Pokaz siły, pokaz charakteru


Na takie emocje nikt nie był przygotowany, na taki mecz, na taką grę, na takie popisy indywidualne. Żaden kibic Realu w kolorowych marzeniach sennych, żaden fan Barcelony w najczarniejszych koszmarach nie sądził, że na Cornella – El Prat zobaczy takie widowisko.


Udostępnij na Udostępnij na

Początkowo podsumowanie kolejki La Liga chciałem poświecić kryzysowi Atletico, później pomyślałem o zadyszce Barcelony i o wielkim pojedynku Racingu z Sevillą. Niedziela przyniosła jednak MECZ, którego dokładniejsza analiza jest moim obowiązkiem.

Jest kilka spraw, które trzeba poruszyć i kilku piłkarzy, których trzeba pochwalić lub skarcić.

Sprawa Casillasa: Kapitan Realu wyruszył na wycieczkę, spotkał byłego kolegę, który uczęszczał do szkółki w czasie, gdy Iker pracował już od kilku lat na miano „Świętego” i… No właśnie, kopnął go, szturchnął butem, może tylko otarł? Trudno stwierdzić. Reakcja Callejona wskazuje na to, że Casillas wbił mu w nogę widły, czego nie mógł jednak zrobić z prostego powodu – nie dysponował tym rolniczym narzędziem. W każdym razie, kontakt nastąpił, Jose się wywrócił, ergo Casillas wylatuje. Kapitan spędził resztę meczu w garniturze obok Jurka Dudka, Pedro Leona i Sergio Canalesa. Przez większość meczu miał minę: „Ciekawe, co też Sara ugotowała na kolację. Mam nadzieję, że rosół”, którą na ostatnie minuty zmienił na: „Boże, wygrajcie, proszęproszęproszęproszę!”.

Oczywiście hiszpańska prasa uznała czerwoną kartkę za skandal i zbrodnię porównywaną tylko z najgorszymi występkami największych złoczyńców w historii.

Sprawa Xabiego: Rola, jaką ten Bask odgrywa na boisku, wymyka się słownemu opisowi. To tylko dzięki niemu Real po stracie jednego zawodnika grał lepiej, niż przed stratą. Szybko złapał żółtą kartę, ale nie przestał brutalnie wbijać w grunt kolegów po fachu z drużyny Espanyolu. Zaczął ich tylko przepraszać. Był to, trzeba przyznać, ciekawy kontrast. Najpierw robić komuś krzywdę, potem pomagać mu wstać z szelmowskim uśmiechem na twarzy oraz oczami obserwującymi sędziego i upewniającymi się, że ręka pana Pereza Lasy nie wędruje do kieszonki. I tak przez pełne 90 minut. Jeśli Sara zrobi rosół, Iker powinien zaprosić Xabiego. Zasłużył sobie!

Sprawa Marcelo: Widok młodego Brazylijczyka z kapitańską opaską na ramieniu na początku wzbudzał śmiech. Potem, wraz z kolejnymi imponującymi dryblingami, przechwytami i rajdami, defensor zaczął rosnąc w oczach widza. Gdy strzelił, jak się okazało, zwycięskiego gola, dla kibiców Realu, był już bogiem. Po przerwie wyszedł równie skoncentrowany i zawzięty. Postanowił rozegrać najlepsze spotkanie w karierze i to zrobił. Jakiś czas temu napisałem, że wesoły defensor „robertocarlossieje”. Teraz piszę, że już „zrobertocarlossiał”.

Sprawa Pepe: Portugalczyk wrócił po, nie wiadomo której, kontuzji, zawieszeniu, karze czy czymś w tym rodzaju. Jego absencje wyznaczają rytm pracy Realu – jest w tym regularny jak nikt. Miał z pewnością w głowie prasowe doniesienia głoszące, że klub nie chce przedłużyć z nim kontraktu. Przed meczem rozważył możliwe scenariusze. Mógł rozegrać wielkie spotkanie, mógł strzelić kilka goli samobójczych, mógł też skopać piłkarza rywali, by pokazać, kto tu rządzi. Wybrał opcję numer jeden, za co wdzięczni byli mu z pewnością koledzy z defensywy, napastnicy rywali i Antonio Adan. Powiedzieć, że zagrał dobrze, to jak nic nie powiedzieć. Zagrał tak, że lepiej się po prostu nie dało.

Sprawa Realu: Real pokazał klasę. Po prostu. Pokazał, że ma charakter, wolę walki i umiejętności, że nie jest drużyną bezpłciową, która leje słabeuszy i jest lana przez Barcelonę. W dziesięciu bez problemu pokonała jedną z lepszych ekip ligi na jej stadionie.

Sprawa Espanyolu: Trzech dobrych zawodników w kadrze to za mało na wygranie z Realem, nawet osłabionym. Bezsilne „Papużki” były tłem dla rozgrywających piłkarskie szachy na poziomie Karpowa piłkarzy Realu.

Sprawa Callejona: Ten chłopak na gwałt potrzebuje transferu do lepszego klubu. Każdy wiedział, że Jose ma talent większy niż brat, który tuła się gdzieś na granicy pierwszej i drugiej ligi. Teraz dowiedzieliśmy się, że jego umiejętności stawiają go w pierwszym szeregu najlepszych graczy rozgrywek hiszpańskich. Osobiście widzę go w Valencii, ale gdyby kupił go na przykład Villarreal, pewnie by nie żałował.

Sprawa Kameniego: Bramkarz ekstremalny. Albo broni wszystko, albo wszystko wpuszcza. W meczu z Realem wydawało się, że na linii bramkowej stoi wersja gorsza. Kilka niepewnych interwencji, wypuszczonych piłek i nieudanych wyjść, a Cristiano i spółka już zacierali ręce, wiedząc, że będzie dobrze. Potem Idriss zmienił się w wersję lepszą, niestety zrobił to już po stracie gola. Na owację na stojąco zasługują jego interwencje przy strzałach Adebayora (który sam zasługuje na miesięczne zakucie w dyby, ale to materiał na inną opowieść).

Sprawa Amata: Przed meczem młody Katalończyk odważnie zapowiadał, że po tym meczu Ronaldo na zawsze zapamięta jego imię. Dawanie się mijać i ośmieszać jak dziecko to nie najlepsza droga ku chwale. Jordi może i się starał, ale zatrzymanie Ronaldo to sprawa na tyle trudna, że, jeśli nie ma się na imię Carles i nie jest się posiadaczem bujnej czupryny, jest prawie niewykonalna. Amatowi gratulujemy odwagi, Cristiano umiejętności.

Hiszpańska prasa z radością krzyczy, że sprawa mistrzowskiego tytułu wciąż jest otwarta, że jeszcze jedno potknięcie Barcelony i Real będzie mógł rozstrzygnąć wszystko w Gran Derbi. Po tym, co widziałem w ostatnim El Clasico, jestem gotów postawić wielką sumę pieniędzy na to, że to Puyol, nie Iker, wzniesie w górę puchar oznaczający triumf w La Liga.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze