Od romantyka do cynika


19 maja 2015 Od romantyka do cynika

Co łączy Roya Hodgsona i Svena-Gorana Erikssona? Pierwszy z nich jest obecnym selekcjonerem reprezentacji Anglii, drugi też kierował nią wcale nie tak dawno. Obaj w latach 80. ubiegłego wieku uczyli Szwedów, na czym polega futbol. Byli prawdziwymi romantykami w środowisku trenerów, z którego Szwed postanowił się jednak wyłamać.


Udostępnij na Udostępnij na

Wcale nie ma przesady w stwierdzeniu, że Roy i Sven stanowili dawniej duet, a właściwie trio, jeżeli dokooptujemy do nich Boba Houghtona, także mającego za sobą kilkuletni pobyt w Skandynawii, odmieńców w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wszyscy wyżej wymienieni przyczynili się do zrewolucjonizowania szwedzkiej piłki nożnej, choć każdy z nich startował właściwie od zera. Hodgson jeszcze w latach 70. rozpoczynał swoją karierę trenerską od prowadzenia Halmstads BK, później zasiadł jedynie na pół roku za sterami Bristol City, by następnie po raz drugi spróbować swoich sił w drużynach z królestwa – Orebro SK oraz Malmoe FF. Houghton również poważną przygodę szkoleniową rozpoczynał po drugiej stronie Bałtyku, gdzie, podobnie jak jak jego rodak, prowadził klub, którego najsłynniejszym wychowankiem w historii jest obecna gwiazda Paris Saint-Germain, Zlatan Ibrahimović. Z kolei Eriksson debiutował jako asystent w Dagerfors IF, by po kilku latach osiągnąć niebywały sukces z IFK Goteborg, jakim było zdobycie Pucharu UEFA w 1982 r.

Praca u podstaw

Gdyby zliczyć wszystkie sukcesy tej angielsko-szwedzkiej trójki trenerskiej, jakie odniosła na Półwyspie Skandynawskim, otrzymalibyśmy imponującą liczbę 11 mistrzowskich tytułów. Osiągnięcia naszych bohaterów przedstawiają się jeszcze bardziej okazale, jeśli dodamy do nich w sumie osiem krajowych pucharów, Puchar UEFA 1981 oraz finał Pucharu Europy Mistrzów Klubowych 1979, w którym Malmoe Houghtona uległo nieznacznie (0:1) brytyjskiemu Nottingham Forest. Liga szwedzka nie była wówczas zbyt silna i nawet dziś daleko jej choćby do naszej T-Mobile Ekstraklasy, o Premier League, La Liga czy Serie A nie wspominając. Mimo to trzej opisywani tu romantycy, jak już ich określiliśmy, dokonywali ze swoimi ekipami prawdziwych cudów. Dzięki nim surowi technicznie piłkarze z północnej części Starego Kontynentu zrozumieli, jak powinni przemieszczać się po boisku, co to takiego pressing oraz jak należy poprawnie wykonywać stałe fragmenty gry. Pod okiem swych młodych i ambitnych opiekunów czynili błyskawiczne postępy, udowadniając wszystkim, że ich sukcesy na arenie międzynarodowej nie były przypadkiem.

O klasie trzech miłośników taktyki niech świadczy fakt, że po ich odejściu z ligi szwedzkiej żadna z drużyn dowodzona pod okiem innych trenerów nie zdołała sprawić niespodzianki podobnego kalibru co kilkadziesiąt lat temu. Dziś skandynawskie, a więc i duńskie, fińskie oraz norweskie teamy pozostają na obrzeżach poważnego futbolu. Kadry tych krajów mają zaś wielkie problemy z dostaniem się do turnieju finałowego mistrzostw Europy bądź świata, a największym sukcesem tamtejszych reprezentacji pozostaje triumf w finale ME 1988, kiedy to w bramce Duńczyków stał legendarny Peter Schmeichel, a na boisku brylował John Jensen.

Trudno jednak się dziwić, że Roy, Bob (właściwie: Robert Douglas) oraz Sven postanowili prędzej lub później poszukać nowych wyzwań w innych krajach, gdyż piłkarska Szwecja nie miała przed nimi już żadnych tajemnic. Każdy z nich poszedł swoją ścieżką, ale najbarwniejszym życiorysem, nie tylko pod względem sukcesów sportowych, może pochwalić się Eriksson. O ile jego dwaj koledzy po fachu mogą zapisać w swoim CV wyróżnienia zdobywane jedynie na terenie Szwecji i ewentualnie Danii (mistrzostwo Hodgsona z FC Kopenhaga), ich vis-a-vis zdobywał puchary również w innych zakątkach Europy. Trzy mistrzostwa, jeden triumf w Serie A, Puchar Zdobywców Pucharów (oba tytuły wywalczone z Lazio Rzym) oraz wiele innych trofeów robią ogromne wrażenie.

Ale kiedyś urodzony 5 lutego 1948 r. szwedzki szkoleniowiec był inny, lepszy. Nie liczyły się dla niego jedynie pieniądze, a radość z dobrze wykonywanych przez siebie obowiązków. Potrafił dotrzeć do swoich podopiecznych, odpowiednio ich zmotywować. Gdy pracował we włoskiej Romie, przez pewien czas pod jego okiem trenował Zbigniew Boniek. O legendzie polskiego futbolu Eriksson wypowiadał się tak: – On i Platini to była wtedy czołówka w piłce włoskiej, która w tym czasie była najlepsza. Był wtedy jednym z najlepszych zawodników na świecie. „Zibi” stał się naszą największą gwiazdą bez żadnych wątpliwości. Pierwszy rok miał fantastyczny. Ta drużyna miała sporo liderów, Cerezo, Pruzzo, Bruno Conti… Ale na pewno Boniek był jednym z nich. Zawodnicy słuchali, gdy on mówił – wspomina Eriksson (za Wp.sport.pl). Nie tylko aktualny prezes PZPN miał okazję szlifować swoje umiejętności pod okiem Skandynawa. To dzięki niemu świat usłyszał o takich nazwiskach, jak: Aldair (brazylijski mistrz świata z 1994 r.), Nicola Berti czy Roberto Baggio.

Zawiedzione nadzieje Anglików

Doskonała passa w życiu zawodowym charyzmatycznego szkoleniowca trwała do końca 2000 roku, czyli momentu odejścia z Lazio Rzym. Bohater błękitnej części stolicy Włoch postanowił spróbować czegoś nowego, co mogłoby jeszcze bardziej umocnić jego pozycję wśród czołowych menedżerów Europy. Nigdy przedtem nie prowadził żadnej reprezentacji, a Anglicy potrzebowali dokładnie kogoś takiego jak on. Człowieka, który mógłby sprawić, że mistrzowie świata z 1966 r. zdołają nawiązać do tamtych pięknych czasów. Ojczyzna futbolu miała już dość kolejnych nieudanych prób zdobycia mistrzostwa globu czy Europy. Władze angielskiej centrali zdecydowały się po raz pierwszy w historii powierzyć stery kadry narodowej obcokrajowcowi. Sven miał za zadanie powtórzyć osiągnięcie sir Alfa Ramseya, trenera Anglików, którzy 49 lat temu zdobyli jedyny dla swojego kraju Puchar Świata.

Eriksson mógł robić, co mu się żywnie podobało – powoływać dowolnych zawodników, testować ich, później znów wysyłać zaproszenia na zgrupowania lub skreślać z listy obiektów zainteresowania. A że miał w kim wybierać, nie podlega żadnej dyskusji. Od pozycji bramkarza począwszy, a na napastnikach kończąc, Szwed miał do swojej dyspozycji same gwiazdy. David Seaman, Sol Campbell, Rio Ferdinand, Paul Scholes, David Beckham, Teddy Sheringham czy Michael Owen to tylko niektórzy, z którymi miał okazję współpracować najbardziej utytułowany coach z Półwyspu Skandynawskiego. Kwalifikacje do koreańsko-japońskiego turnieju gwiazdy Premiership przebrnęły bez większych problemów. W grupie 9. zajęli 1. miejsce z dorobkiem 17 punktów, wyprzedzając Niemców, Finów, Greków oraz Albańczyków.

Choć ich gra była daleka od ideału, zakochani początkowo w Erikssonie Brytyjczycy ślepo wierzyli, że rzeczywiście okaże się tym, który przywróci „Lwom Albionu” dawną chwałę. Jednak już początek finałów zwiastował kłopoty. Drugie miejsce w grupie, dwa remisy (ze Szwecją i Nigerią) oraz zwycięstwo nad Argentyną były pierwszą oznaką słabości jednego z faworytów. W 1/8 finału przyszła gładka wygrana 3:0 z Danią i zaczęto przebąkiwać coś o tym, że Anglicy – po kiepskim starcie – zaczynają wskakiwać na właściwe tory. Niestety, były to jedynie pobożne życzenia fanów Premier League, gdyż ćwierćfinał dla ich ulubieńców zakończył się wielkim rozczarowaniem. Porażka 1:2 z Brazylijczykami, którzy ostatecznie sięgnęli po piąte mistrzostwo w historii, zamknęła Anglikom drogę do finału. Kozłem ofiarnym Wyspiarze uczynili Davida Seamana. Długowłosy bramkarz dał się bowiem przelobować z dalekiej odległości młodziutkiemu wówczas Ronaldinho, co ostatecznie pogrążyło jego zespół.

Prześladowca Scolari

Względem Erikssona nie wysuwano większych roszczeń. Wierzono, że na Euro 2004 zdoła osiągnąć ze swoimi podopiecznymi dużo lepszy rezultat. Ale i tu Szweda spotkało gorzkie rozczarowanie, gdyż w ćwierćfinale po serii rzutów karnych Anglicy ulegli Portugalii prowadzonej przez Luiza Felipe Scolariego. Ten sam trener dwa lata wcześniej stanął na drodze Svenowi, gdy prowadził Brazylię, ale jakby tego było mało, również w 2006 roku w Niemczech, gdzie rozgrywany był kolejny mundial, ponownie wygrał ze Szwedem. Cristiano Ronaldo i spółka znowu uporali się ze swoimi starymi znajomymi dzięki lepiej egzekwowanym jedenastkom. A zatem kolejny wielki turniej mistrzowie świata z 1966 r. zakończyli na ćwierćfinale.

Po powrocie na Wyspy Eriksson został zwolniony, co zostało przyjęte z powszechną akceptacją. Niektórym może wydawać się dziwne, że ten sam trener, który jeszcze kilka lat wcześniej był traktowany jak Bóg, teraz odchodził jako przegrany. Z drugiej strony należy przyznać, że siwowłosy selekcjoner przez jakiś czas sam kopał pod sobą grób. Na światło dzienne wychodziły jego kolejne romanse z coraz to nowymi kobietami, zaś brytyjscy żurnaliści zarzucali kochliwemu coachowi brak profesjonalizmu. Uważano, że zbyt wiele uwagi poświęca przedstawicielkom płci pięknej zamiast potencjalnym kadrowiczom.

Oprócz tego były świetny szkoleniowiec wyraźnie zaczął zmieniać swoje postrzeganie futbolu, który przyniósł mu przecież w życiu tyle dobrego. Skupiał się na tym, by pieniądze, jakie gwarantował mu kontrakt z FA, regularnie wpływały na jego konto. Służyły mu one do spełniania kolejnych zachcianek i pozwalały pławić się w luksusie. Często można było go spotkać na polach golfowych czy różnego rodzaju bankietach, gdzie popijał szampana, którego jedna butelka warta jest pewnie więcej niż niejeden dobry samochód. To właśnie wtedy – w Anglii – Eriksson przeszedł duchową przemianę. Z romantyka przeobraził się w cynika, dla którego liczył się przede wszystkim luksus.

Życie po metamorfozie

Po burzliwym rozstaniu z kadrą Anglii Sven nie opuścił jej, gdyż pracę zaproponowali mu włodarze Manchesteru City. Nie były to złote czasy „Obywateli”, którzy nie marzyli nawet o transferach, na jakie mogą pozwolić sobie obecnie dzięki petrodolarom bajecznie bogatych arabskich szejków. Nowy trener poprowadził klub w 45 spotkaniach sezonu 2007/2008, w którym „The Citizens” zajęli 9. miejsce. Fani zespołu z „Miasta Włókniarzy” nie byli zadowoleni z postawy swoich ulubieńców, co dla byłego menedżera m.in Lazio Rzym oznaczało kolejne zwolnienie.

Manchester to ostatnia poważna drużyna, jaką mógł poprowadzić Eriksson. Później dowodził kolejno: reprezentacją Meksyku (20.08.2008 – 02.04.2009), trzecioligowym Notts County (22.09.2009 – 11.02.2010, funkcja kierownika sportowego), reprezentacją Wybrzeża Kości Słoniowej (29.03.2010 – 03.08.2010), a także drugoligowym Leicester City (02.10.2010 – 24.10.2011). Widać doskonale, że trudno wytrzymać ze Szwedem choćby rok, a jego dymisje bywają bardzo kosztowne. W większości tych przypadków Szwed otrzymywał bardzo duże odszkodowania za przedwczesne zerwanie z nim kontraktu. Podobno dzięki nim zdołał uzbierać ponad 20 mln euro, co sprawia, że od lat plasuje się w ścisłej czołówce najlepiej zarabiających menedżerów.

Sukcesy odniesione w XX wieku sprawiły, że znany szkoleniowiec nie miał problemów ze znalezieniem nowego pracodawcy, choć oferty przychodziły z dość egzotycznych lig. W latach 2012–2013 główny winowajca niepowodzeń „Synów Albionu” na trzech kolejnych wielkich turniejach, jak przedstawiały Svena światowe media, piastował urząd kierownika tajlandzkiego klubu BEC Tero Sasana FC, a także grającego w lidze Zjednoczonych Emiratów Arabskich Al-Nasr, gdzie na chleb zarabia od jakiegoś czasu Adrian Mierzejewski. Natomiast od 4 czerwca 2013 r. Eriksson pomieszkuje w Chinach i znowu pracuje jako trener. Z Guangzhou R&F rozstał się po niespełna roku, lecz na bezrobociu pozostawał jedynie osiem dni. Już 18 listopada tego samego 2014 r. został mianowany opiekunem Shanghai SIPG.

Wielbiciel youtube

I trzeba przyznać obiektywnie, że znany amator okularów od Armaniego radzi sobie tam nadzwyczaj dobrze. Klub, który powstał raptem dziewięć lat temu, jest liderem Chinese Super League (rozgrywki wystartowały tam na początku marca i potrwają do końca października) z przewagą jednego punktu nad drugim Guangzhou Evergrande. Należy wspomnieć, że w drużynie tej występował niedawno sam Didier Drogba, a rad z ławki trenerskiej udzielał mu Marcello Lippi. Mistrz świata z 2006 r. poprowadził swój team do dwóch triumfów w chińskiej ekstraklasie oraz azjatyckiej Lidze Mistrzów (2013). Za Wielkim Murem zarabiał rocznie aż 10 mln euro rocznie, zaś Eriksson może pochwalić się gażą o 2 mln niższą.

Szwed nie wydaje się tym szczególnie zmartwiony, gdyż jest to suma, o jakiej może pomarzyć znaczna część bardziej utytułowanych menedżerów na świecie. Ale, jak mawiają starsi, w życiu trzeba umieć się ustawić, a w tej sztuce zapomniany nieco Sven jest prawdziwym mistrzem. W Chinach nie wymagają od niego cudów, jego zadaniem jest zachęcanie młodych Chińczyków do uprawiania futbolu. Próżno szukać w Shanghai SIPG gwiazd, skład opiera się głównie na wychowankach. Eriksson zaprasza na testy chłopaków z innych miast, a głównym źródłem informacji na ich temat jest dla niego… youtube. Bo po co ma się facet męczyć, jeździć po całych Chinach, kiedy uroki Szanghaju kuszą nieustannie? W książkach biograficznych Svena mieliśmy okazję poczytać na temat jego miłosnych podbojów, sukcesów, upadków, więc teraz nic nie stoi na przeszkodzie, by dołączyć do nich kolejną część dotyczącą życia w „Państwie Środka”.

Niemożliwym jest raczej, by ekipa Svena zdołała zdobyć mistrzostwo, gdyż jest ona, krótko mówiąc, słaba. Ogromne sumy, jakie przeznaczają na funkcjonowanie swoich klubów chińscy miliarderzy, nie są w stanie zagwarantować im sukcesów. Co jakiś czas mogą sobie jedynie pozwolić na sprowadzenie piłkarzy pokroju Drogby czy Nicolasa Anelki, ale żaden poważny piłkarz (dodajmy: młody) nie zechce tam grać. Dlaczego? Bo dla wielu z nich to ujma. Ktoś, kto zdobywał puchary w Europie i stanowił wzór dla tysięcy dzieciaków, musi zastanowić się, czy chce być dla nich cały czas idolem czy sprzedawczykiem, którego można kupić za odpowiednio wysoką kwotę. Nieliczni wybierają tę drugą opcję, ale Drogba i Lippi zdołali obronić się sukcesami, więc kibice nie wypominają im chińskiego epizodu. Gorzej przedstawia się sytuacja Erikssona. Jeżeli zakończy sezon na innym niż pierwsze miejscu, już na zawsze pozostanie nieudacznikiem, który zamiast dalej próbować swoich sił na Starym Kontynencie, wyjechał na Wschód, zaprzedając się za górę srebrników.

Szkoda, że w tak dość żenujący sposób kończy się powoli kariera świetnego niegdyś trenera potrafiącego wyczarować coś z niczego, jak to miało miejsce w jego rodzinnej Szwecji. O tamtych sukcesach nikt już prawie nie pamięta, ale jeżeli ich główny architekt skupia się przede wszystkim na dorabianiu do emerytury, to czemu się dziwić? Z dawnego romantyka, którym dziś można określić jeszcze, choć też pewnie na wyrost, Roya Hodgsona (cały czas próbuje przywrócić Anglikom miejsce na szczycie) oraz Boba Houghtona (pracował m.in. w Uzbekistanie i Indiach, pomagając tamtejszym drużynom w rozwoju i pracy praktycznie od podstaw), nie pozostało nic. Bohater wielu skandali obyczajowych czerpie z życia całymi garściami i nie przejmuje się tym, że przypięto mu łatkę podstarzałego playboya i karierowicza.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze