Nie ma już BPL – wraz z końcem zeszłego sezonu z nazwy angielskiej ekstraklasy zniknął przedrostek "Barclays", do którego fani mieli okazję przyzwyczajać się przez 15 lat. Dlaczego współpraca dwóch finansowych potęg dobiegła końca? Jak zwykle, kiedy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Tym razem jednak to nie jest wszystko. O ile każdy medal ma dwie strony, o tyle ten ma również trzecią, o której po dwóch latach każdy stara się jak najszybciej zapomnieć. No prawie każdy – na pewno pamięta sekretarka prezesa Premier League.
Barclays to brytyjska firma holdingowa, jeden z potentatów na rynku bankowości, zatrudniający niemal 130 tysięcy osób na całym świecie. Ten sam, który w 2008 roku kupił bankruta o dźwięcznej nazwie Lehman Brothers. W 2001 roku firma postanowiła wejść we współpracę z jeszcze raczkującą (jeśli chodzi o przepływ pieniędzy) Premier League i stać się jej sponsorem tytularnym.
Szefostwo Barclays czuło pismo nosem – kilka lat później angielska ekstraklasa zyskała miano najlepszej ligi w Europie, którą ogląda najwięcej kibiców i w której przelewają się największe pieniądze. Firma przez lata płaciła za to, aby fani utożsamiali jej nazwę z ligą i znali ją bez względu na to, czy wiedzą, czym się zajmuje – była to reklama na najwyższym światowym poziomie, a Brytyjczycy do tego obsługiwali większość klubów, piłkarzy i trenerów. W dwóch słowach, bandę milionerów.
Być jak mistrzostwa świata
Premier League może ustępować niektórym rozgrywkom pod względem sportowym, jednak na innych polach jest potentatem. Transmitowana do 212 krajów, oglądana przez nawet 4,7 miliarda widzów rocznie jest nie tylko ligą, ale również niezwykle prężnie prosperującą firmą.
Tutaj pojawia się pierwsza strona medalu – ta, która odnosi się do nowego planu budżetowego ligi. Zakłada on funkcjonowanie na wzór tego, jak działają mistrzostwa świata czy igrzyska olimpijskie, a więc dywersyfikację umów sponsorskich. Mowa o podziale kontraktów na poszczególne sektory i nieprzedkładanie jednego sponsora ponad drugiego – każdy sponsoruje osobny przymiot bądź dział, tym samym każdy jest równy. Przykładem jest Nike – Amerykanie są oficjalnym sponsorem nowej piłki i tylko jej.
Idąc dalej tym tropem, władze BPL (jeszcze tak nazywanej) zdecydowały się na niepodpisanie nowego kontraktu ze sponsorem tytularnym po wygaśnięciu tego z Barclays, aby nie sprzedawać praw do nazwy, jednocześnie pozyskując kapitał z podziału na osobne gałęzie. Nazwijmy to swego rodzaju suwerennością.
Premier League zdecydowała się na dywersyfikację umów sponsorskich, dzieląc je na siedem kategorii. Oficjalnym bankiem ligi pozostał Barclays, przy czym koszty, które poniesie brytyjska firma, będą około cztery razy mniejsze.
Efekt Sky. Barclays tnie koszty
Ostatnie przedłużenie umowy miało miejsce w 2013 roku, kiedy to obie strony podpisały porozumienie gwarantujące Premier League przychody rzędu 40 mln funtów rocznie. Innymi słowy, 120 mln przez trzyletni czas obowiązywania kontraktu. Kwota ma brzmienie, zwłaszcza jeśli dodamy do tego fakt, że przez poprzednie 12 lat cała suma zamknęła się w 180 mln. W porównaniu do poprzedniego kontraktu należności wzrosły o niemal 50% (z 82 do 120 mln).
Czas na Sky i drugą stronę medalu, a więc działania Barclays, skądinąd również związane z pieniędzmi. Telewizyjny gigant podpisał z ligą kontrakt na trzy lata wart 5,1 miliarda funtów, co jest kwotą równie absurdalną, co, nietrudno się domyślić, opłacalną dla obu stron. W porównaniu do takiego kwantum 120 milionów brzmi jak dźwięk bilonu wysypywanego z rozbitej skarbonki. Ile miałoby kosztować kolejne porozumienie, aby było jakkolwiek adekwatne do przychodów z praw telewizyjnych?
Jedno jest pewne – za dużo. Z tego zdawali sobie sprawę również działacze Barclays na czele z Nathanem Homerem, szefem globalnego sponsoringu i partnerstwa firmy. Nierenegocjowanie porozumienia miało silne podłoże materialne – Barclays mogłoby tracić zbyt wiele pieniędzy. Tutaj pojawia się mały dodatek, który z racji tego, do jakich finansowych kolosów się odnosimy, okazuje się być sprawą niezwykle ważną.
Mianowicie Barclays pozostało oficjalnym bankiem Premier League oraz 14 klubów członkowskich (sezon 2015/2016), a więc przynajmniej kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset multimilionerów. Transakcje nie są darmowe, pieniądze w dalszym ciągu zostają w banku.
Ponadto z roku na rok występowała coraz większa rozbieżność interesów obu firm. Premier League przypuszcza ekspansję na Azję czy Afrykę, nie wspominając o Unii Europejskiej, podczas gdy Barclays wycofało się już z siedmiu krajów azjatyckich, jednocześnie szukając kupca 62% udziałów w oddziale Barclays Africa. Firma ma na celu przez najbliższe lata skupić się na Wyspach i Stanach Zjednoczonych. Brexit zaczyna działać już teraz – firma tnie koszty, jednocześnie likwidując miejsca pracy.
E-mail do przyjaciela
Pozostała trzecia strona medalu, a więc ta, o której już nikt nie mówi. W maju 2014 roku światło dzienne ujrzały e-maile na linii Richard Scudamore (prezes Premier League) – Nick West (prawnik, specjalista do praw telewizyjnych, prominent przy podpisywaniu umów ze Sky). „Szparki”, „cycate kobitki”, wyśmiewanie „kobiecej irracjonalności” – wszystko ze skrzynek biurowych, zero prywaty. Wiadomości ujawniła sekretarka prezesa, Rani Abraham.
Miało chodzić o Petę Bitsany, dyrektora ds. planowania i projektów Premier League, ale nie to było najważniejsze. Nie tylko futbolowy świat był oburzony – tak istotna persona seksistą? Na Scudamore’a posypała się fala krytyki ze wszystkich stron – FA, ministrów płci żeńskiej, przewodniczącej komitetu olimpijskiego czy kapitan żeńskiej reprezentacji Anglii, Casey Stoney. Kariera Scudamore’a stanęła na włosku, sam Tony Blair nie widział go na piastowanym stanowisku. Podobnie było zresztą z Westem.
Prawnik zapłacił (łącznie 27 tysięcy funtów), prezes przeprosił i… rozeszło się po kościach. Decyzja władz ligi o niekaraniu jej członka była policzkiem dla żeńskiego świata piłki. Zareagować miało również Barclays. Idąc za informacjami z BBC2 Newsnight, decyzja o nierenegocjowaniu umowy zapadła na dwa lata przed jej końcem. Bezpośrednio po informacji, że Scudamore pozostanie na swoim stanowisku.
To były prywatne e-maile bez kontekstu biznesowego, ale bez względu na okoliczności i na to, jak te e-maile wyszły na jaw, przepraszam i zapewniam, że nie będzie takiej wymiany zdań w przyszłości. Richard Scudamore
Bank zaprzeczył tym rewelacjom, jednakowoż nazywając całą sytuację „wielkim rozczarowaniem”. Tak czy owak, kontraktu nie podpisano i nazwa firmy za kilka(naście?) lat przestanie być utożsamiana z Premier League. Historia wyssana z palca? Być może, jednak ucichła momentalnie, kiedy doszło do porozumienia dot. dalszego wspierania ligi, jednak w innej roli.
Wielkie pieniądze potrafią wiele załatwić.