Pieniądz rodzi pieniądz, czyli Liga Europy pod lupą


10 marca 2016 Pieniądz rodzi pieniądz, czyli Liga Europy pod lupą

Dzisiejszymi pojedynkami w Lidze Europy spokojnie można by obsadzić najwyższe szczeble rywalizacji w rozgrywkach Ligi Mistrzów. To, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia, dziś jest rzeczywistością. „Puchar pocieszenia” staje się atrakcją dla czołowych europejskich zespołów. Skąd jednak taka, dobra dodajmy, zmiana?


Udostępnij na Udostępnij na

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to zapewne chodzi o pieniądze. Łatwo jednak rzucić w internetową przestrzeń tak lotne hasło, które z prędkością błyskawicy dotrze do odbiorców. Może jednak warto byłoby sięgnąć do rachunkowych ksiąg ważniaków z UEFA i sprawdzić, co w piłkarsko-finansowej trawie piszczy.

Market Pool

Każdy zespół, który bierze udział w rozgrywkach czy to Ligi Mistrzów, czy Ligi Europy, ma zagwarantowane pieniądze i nie mówimy tutaj o małych kwotach. Na sumę zysków klubu w europejskich rozgrywkach składa się kilka istotnych czynników:

  • Premia za udział
  • Premia za mecz
  • Premia za osiągnięcia
  • Market Pool

O ile pierwsze trzy punkty są dość oczywiste, o tyle ten ostatni może być pewną zagwozdką nie tylko dla laików, ale także dla tych, którzy są piłkocentryczni. Więc, o co z tym Market Poolem chodzi?

Media, czyli słynna IV władza, sięgają swoimi mackami niemalże do każdej dziedziny codziennego życia. Nie inaczej jest w przypadku futbolu. Ilość pieniędzy, które dany klub jest w stanie „wyciągnąć” z Market Pool, zależy w głównej mierze od potencjału rynku medialnego w danym kraju.

Anglia, Niemcy, Francja – hegemoni, jeśli chodzi o zdobywanie pieniędzy z tytułu Market Pool. Ponad 50% zysków klubów z tych państw to pokłosie rozwiniętego systemu medialnego. Im więcej ludzi chce oglądać np. Manchester United w angielskiej telewizji, tym więcej pieniędzy trafia do portfeli włodarzy z Old Trafford. Z racji tego, że sportowe media na Wyspach na brak widzów narzekać nie mogą, liczba zer na kontach europejskich ambasadorów brytyjskiego futbolu wciąż się zwiększa.

Skoro już wiemy, czym jest rzeczony Market Pool, pora wrócić do sedna sprawy. Jak to z tą Ligą Europy jest. Czy klubom opłaca się walczyć o zwycięstwo w tych rozgrywkach? Sprawdźmy!

Słowo klucz – progres

„Cały czas do przodu” – tak jeden z polskich kabaretów parodiował niegdyś Jacka Krzynówka i abstrahując od kompletnie żenującego, w opinii autora tego tekstu, poczucia humoru, w przypadku Ligi Europy i jej kapitału to stwierdzenie jest jak najbardziej adekwatne. Od sezonu 2009/2010, gdy UEFA postanowiła wystartować z tymże projektem, jesteśmy świadkami sukcesywnego wzrostu finansowego potencjału rozgrywek. Ale szkoda sobie strzępić język, skoro wszystko można w bardzo przystępny sposób przedstawić na grafice.

Wartości należy rozpatrywać w milionach euro

Jak na dłoni widać, że rok po roku, sezon za sezonem pieniędzy w Lidze Europy jest coraz więcej. Porównując pierwszy sezon (09/10) do trwającego (15/16), możemy zauważyć, że suma wzrosła o ponad 150%! Taki progres musi przyciągać nie tylko wzrok, ale także uwagę klubów, które wcześniej uważały LE za brzydką siostrę rozchwytywanej Ligi Mistrzów.

Jeszcze lepiej sytuacja wygląda, jeśli weźmiemy pod lupę gratyfikację za zwycięstwo w Lidze Europy. Od poprzedniego sezonu oprócz nagrody pieniężnej, rzecz jasna niemałej, triumfator ma okazję wybrać się na randkę z pięknym obiektem westchnień całej piłkarskiej Europy – Ligą Mistrzów.

Znów notujemy wzrost o ponad 100%, koło takich sum nie da się więc przejść obojętnie. Zwycięzca tegorocznej Ligi Europy ma w perspektywie zarobek rzędu 20-25 milionów euro. Na klasowego piłkarza powinno wystarczyć.

Finansowa przepaść

Wszystko pięknie, ale jeśli zechcemy porównać pieniądze, które można zdobyć w Lidze Europy i te, które „dają” w Lidze Mistrzów, możemy odnieść wrażenie, wcale niemylne, że mamy do czynienia z gospodarką Japonii i Sudanu Południowego. Różnica jest kolosalna. Tak prezentuje się suma zysków klubów w Lidze Mistrzów.

Mowa o milionach, a nawet miliardach euro

Oczywiście pieniędzy nie dzielimy w sposób równy, każdy dostaje tyle, na ile zasługuje, na ile zapracował swoją ciężką boiskową pracą. Socjalizmu w futbolu nie ma (i dobrze). Przepaść, która dzieli rozgrywki z ramienia UEFA widać doskonale, jeśli weźmiemy pod lupę różnicę zysków klubów występujących w Lidze Mistrzów i Lidze Europy.

Różnica zysków rośnie z roku na rok

 

Idealnie nie będzie

Trudno oczekiwać, aby Liga Europy kiedykolwiek zrównała się finansowym poziomem z Ligą Mistrzów. Jest to nierealne z punktu widzenia marketingu, UEFA nie może sobie pozwolić na ucięcie ogromnych wpływów z różnorakich reklam. Warto jednak zauważyć, że poziom sportowy LE wcale nie odstaje znacząco od tego, który obserwujemy we wtorkowe i środowe wieczory.

Jest to spowodowane głównie tym, że walka w Lidze Europy wreszcie stała się opłacalna. Księgowi zespołów występujących w tym „pucharze pocieszenia” z pewnością bardzo dobrze znają się na liczbach i potrafią zauważyć, że gra na 100% może się opłacić. Potencjalne miliony euro, które mogłyby zasilić klubowy skarbiec, działają pobudzająco nie tylko na piłkarzy, ale także, a może przede wszystkim na włodarzy, którzy podgrzewają atmosferę wokół rozgrywek Ligi Europy. I właśnie dlatego młodsza siostra Ligi Mistrzów staje się coraz bardziej łakomym kąskiem dla europejskich absztyfikantów, którzy chcieliby się dostać na salony wielkiego futbolu.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze