Claudio Ranieri pokazał krytykom wielkiego „wała”


2 maja 2016 Claudio Ranieri pokazał krytykom wielkiego „wała”

Zrobił to. Claudio Ranieri zagrał nam wszystkim na nosie, totalnie skompromitował. Ekspertów, dziennikarzy, komentatorów, kibiców, znawców. Dziś może się śmiać prosto w twarz, kpiąc z naszej głupoty, niewiedzy, ignorancji wobec piłki, która jeszcze raz pokazała, jak bardzo bywa nieobliczalna.


Udostępnij na Udostępnij na

Claudio, dziś jesteś wielki.

A zaczęło się jak zwykle w przypadku Włocha… od kpin. Przychodząc przed sezonem na King Power Stadium, czekały już na niego specjalne komentarze:

Przyznaję, mocno bijąc się w pierś. Dotychczas byłem wielkim krytykiem Claudio Ranieriego. Człowiekiem, dla którego nie mieścił się głowie stopień tolerancji czołowych klubów wobec włoskiego trenera. Zawsze kojarzył mi się z porażkami, wiecznym dążeniem do celu, kończącym się na pewnym etapie spektakularną wywrotką. Facetem, który najlepiej funkcjonującą maszynę mógłby tak zmodyfikować, by zaczęła ona gorzej działać. Mężczyzną, który nigdy już nic wielkiego nie osiągnie.

Myliłem się. Po prostu, zbyt płytko spoglądałem na jego dotychczasową karierę. Kierując się przede wszystkim suchymi wynikami, zapomniałem o dogłębnej analizie jego pracy. Dziś pora to rozliczyć. Ale najpierw suche fakty:

Passa bez poważnych trofeów Ranieriego zaczęła się w Chelsea. Początki w klubie ze Stamford Bridge Włoch nie mógł zaliczyć do udanych. Z miejsca stał się obiektem drwin ze strony kibiców i ekspertów, a jego liczne roszady w składzie szybko przyniosły mu nowy przydomek – „Tinkerman” (w dosłownym tłumaczeniu człowiek – majsterkowicz). Dziwne komentarze i docinki towarzyszyły mu w pierwszych miesiącach pracy. A on w tymczasem robił swoje, doprowadzając klub przez dwa lata z rzędu do szóstego miejsca w lidze. Dziś pewnie popukalibyśmy się mocno w czoło, komentując cierpliwość szefostwa drużyny, lecz wtedy realia były zupełnie inne. Chelsea bynajmniej nie należała do wielkich drużyn walczących co roku o mistrzostwo kraju, o wielkich pieniądzach kibice mogli sobie dopiero pomarzyć. Biorąc pod uwagę te okoliczności, z perspektywy czasu czwarte miejsce, gwarantujące walkę o Ligę Mistrzów, jakie zespół „The Blues” kierowany przez włoskiego szkoleniowca zajął rok później, można traktować jako wielkie osiągnięcie.

Paradoksalnie wraz nadejściem ery rosyjskiego eldorado rządzonego przez Romana Abramowicza pozycja Włocha od razu zmalała. Historia stara świat. Nowy szef, nowe porządki, nowa wizja, nowi ludzie. Tak w skrócie wyglądał pierwszy rok urzędowania paliwowego oligarchy na stanowisku właściciela drużyny. To, że wkrótce prędzej czy później dojdzie do zmiany szkoleniowca na ławce Chelsea, było wówczas równie oczywiste, jak kolejne kontrakty reklamowe Davida Beckhama. I nie ma w tym nic dziwnego, normalna kolej rzeczy.

Tylko, że problem polegał na czymś zupełnie innym. Claudio Ranieri, dysponując nowymi zawodnikami, dotarł aż do półfinału Ligi Mistrzów. Tam odpadł po dwumeczu z fenomenalnym Monaco, lecz dla głodnego sukcesów Abramowicza była to za mało, podobnie jak drugie miejsce w lidze. Nie wystarczyło też wyeliminowanie przez Chelsea odwiecznego rywala, Arsenalu, na Highbury z Ligi Mistrzów, za które szkoleniowiec zyskał szacunek ze strony trybun.

To prawda, przyjście Mourinho przyćmiło wcześniejszą pracę Włocha. I do dziś można się zastanawiać, czy faktycznie pozostawienie Claudio na stanowisku trenera Chelsea miałoby wówczas większy sens. Przez ostatnie dziesięć lat raczej w ciemno uznawalibyśmy tą tezę za absolutną bzdurę. Ale dziś, w obliczu sukcesu „Tinkermana” można co najmniej zastanowić się mocniej nad taką hipotezą.

Czasu jednak cofnąć nie można, a faktem jest, że na tle nowego trenera Chelsea Claudio Ranieri stał się ofiarą, człowiekiem, który nie poradziłby sobie w klubie z tak dużymi pieniędzmi. Wnet zapomniano, że to właśnie Włoch ściągał do klubu taką legendę jak Frank Lampard. W zamian wolano mu wypominać ślepaki w postaci Juana Sebastiana Verona czy Adriana Mutu. Jasne, to nie były genialne transfery, rzeklibyśmy nawet, że wtopy, ale całkowicie negatywna ocena w przypadku czteroletniego okresu pracy Włocha z dzisiejszej perspektywy wydaje się nietrafiona.

Lampard  – transfer Claudio Ranieriego

W następnych latach wszelkie zadania, których podejmował się Włoch, kończyły się dla niego w sposób dwojaki. Co prawda w Valencii kompletnie mu nie wyszło, ale już we Włoszech wyglądało to nieco inaczej. Z jednej strony osiągał w miarę przyzwoite wyniki, ale z drugiej dalej nie doczekał się poważnego triumfu. I właśnie dlatego coraz bardziej przypinano mu łatkę przegranego, mając w pamięci Chelsea i dokładając do tego kolejne „drugie miejsca”.

Najpierw był Juventus, który Claudio Ranieri objął po powrocie „Starej Damy” do Serie A. W ciągu dwóch lat z zespołem zajmował kolejno drugie i trzecie miejsce. Jasne, dziś to żadna sztuka. Ale wtedy Juventus dysponował kilkoma graczami o klasie światowej, resztę stanowili młodsi zawodnicy. Z drugiej strony, mówiąc uczciwie, nie można zapomnieć o bardzo słabych transferach, przeprowadzanych przez Włocha (patrz: Paulsen, Amauri, Iauquinta czy Grygera). Faktem jest również, że klub pomimo świetnej liczby strzelonych goli zbyt wiele spotkań remisował, przez co nie miał szans powalczyć o końcowy triumf, tracąc za dużo punktów.

Amauri – symbol złej polityki transferowej

Wtedy jednak mało kto myślał o pozytywach, zaś Claudio Ranieri został pogoniony z Turynu. I do swojego CV w opinii kibiców i krytyków mógł raczej dopisać sobie kolejną porażkę.

Najbliżej zwycięstwa w lidze był w Romie, do której przyszedł po dwóch kolejkach nowego sezonu. „Giallorossi” mieli wówczas zero punktów na koncie, zaś pod wodzą nowego szkoleniowca osiągnęli wówczas świetny wynik w postaci 80 punktów. Cóż jednak z tego, skoro Inter miał ich 82.

Zdobyłem 80 punktów od 2. kolejki, Inter miał 82. Cóż mogłem więcej zrobić?

Z jednej strony miał rację, lecz z drugiej warto wspomnieć o jednej rzeczy. Na trzy kolejki pod końcem Roma miała ogromną okazję wyjść na prowadzenie w tabeli, lecz przegrała na własnym obiekcie 1:2 z Sampdorią, prowadząc przez większą część meczu 1:0. Wówczas to straciła okazję i zajęła w lidze drugie miejsce. Wtedy właśnie pomyślano po raz kolejny o jakieś klątwie, która ciąży nad Włochem. I gdy odchodził z Romy, mało kto za nim płakał. Tymczasem do dziś zespół z Rzymu ani razu nie był bliżej zdobycia mistrzostwa. Nie udało mu się również odbudować kilka lat później Interu Mediolan, ale z drugiej strony ta sztuka do tej pory nikomu się nie udała. Niestety w świecie właścicieli, nastawionych na szybko zdobywane sukcesy, Claudio Ranieri po prostu stawał się nieudacznikiem.

Kolejne parcie na natychmiastowy sukces dopadło go w trakcie pracy we Francji. Kolejne wicemistrzostwo, które osiągnął z Monaco, nie zaspokoiło oczekiwań następnego oligarchy, Rybołowlewa. A przecież Claudio znowu osiągnął bardzo dobry wynik punktowy. Niestety dla niego, po prostu, Francję od wielu lat zdominowało PSG.

Powinni zatrudnić jego agenta, skoro on potrafił znaleźć tyle ofert pracy dla niego. Mogę się mylić, ale nie sądzę, by kiedykolwiek coś wygrał – Phil Thomspon, Sky Sports.

Więc może to jakieś fatum? Jakaś klątwa? Gość, który tyle razy próbował coś wygrać, może najzwyczajniej w świecie nie potrafi? Aż do 2015 roku Ranieri był dla mnie synonimem faceta, który z każdego piedestału potrafiłby spaść. Który każdą drużynę doprowadziłby do drugiego miejsca, nawet Barcelonę, Bayern czy Real Madryt. Który po prostu była skazany na bycie tym przegranym. Dodatkowo moją opinię o nim wzmacniała kompromitacja jakiej dokonał wraz z reprezentacją Grecji. Po przegranej z Wyspami Owczymi wyleciał z hukiem, zaś prezydent tamtejszej federacji samo zatrudnienie Włocha uznał jako jedną z największych porażek w historii.

Nawet gdy Leicester zaczęło masowo wygrywać, nie wierzyłem jeszcze w pracę Włocha. W zamian za to przypuszczałem, że po prostu celuje on… w kolejne drugie miejsce. Po prostu było to dla mnie wprost nieprawdopodobne, by taka banda jak „Lisy” i w dodatku z Ranierim na ławce jest w stanie ograć całą ligę, zwyczajnie, nie mieściło się to w mej głowie.

Harry Redknapp

Po tym, co stało się w Grecji, jestem zaskoczony, jak łatwo dostał pracę w Premier League – Harry Redknapp

Ale dziś muszę pokłonić się przed nim i wystawić swoją twarz na strzał. Zwyczajnie, Claudio Ranieri zabił moje dotychczasowe postrzeganie futbolu, moją ignorancję, dostrzeganie większości rzeczy w biało-czarnych barwach, czasem zbyt pochopnie. To nie jest człowiek obdarzony jakąś klątwą. To po prostu dobry trener, motywator z niezłym warsztatem. Owszem, wiele brakuje mu do doskonałości, jak wielu w tym fachu. Przecież niektóre porażki, błędy nie wzięły się znikąd, lecz również stanowiły pochodną złych decyzji włoskiego szkoleniowca. Bądźmy zdroworozsądkowi. Nie można w jednej chwili zapomnieć o porażkach, do których dołożył częściowo swoją rękę. Ale zdecydowanie należy zmienić postrzeganie jego sukcesów, niezłych wyników i najzwyczajniej w świecie uznać je za fakt świadczący o istniejących umiejętnościach.

Claudio, już nigdy więcej nie będziesz dla mnie przegranym. Dziś pokazałeś nam wszystkim, krytykom, wielkiego „wała”.

***

Inne teksty na temat Leicester:

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze