„Big Sam” w tarapatach


18 maja 2015 „Big Sam” w tarapatach

Zostajesz trenerem drużyny, która właśnie spadła z Premier League do Championship. Wprowadzasz ją po roku z powrotem do PL, utrzymujesz przed spadkiem w pierwszym sezonie, a później w kolejnych prowadzisz ją do bezpiecznego miejsca w środku tabeli. Logiczne by się wydawało, że możesz być wówczas spokojny o swoją pracę i chwalony za wniesienie do klubu stabilności. Tak byłoby zapewne w większości klubów na świecie, ale West Ham United na nieszczęście Sama Allardyce'a nie zalicza się do tego grona.


Udostępnij na Udostępnij na

W ostatnim spotkaniu tego sezonu na własnym boisku West Ham United przegrał z Evertonem jeden do dwóch. Po końcowym gwizdku sędziego obiekt we wschodnim Londynie wypełniły gwizdy sympatyków „Młotów”. Spowodowane było to nie tyle porażką swoich ulubieńców, bo te są przecież wkalkulowane w grę i na dodatek WHU nie doznał ich tak wiele w tym sezonie, a to pozwala na miejsce w środku tabeli, co niechęcią do menedżera swojej drużyny.

Allardyce przejął drużynę ze wschodniego Londynu w trudnym momencie w 2011 roku. West Ham miał wówczas olbrzymie problemy finansowe i zaliczył spadek do Championship. „Big Sam” uporządkował skład, pozbył się niepotrzebnych piłkarzy, ściągając jednocześnie wiernych sobie graczy, jak: Joey O’Brien, Abdoulaye Faye, Kevin Nolan czy Matthew Taylor. Po roku Allardyce wprowadził swojego nowego pracodawcę z powrotem do najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii.

Olympic Stadium
Stadion Olimpijski w Londynie będzie nowym domem West Hamu United od sezonu 2016/2017

Zalążek konfliktu z kibicami zaczął się po pierwszym sezonie z powrotem w Premier League. „Młoty” w pierwszej kampanii po powrocie do PL zapewniły sobie pewne utrzymanie, co z perspektywy czasu było pozornie dobre dla Allardyce’a, bo oczekiwania fanów powoli wzrastały. 60-letni trener zresztą w niedawnym wywiadzie dla Sky Sports podkreślił, że za jego kadencji na Upton Park (inni nazywają obiekt WHU Boleyn Ground, obie wersje poprawne), klub musiał się martwić o utrzymanie ledwie przez sześć tygodni, a przecież przygoda Allardyce’a i West Hamu w Premier League trwa już trzy lata.

W drugim sezonie przyszło bezpieczne miejsce w środku tabeli i to wtedy zaczęły się pierwsze głosy przeciw „Big Samowi”. Zarzucano przede wszystkim brzydki styl gry, bazujący głównie na długich piłkach do napastników, przede wszystkim Andy Carrolla (jeśli ten był zdrowy, a to też nie było i nadal nie jest regułą). Zarząd klubu wraz z właścicielami (David Sullivan i David Gold posiadają nieco ponad 80% udziałów) stanął po stronie kibiców i przed startem tej kończącej się już kampanii postanowiono Allardyce’owi ultimatum. – Zostajesz na kolejny sezon i ulepszasz styl gry, albo do widzenia. Anglik odpowiedział: – Challenge accepted.

West Ham większość tego sezonu rozegrał w ustawieniu 4-4-2 w formie diamentu. Charakteryzuje się ono tym, że czwórka pomocników znajduje się raczej w środku pola, nie tak jak w klasycznym, typowo wyspiarskim 4-4-2, gdzie tylko dwóch piłkarzy pomocy operuje w środku pola, a dwóch przy liniach bocznych. Nieco wysunięty w stosunku do reszty formacji pomocy był Stewart Downing i często ze środka schodził do bocznych stref boiska, czyli jego naturalnych pozycji na murawie.

http://i61.tinypic.com/vmu44g.jpg

Nominalny skład West Hamu United w tym sezonie (źródło: Whoscored.com)

Zdaniem autora, jak i wielu ekspertów na Wyspach, zmiana ustawienia i niektórych wykonawców przyczyniła się do zmiany stylu gry West Hamu United w bieżącej kampanii. Tuż przed półmetkiem „Młoty” były przecież na czwartym miejscu w tabeli, mając na rozkładzie między innymi Manchester City czy Liverpool. Trafiono z większością letnich transferów, w szczególności z Cresswellem i Diafrą Sakho, a wyróżniać się zaczęli piłkarze kupieni przez Allardyce’a w poprzednich oknach transferowych jak na przykład bramkarz Adrian. Natomiast formę z najlepszych lat odnalazł Stewart Downing.

To stanowi solidny kręgosłup ekipy, którą można spokojnie rozwijać w perspektywie, na przykład reprezentowania Premier League w Lidze Europy w ciągu dwóch czy trzech lat. Problem w tym, że w drugiej części sezonu WHU nie spisywał się już tak dobrze. Od grudnia do marca w 13 meczach Premier League drużyna ze wschodniego Londynu wygrała tylko raz. W efekcie tego, teraz jest w środku tabeli, a nie na czwartym miejscu.

Ale popatrzmy realnie. Kto oczekiwał przed sezonem od „Młotów” miejsca w pierwszej czwórce? Nikt, bo to nierealny, nieosiągalny w tym momencie pułap. Nawet pierwsza szóstka przy obecnym potencjale kadrowym i finansowym jest poza zasięgiem. Znowu więc Allardyce padł ofiarą własnych, chwilowych tym czasem, sukcesów. Fani go wygwizdują i domagają się zmiany na stanowisku trenera. I trwa to mniej więcej od początku roku.

Slaven Bilić
Trener Besiktasu Stambuł, Chorwat Slaven Bilić, jest wymieniany jako potencjalny następca Sama Allardyce’a

Tylko tu należy znów wrzucić kamyczek do ogródka kibiców. Jak słusznie zauważyli eksperci cotygodniowego programu Match of the Day, podsumowującego każdą kolejkę Premier League na kanale BBC One, fani dyskredytują Allardyce’a od dłuższego czasu. To uruchamia machinę medialną, generującą plotki o jego odejściu, potencjalnych następcach itd. Znamy to. Jaki musi być zatem odbiór mentalny piłkarzy na taki rozwój wydarzeń?

Jeśli w gazetach czytają co tydzień, że po sezonie i tak przyjdzie Benitez, Slaven Bilić czy Eddie Howe, to po co się zatem starać, jeśli mają w świadomości, że zaraz będzie nowy trener i nowe rozdanie. O to, kto będzie w pierwszym składzie, kto z niego wypadnie na ławkę, a kto wypadnie z klubu. Po co wypruwać sobie żyły dla Allardyce’a, którego i tak nie będzie?

Rzecz jasna nie mówimy, że tak było kropka w kropkę, ale u niektórych piłkarzy mogło wystąpić takie myślenie, co oczywiście powodowałoby błędne koło. Piłkarze słyszą, że trenera nie będzie, więc mniej się starają, powodując pogorszenie się wyników i jeszcze większą nagonkę na szkoleniowca.

Trzeba jednak spróbować zrozumieć obie strony. Kibice West Hamu to pasjonaci, w obliczu dominacji innych londyńskich klubów bardzo chcieliby się czymś wyróżnić. Wygranie 3:0 na White Hart Lane z Tottenhamem raz na jakiś czas nie zaspokaja ich ambicji i stąd frustracja. Nie jest tak, że nie darzą „Big Sama” sympatią przez jego niezbyt urokliwy wygląd, ale przez to, że WHU nadal tkwi w środku tabeli. Jednak fani powinni sobie zadać dwa proste pytania: czy nie zapomnieliśmy o tym, co Sam dla nas zrobił? I czy  w tym momencie klub stać na nagłą poprawę wyników, jak i dalszą pracę nad stylem gry?

Fani West Hamu United przed każdym meczem śpiewają hymn klubu – Forever Blowing Bubbles, puszczając równocześnie bańki wodne po całym stadionie. Można je często zaobserwować, śledząc chociażby skróty spotkań czy pełne mecze „Młotów”.

Wydaje się, że „Big Sam” nie jest typowym wyspiarskim trenerem pozostającym przy grze długimi piłkami, bo gdy wywarto na nim presję, potrafił zmienić sylwetkę drużyny zgodnie z widzimisię właścicieli. We wspomnianym już wywiadzie dla Sky Allardyce słusznie zauważa: – Wszyscy ludzie środowiska piłki mają świetną pamięć krótkotrwałą i bardzo słabo długotrwałą. Tylko to, co się wydarzyło przez ostatnie tygodnie się liczy, nie to, co było cztery miesiące temu. To co było cztery miesiące temu jest zapominane, nieważne, czy było dobre, czy złe. Taka już jest piłka. 

„Big Sam” wyciągnął klub z Championship i usadowił na nie najgorszym miejscu w Premier League. Jeśli nie stawia na jeszcze bardziej widowiskowy styl gry, to może ze znajomości składu i potencjału jakim dysponuje? Może wie, że podejmowanie większego ryzyka, z jakim często wiąże się ofensywne usposobienie na boisku, skończy się źle dla drużyny? Może to właśnie zachowanie równowagi między idealizmem i pragmatyzmem?

Fakty są takie, że w najbliższy weekend West Ham wybiera się do Newcastle na ostatni mecz sezonu. Allardyce cały czas nie ma przedłużonej umowy, a obecna wygasa mu pod koniec czerwca. Według relacji brytyjskich mediów w tym momencie nie zanosi się na to, by została ona przedłużona. Potencjalnych kandydatów na jego miejsce wymieniliśmy wyżej. Jeśli straci pracę, to również powinien szybko otrzymać oferty. Media mówią o nim w kontekście Fulham i Sunderlandu. Na ten temat krążą też mniej poważne plotki – „Big Sam” ma dom wakacyjny na Półwyspie Iberyjskim. Kupił go za pieniądze, które zarobił podczas pracy w Newcastle, dlatego nazwał swój dom St. James, od nazwy stadionu Newcastle United. Niektórzy na Wyspach żartują, że to właśnie St. James Park będzie kolejnym kierunkiem w karierze Anglika, bo i tam zapewne znajdzie się wolne miejsce na ławce trenerskiej tego lata.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze