaje się, że van Gaal ostatecznie zdecydował się na eksploatowanie taktyki z piątką defensorów, którą mają tworzyć: dwaj nominalni środkowi obrońcy, defensywny pomocnik Michael Carrick, ustawiony pomiędzy wspomnianymi stoperami (przynajmniej do momentu powrotu na boisko kontuzjowanych Smallinga i Marcosa Rojo) oraz wahadłowi skrzydłowi. Wbrew przewidywaniom niektórych mediów, Manchester United od początku przystąpił do spotkania z odwiecznym rywalem w ustawieniu 1–5–3–2 (a nie 1–4–1–2–1–2, jak sugerował realizator meczu), które czasami przechodziło w formację 1–5–2–1–2, kiedy rolę łącznika między linią pomocy a atakiem pełnili na zmianę Rooney i Mata, a w drugiej połowie wprowadzony z ławki Ander Herrera. Dobrze obrazuje to grafika przedstawiająca średnią pozycję zajmowaną przez piłkarzy MU w spotkaniu z Liverpoolem:

Manchester United
Manchester United

Mimo braku kilku ważnych piłkarzy (m.in.: Di Marii, Smallinga czy Blinda) udało się menedżerowi „Czerwonych Diabłów” znaleźć odpowiednich następców. W roli ostatniego obrońcy znakomicie spisał się Michael Carrick, który przez większość kariery ustawiany był w środkowej części boiska. Analitycy z FourFourTwo StatsZone  zapowiadali przed meczem, że pojedynek dwóch defensywnych pomocników – byłego (?) reprezentanta Anglii oraz Brazylijczyka Lucasa Leivy – może być kluczowy dla ostatecznego wyniku spotkania na Old Trafford, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała te przewidywania. Pomocnik Liverpoolu przesiedział cały mecz na ławce rezerwowych, a Carrick ponownie (jak w dwóch poprzednich meczach PL) pełnił rolę ostatniego stopera, więc do bezpośredniego starcia tych piłkarzy w środku pola nie doszło. Niemniej jednak rola, jaką odegrał w tym spotkaniu Anglik, była nie do przecenienia. Jego podstawowym zadaniem była asekuracja bocznych stref boiska przy kontratakach Liverpoolu oraz niwelowanie odległości między dwoma pozostałymi centralnymi obrońcami, którymi byli Evans (półlewy środkowy defensor) oraz rekonwalescent Phil Jones (półprawy środkowy defensor), co miało zapobiegać groźnym prostopadłym podaniom penetrującym pole karne MU. Carrick powierzone mu zadania taktyczne wypełnił znakomicie, dzięki czemu jego partnerzy z linii obrony mogli momentami uczestniczyć nawet w konstruowaniu ataku pozycyjnego w okolicach linii środkowej boiska. Podsumowaniem świetnego występu byłego zawodnika West Hamu niech będą liczby: 47 celnych podań/52 wykonane (90 % skuteczności zagrań), 3 odbiory/3 próby (100%), 2 przechwyty w obronie/2 próby (100%) oraz infografika:

Niebieskie strzałki symbolizują celne podania, a zielone symbole – udane zagrania w defensywie

Partnerzy Carricka ze środka obrony spisali się dosyć przyzwoicie, choć nie ustrzegli się błędów indywidualnych. Evans fatalnie pomylił się na początku drugiej połowy meczu, kiedy w nieprzemyślany sposób zagrywał piłkę w kierunku Davida De Gei i niewiele zabrakło, aby zaliczył asystę przy bramce Sterlinga. Znakomity tego dnia reprezentant Hiszpanii powstrzymał jednak piłkarza Liverpoolu, broniąc jego strzał w sytuacji niemalże beznadziejnej. Urodzony w Belfaście obrońca zrehabilitował się w dalszej części meczu, odbierając piłkę na szesnastym metrze od własnej bramki i inicjując akcję bramkową na 3:0. Sporo pracy czeka Evansa w elemencie wyprowadzania piłki z własnej połowy – w spotkaniu z Liverpoolem zaliczył tylko 70% celnych podań, co jak na środkowego obrońcę klasowej drużyny jest wynikiem wysoce niezadowalającym.

Z kolei Jones, grający bliżej prawej strony boiska, zanotował dużo większą celność podań (84%), a poza tym był niezwykle skuteczny w defensywie: zanotował stuprocentową skuteczność w przerywaniu akcji rywala (m.in. był niepokonany w pojedynkach powietrznych) oraz cztery skuteczne odbiory (na pięć prób). Reprezentant Anglii miał jednak pewne kłopoty z powstrzymywaniem Sterlinga (szczególnie w drugiej połowie), ale trzeba przy tym zaznaczyć, iż po prawej stronie boiska biegał ultra-ofensywnie usposobiony w niedzielnym meczu Antonio Valencia, spełniający rolę wahadłowego skrzydłowego. Dla Ekwadorczyka był to z pewnością udany mecz – imponował przygotowaniem fizycznym i pewnością w grze. Regularnie podłączał się do akcji ofensywnych, dużo biegał wzdłuż linii bocznej boiska (był o wiele aktywniejszy od grającego po przeciwnej stronie Ashleya Younga) i regularnie stwarzał kolegom sytuacje bramkowe, najczęściej płasko dośrodkowując w okolice pola karnego. To po jego podaniu Rooney strzelił bramkę otwierającą spotkanie, a w drugiej połowie także Robin van Persie mógł wpisać się na listę strzelców. Biorąc pod uwagę aktywność Valencii, nie dziwi, że zanotował kilka niecelnych podań czy strat, ponieważ stwarzał ogromne zagrożenie na stronie, gdzie grał nie najlepiej radzący sobie w pojedynkach indywidualnych w defensywie Alberto Moreno. Należy przypuszczać, że większa aktywność Manchesteru United w grze prawym skrzydłem nie była przypadkiem – LVG nie mógł nie zauważyć ułomności w grze obronnej debiutującego w Premier League hiszpańskiego bocznego obrońcy. Po prawej stronie boiska pojawiali się również Mata, a nawet Fellaini, stwarzając w ten sposób przewagę w ataku.

W ustawieniu z piątką defensorów, preferowanym przez Louisa van Gaala, niezwykle istotną rolę odgrywają tzw. wahadłowi boczni obrońcy lub skrzydłowi. Ich aktywność w grze ofensywnej zależy od przeciwnika i przygotowanych pod tym kątem założeń taktycznych. Kiedy drużyna rozgrywa piłkę w ataku pozycyjnym z rywalem niższej klasy nawet obaj boczni obrońcy mogą uczestniczyć w konstruowaniu akcji. Wówczas schemat ten może ewoluować w ustawienie: 1–3–5–2,  1–3–5–1-1 czy 1–3–4–1–2, w zależności od formy przeprowadzanego ataku.

W meczu z Liverpoolem holenderski menedżer zdecydował, że bardziej aktywny w grze do przodu będzie Valencia, a Young podłączał się do akcji ofensywnych sporadycznie, co nie znaczy nieskutecznie. Jeden z jego wypadów pod bramkę przeciwnika zakończył się tzw. asystą drugiego stopnia (tj. podaniem poprzedzającym asystę – przyp. red.) przy bramce Juana Maty (inna sprawa, że gol ten nie powinien być uznany, gdyż Hiszpan był na spalonym). Okazuje się zatem, że wahadłowi skrzydłowi mogą stanowić bardzo duże zagrożenie dla bramki przeciwnika pod warunkiem, że wszyscy piłkarze właściwie wypełniają założenia taktyczne.

Do momentu utraty pierwszego gola mogło się wydawać, że piłkarze Liverpoolu uzyskają bardzo cenną przewagę w środkowej części boiska. Okazało się jednak, że bramka Rooneya zakończyła okres przewagi „The Reds” w posiadaniu piłki, w czym bardzo duża zasługa agresywnie grającego w środkowej części boiska zespołu van Gaala (szczególnie w pierwszej części gry, gdy piłkarze MU zobaczyli aż cztery żółte kartki) i kompaktowo ustawionej linii pomocy. Kolejny dobry mecz zaliczył mocno krytykowany w poprzednim sezonie Marouane Fellaini. Belg był agresywny i zdecydowany w swoich interwencjach, co przełożyło się na największą liczbę odbiorów (10/12) i zablokowanych strzałów przeciwnika (4) spośród kolegów z drużyny. Doskonale „zastąpił” ma pozycji defensywnego pomocnika grającego ostatnio na środku obrony Michaela Carricka, czym dał do myślenia van Gaalowi, niecierpliwie wyczekującemu na powrót uniwersalnego pomocnika Daley’a Blinda, który ustawiany był na początku sezonu właśnie na pozycji nr 6.

W niedzielnym klasyku rola rozgrywających przypadła w udziale Rooneyowi i Juanowi Macie. Diagram przedstawiający średnią pozycję piłkarzy sugeruje, że Anglik był piłkarzem spełniającym rolę klasycznej „8”, ale wymienność pozycji między nim a Hiszpanem była dość duża, dlatego trudno przypisać któregoś z wymienionej dwójki do „żelaznej” pozycji. Od kilku lat Rooney nie jest już wyłącznie typowym napastnikiem, kolejni trenerzy konsekwentnie cofali go do linii pomocy, aby w pełni wykorzystać wszystkie atuty Anglika (m.in. naturalną umiejętność agresywnego, ale przepisowego odbioru piłki i zagrania dokładnej diagonalnej piłki na skrzydło). Popularny „Wazza” często cofa się po piłkę głęboko na własną połowę, aby ją odebrać lub po prostu rozegrać, co dodatkowo zwiększa możliwości przeprowadzenia szybkiego ataku. W meczu z Liverpoolem Rooney znowu pracował niemal na całej długości i szerokości boiska, co obrazuje poniższa grafika:

Kapitan reprezentacji Anglii strzelił w pierwszej połowie bardzo ważną bramkę na 1:0, kiedy przemierzył ponad pół boiska, zgubił krycie Coutinho i pewnym technicznym  strzałem pokonał Brada Jonesa. W drugiej odsłonie gry wyprowadzał natomiast niezwykle groźne kontrataki. Jeden z nich zakończył się trzecim golem dla MU.

https://vine.co/v/O60TBwweQKp

Asystę przy powyższym trafieniu zanotował jednak wracający do wysokiej formy mistrz świata (były) i Europy (obecny) z reprezentacją Hiszpanii, Juan Mata. Środkowy pomocnik „Czerwonych Diabłów” zaczyna mieć znowu duży wpływ na rozegranie akcji w ataku pozycyjnym, korzystając także z nieobecności Angela di Marii. Przeciwko Liverpoolowi brał udział w prawie wszystkich akcjach ofensywnych MU, notując dodatkowo (oprócz bramki i asysty) znakomitą celność podań (92%)! Przy tak dobrze dysponowanych pomocnikach trudno było Liverpoolowi rozgrywać piłkę w środku pola.

W formacji ataku doświadczonemu Robinowi van Persiemu partnerował młody James Wilson. Nie był to specjalnie udany występ tegorocznego debiutanta, bowiem zaliczył on ledwie kilkanaście kontaktów z piłką i poza ambitnym bieganiem między obrońcami i pomocnikami Liverpoolu nie wyróżnił się niczym nadzwyczajnym. W takim wypadku ciężar strzelania bramek i walki z obrońcami „The Reds” spadł na Holendra, który zdaniem czytelników portalu Squawka.com został nawet uznany piłkarzem meczu. Rodak van Gaala rzeczywiście znajduje się ostatnio w wybornej formie. W niedzielnym klasyku był bardzo aktywny, niekiedy cofał się do rozegrania nawet na własną połowę. Jego praca zaowocowała bramką zamykającą spotkanie, a mógł je zakończyć nawet z dubletem, ale to można było przewidzieć (Liverpool to jeden z ulubionych rywali RVP –strzelił już 7 goli w 10 występach przeciwko LFC). W drugiej połowie menedżer „Red Devils” zdecydował się na kilkanaście ostatnich minut na eksperyment, który do tej pory się nie sprawdzał, a więc ustawienie z dwójką napastników grających obok siebie. Współpraca van Persiego z Radamelem Falcao, bo o nich mowa, zapowiadała się obiecująco (jedna bardzo ciekawa akcja dwójkowa z 83. minuty meczu), ale obaj napastnicy dostali zbyt mało czasu, aby odnaleźć w końcu tę właściwą nić boiskowego porozumienia.

W drugiej połowie meczu, przy dwubramkowym prowadzeniu, Manchester United atakował częściej z kontrataku, ale wówczas tworzyły się puste przestrzenie w okolicach linii środkowej. Bardziej odpowiadało to drużynie gości, która między 50 a 70 minutą meczu stworzyła sobie kilka naprawdę dobrych okazji bramkowych. Po trzecim golu dla MU i wejściu Andera Herrery „Czerwone Diabły” przeszły na ustawienie z dwoma ofensywnymi pomocnikami (Mata był trochę bardziej cofnięty, Herrera grał nieco wyżej) i Fellainim w roli tzw. bezpiecznika.

Taktyka z pięcioma obrońcami powoli zaczyna przynosić zamierzone efekty, ale potrzeba jeszcze czasu, aby nowy mechanizm taktyczny van Gaala zaczął idealnie działać. W starciu z odwiecznym rywalem z Merseyside United dopuścili do kilku naprawdę groźnych sytuacji pod własną bramką. Ostatnio piłkarze MU mogą jednak liczyć na Davida de Geę, który potrafić wyciągnąć zespół nawet z najpoważniejszych opresji. Przez wiele angielskich portali (m.in. „SkySports” czy „TheGuardian”) hiszpański golkiper został bezapelacyjnie uznany za najlepszego piłkarza meczu.

David de Gea w meczu z Liverpoolem zaliczył aż 8 udanych interwencji – najwięcej w tym sezonie spośród bramkarzy PL

Warto również docenić wyjątkową skuteczność Czerwonych Diabłów – w ostatnich trzech meczach zamieniali na gola średnio co drugą okazję bramkową. A musieli przecież radzić sobie bez najlepszego asystenta w Europie (di Maria zaliczył w tym roku rekordowe 20 decydujących podań)…

Liverpool FC (1–5–2–3)

Brendan Rodgers po raz kolejny zamieszał w składzie i na prestiżowe starcie na Old Trafford ustawił zespół z pięcioma zawodnikami w linii obrony oraz trzema ofensywnymi pomocnikami w ataku (bez klasycznego środkowego napastnika). Patrząc na sam wynik końcowy, można pomyśleć, że to kolejna nietrafiona próba zmiany ustawienia i niewłaściwy dobór wykonawców dla tej rzadko stosowanej taktyki. Jednak dokładna analiza dzisiejszej gry „The Reds” daje niewielkie powody do optymizmu. Pytanie tylko, czy właściciele dostrzegą postęp w grze Liverpoolu i pozwolą kontynuować Rodgersowi pracę nad doskonaleniem nowej formacji.

Zaletą formacji 1–5–2–3 jest możliwość płynnego przejścia w fazie ataku do ustawienia 1–3–4–3 i osiągnięcia przewagi osobowej w ataku pozycyjnym na połowie przeciwnika. Pozwala również na długie rozgrywanie piłki z wykorzystaniem niemal wszystkich piłkarzy (systemem 1–3–4–3 często gra w obecnym sezonie Bayern Monachium). Należy wówczas wystrzegać się strat w okolicach środka boiska ze względu na bardzo duże zagrożenie kontrataku ze strony przeciwnika.

Podobne ustawienie preferował swego czasu Roberto Martinez – obecny menedżer derbowego rywala „The Reds”, Evertonu. Hiszpański trener, prowadzący w latach 2009-2013 Wigan Athletic, zastosował niespotykaną wówczas na angielskich boiskach, bardzo ofensywną na pierwszy rzut oka, taktykę. Biorąc pod uwagę materiał ludzki, jakim wówczas dysponował Martinez i przyzwoite wyniki osiągane przez klub z okolic Manchesteru, można pokusić się o tezę, że nowatorska w tamtym okresie formacja 1–3–4–3 była dla przeciwników „The Latics” dość niewygodna.

Rodgers nie zdecydował się jednak na tak odważne ustawienie, od początku meczu na Old Trafford liverpoolczycy grali piątką z tyłu, a rolę wahadłowych bocznych obrońców mieli pełnić Alberto Moreno (nominalnie lewy defensor) oraz, co stanowiło pewne zaskoczenie, Jordan Henderson (nominalny środkowy pomocnik). Bardzo przejrzyście obrazuje to poniższa grafika prezentująca średnią pozycję zajmowaną przez piłkarzy Liverpoolu w meczu z MU:

Co ciekawe, lepiej w starciu dwóch najbardziej utytułowanych angielskich klubów zaprezentował się Anglik, dla którego z pewnością było to nowe doświadczenie. Wychowanek Sunderlandu lepiej  prezentował się w ofensywie niż w grze obronnej (m.in. zaliczył kilka niezłych dośrodkowań i podań do przodu, wykreował również dwie szanse podbramkowe kolegom), ale biorąc pod uwagę jego predyspozycje fizyczne, raczej nie powinien wiązać swojej przyszłości z bokiem obrony. Pod tym względem nie ma sensu porównywać go z niższym, a przede wszystkim szybszym i bardziej dynamicznym bocznym defensorem Alberto Moreno. Problem w tym, że na Old Trafford młody Hiszpan nie zaprezentował żadnej z wyżej wymienionych przymiotów, które pozwoliły mu wypromować się we własnym kraju. Był prawdopodobnie najsłabszym elementem bloku obronnego „The Reds”. Nie potrafił powstrzymać dobrze dysponowanego Valencii, popełniając karygodny błąd taktyczny przy pierwszym golu, kiedy powinien natychmiast doskoczyć do ekwadorskiego skrzydłowego, a nie cofać się w głąb własnego pola karnego. Bardzo często ratował go z opresji Joe Allen, ale biorąc pod uwagę bierną postawę w defensywie lewoskrzydłowego Adama Lallany, nie dziwi fakt, że właśnie z tej strony płynęło największe zagrożenie ze strony gospodarzy (szczególnie w pierwszej połowie meczu). Kilka udanych odbiorów nie zmienia jednak negatywnej oceny mistrza Europy U-21.

Postawa stoperów w przegranym aż trzema bramkami meczu bardzo rzadko bywa oceniona pozytywnie. Zaskakuje jednak fakt, iż statystyki środkowych obrońców „The Reds” są naprawdę niezłe. Martin Skrtel zanotował znakomitą skuteczność podań na poziomie niemal 94%! Poza tym zanotował siedem skutecznych wybić piłki z pola karnego, co jest wynikiem naprawdę dobrym. Także Lovren nie popełnił żadnego poważnego błędu indywidualnego, co zdarzało mu się w ostatnim czasie stosunkowo często. Zaliczył do tego cztery wygrane pojedynki główkowe, dziewięć skutecznych wybić piłki po dośrodkowaniach gospodarzy, dwa przechwyty, a nawet oddał dwa strzały na bramkę United (oba były jednak zablokowane). Najsłabiej ze stoperów wypadł Kolo Toure, który zmienił już w 25. minucie kontuzjowanego Glena Johnsona. Iworyjczyk dwukrotnie sfaulował rywala w okolicach pola karnego i zaliczył tylko jeden przechwyt, co w porównaniu z partnerami z defensywy wygląda marnie. Gdyby nie uraz reprezentanta Anglii, starszy z braci Toure raczej na pewno obejrzałby to spotkanie z perspektywy ławki rezerwowych. Do momentu zejścia Johnson prezentował się bowiem przyzwoicie, zdążył nawet uczestniczyć w jednej groźnej akcji ofensywnej „The Reds”.

Osobną kwestią jest pozycja bramkarza. Na Old Trafford niespodziewanie szansę debiutu otrzymał etatowy rezerwowy Brad Jones. Australijczyk wypadł bardzo przeciętnie, a przy pierwszym i trzecim golu podejmował bardzo intuicyjne i nie do końca zrozumiałe decyzje, ale żadne trafienie nie obciąża bezpośrednio jego konta. Tak radykalna zmiana miała, w zamierzeniu Rodgersa, prawdopodobnie wstrząsnąć zespołem, który jest już pogrążony w naprawdę poważnym kryzysie.

Pozytywnym elementem gry Liverpoolu w niedzielnym spotkaniu była stosunkowo duża łatwość w stwarzaniu klarownych sytuacji bramkowych, szczególnie w drugiej połowie meczu, kiedy rozluźniły się nieco szyki obu drużyn, a odległości między formacji znacząco się poszerzyły. Na początku marnował je Sterling, a potem indolencja strzelecka opanowała rezerwowego Mario Balotellego, który po wejściu na boisko miał aż siedem (!) sytuacji podbramkowych, z których zdołał oddać cztery strzały na bramkę De Gei, ale wszystkie próby zakończyły się ostatecznie niepowodzeniem.

Wykaz strzałów Mario Balotellego w meczu z MU

Duża nieskuteczność to problem, z którym Liverpool zmaga się od dłuższego czasu. Pod nieobecność Daniela Sturridge’a i z będącym w bardzo słabej formie reprezentantem Włoch (dodatkowo niegrającym jak klasyczna „dziewiątka”) niełatwo pokonywać bramkarzy przeciwnika. Dziwi zatem fakt, że jedyny rasowy napastnik znajdujący się w ostatnim czasie w przyzwoitej formie – Rickie Lambert – przesiedział tak prestiżowe spotkanie na ławce rezerwowych. Rodgers postanowił spróbować wariantu z trzema ofensywnymi, świetnymi technicznie pomocnikami, którzy w zamyśle trenera mieli często zmieniać pozycje i wymieniać ze sobą dużą ilość podań, po czym próbować prostopadłych zagrań w pole karne rywala. Na początku spotkania wyglądało to naprawdę obiecująco, ale w pierwszej dogodnej sytuacji (po znakomitym podaniu Lallany) spudłował Sterling, który w niedzielnym spotkaniu pobił chyba swój prywatny rekord nieskuteczności. Znamienne jest to, że chwilę później swoją akcję skutecznie zakończył Manchester, wcielając w życie starą piłkarską prawdę o niewykorzystanych sytuacjach. Ilość prób strzeleckich (19:11 na korzyść „The Reds”) oraz uderzeń celnych (9:6 dla LFC) najdobitniej pokazuje, że goście mieli sporo szans na pokonanie de Gei, ale albo razili ogromną nieskutecznością (w przeciwieństwie do gospodarzy), albo na ich drodze stawał znakomity tego dnia Hiszpan.

Taktyka wybrana przez Rodgersa na spotkanie z MU może przynieść liverpoolczykom jeszcze sporo korzyści, ale poprawie musi ulec wykończenie stwarzanych sytuacji i postawa wahadłowych skrzydłowych, szczególnie w defensywie. Dobrym pomysłem może okazać się wstawienie na kolejne spotkanie klasycznej „dziewiątki” otoczonej szybkimi i ruchliwymi skrzydłowymi, którzy oprócz gry kombinacyjnej przed polem karnym rywala mogliby także dośrodkowywać piłkę w pole karne na wysokiego i silnego napastnika, urozmaicając nieco schemat rozegrania akcji w ataku pozycyjnym.

Warto na koniec zwrócić uwagę na stałe fragmenty gry. Słabo dośrodkowujący dzisiejszego dnia stojącą piłkę Steven Gerrard jeszcze w pierwszej połowie zrezygnował z egzekwowania rzutów rożnych i wolnych na rzecz Coutinho i Sterlinga. Legendarny kapitan „The Reds” coraz bardziej zaczyna ograniczać zakres swoich obowiązków do wykonywania długich przerzutów na skrzydła (które ma opanowane do perfekcji) oraz wyprowadzania piłki ze strefy obronnej na połowę przeciwnika. Co prawda wychowanek Liverpoolu cały czas utrzymuje wysoką celność podań, ale w grze defensywnej nie jest już taki efektywny. W dzisiejszym spotkaniu, tak bardzo istotnym i prestiżowym dla fanów, jak również samych piłkarzy „The Reds”, Anglik nie był już w stanie podjąć ostrej fizycznej walki z młodszym i silniejszym Belgiem Marouanem Fellainim czy kolegą z czasów gry w reprezentacji, Wayne’em Rooneyem. Także ze względu na słabszą dyspozycję lidera Liverpool przygotował warianty krótkiego rozegrania rzutów rożnych, ale praktycznie żaden ze stałych fragmentów wykonywanych z narożnika boiska nie przyniósł takiego zagrożenia, jakie mogłoby stworzyć mocne dośrodkowanie Gerrarda w pole karne.

Spośród zawodników z pola najwyższą ocenę spośród piłkarzy LFC można by wystawić Joe Allenowi, który mocno pracował w całym spotkaniu zarówno w defensywie, jak i ofensywie (tu jednak nieco rzadziej). Ambitny walijski pomocnik nie dał jednak rady wygrać rywalizacji w środku pola z dobrze dysponowanymi „Czerwonymi Diabłami”. Dzisiejszym występem udowodnił jednak, że może być wartościowym piłkarzem środka pola zespołu z miasta Beatlesów.

Obaj menedżerowie postawili w niedzielnym klasyku na ustawienia z trójką centralnych defensorów i dwójką wahadłowych skrzydłowych. Przewagą Manchesteru United jest fakt, że od pewnego czasu szlifują tę taktykę na treningach, a dla „The Reds” podstawowym ustawieniem wyjściowym była najczęściej formacja 1–4–2–3–1 (względnie 1–4–1–2–1–2). Niewykluczone jednak, że w kolejnym spotkaniu Brendan Rodgers zechce powielić ustawienie z trzema stoperami. Coraz więcej drużyn europejskich decyduje się na przejście na tę uniwersalną taktykę, ale jej zadowalające opanowanie przez piłkarzy wymaga wielu treningów i czasu, którego po dzisiejszej porażce na Old Trafford Brendan Rodgers ma coraz mniej…

 

Komentarze
leo (gość) - 9 lat temu

za długie

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze