O płaceniu za tweetowanie, fejkach i sile Twittera [WYWIAD]


13 sierpnia 2015 O płaceniu za tweetowanie, fejkach i sile Twittera [WYWIAD]

Dzięki Twitterowi napisał, jak sam twierdzi, jeden z najlepszych tekstów w swoim życiu. Żeby było ciekawiej, „ćwierkanie” zafundowało mu także spotkanie i wywiad z Cristiano Ronaldo. – Ktoś mnie kiedyś nazwał słupem reklamowym, ale ja mam po prostu frajdę z tego, że rozdaję koszulki za tweeta – zapewniał w długiej rozmowie o Twitterze Michał Pol, drugi z najbardziej popularnych na tej platformie polskich dziennikarzy sportowych.


Udostępnij na Udostępnij na

Jaka jest według Pana największa zaleta Twittera?

Głównie źródło informacji, inspiracji, ale też zabawy. Ciężko już obejrzeć mecz bez patrzenia na Twittera. Człowiek ma wrażenie, że ogląda spotkanie w jakimś wielkim pubie albo wielkiej rodzinie ludzi. To jest różnica między oglądaniem samemu a oglądaniem w towarzystwie kogoś, kogo się lubi.

Może się Pan wtedy w 100% skupić na meczu? Nie czuje Pan, że traci trochę spotkanie?

Czasami jak tweetuję, to trochę tak. Staram się to ograniczać oczywiście. To nie jest tak, że siedzę non stop i piszę. Staram się czytać, czasami wrzucić coś samemu. Jest to silniejsze po prostu, uzależniające. To zupełnie inny rodzaj przeżywania sportowych emocji.

Co Pana skłoniło, żeby wejść na Twittera?

To była konkretna sytuacja. Eryk Mistewicz to specjalista od marketingu politycznego, jest nazywany „papą Twittera”, napisał pierwszą książkę o nim itd. Pewnego dnia przeczytałem, że jego tweet trafił na pierwszą stronę dziennika. Chodziło o to, że Lech Wałęsa zamiast w Polsce wziąć udział w jakimś tam evencie, wybrał zaproszenie irlandzkiego nacjonalisty Declana. Lead zawierał takie zdanie: „Napisał na swoim koncie na Twitterze Eryk Mistewicz”. Pomyślałem wtedy, że rzeczywiście jest ogromna siła tego Twittera, skoro nawet media się na niego powołują. Wcześniej słyszałem o Twitterze raczej jako o takiej zabawce koszykarzy NBA. Shaquille O’Neal był takim ewangelistą Twittera, aż w końcu zabroniono mu go używać, bo tweetował nawet z szatni.

Michał Pol
Michał Pol na Twitterze (fot. twitter.com)

Spośród polskich sportowych dziennikarzy Pan pojawił się na Twitterze najwcześniej.

Jak wszedłem na Twittera, to nie było jeszcze polskich dziennikarzy. Byli tylko ci, których znałem z „Timesa”, „Guardiana” itd. Uważam, że Twitter to dla dziennikarza teraz nieodzowne narzędzie pracy. Mnie Twitter „kupił” tą swoją prostotą, esencją. Tym, że nagle dostawałem bardzo dobre, ciekawe i inspirujące linki. Twitter uzupełnia wiedzę, którą dziennikarz już posiada.

Ja często podaję przykład z mundialu w RPA, gdzie jeszcze było mało polskich osób, które śledziłem na Twitterze. Wtedy zacząłem obserwować Zbigniewa Hołdysa, którego nigdy wcześniej osobiście nie znałem. On tak inspirująco pisał, że mnie natchnął. Najlepszy tekst, który stworzyłem, zawdzięczam jego jednemu tweetowi. On, kiedy Argentyna przegrała z Niemcami 0:4 i odpadła z mundialu, rzucił takie skojarzenie, że Diego Maradona jest jak gangster, który dokonał kiedyś skoku stulecia. Teraz młodych zapatrzonych gangsterków zebrał, namówił ich na skok, ale nie dał im planu i zostawił samych sobie. Messi na tamtym mundialu nie strzelił nawet gola. Totalna kompromitacja. Ja rozwinąłem tę jego myśl.

Kapitalna metafora.

Tak, fantastyczna. To oddawało całość sprawy. Tak było setki razy. W przypadku Twittera przełomem były też wybory na prezesa PZPN, które wygrał Zbigniew Boniek. To była intensywna i gęsta relacja na żywo na Twitterze. Wrzucaliśmy tam plotkę, bo usłyszeliśmy, że Zdzisław Kręcina się wycofuje i nie będzie kandydował. Nagle przychodzi do mnie Zbigniew Kręcina i mówi: „Panie Michale, czytam, że się wycofałem, ale ja tego nie zrobiłem”, więc dalej pisaliśmy nowy wpis. Ja wtedy pracowałem w Sport.pl i najpierw pisałem ten tekst na stronie, a dopiero później koledzy wrzucali go na Twittera. Na tym też to polega. Nie chodzi o to, żeby pracować na Twitterze i wszystkie newsy umieszczać tam, ale w swoim własnym serwisie. Ktoś, kto wtedy wszedł na Twittera, dostał bardzo emocjonującą relację na żywo.

Twitter jest dla Pana bardziej takim gadżetem, rozrywką czy raczej czymś, co bardzo się przydaje i jest ważne?

Twitter
Twitter to jedna z najbardziej opiniotwórczych platform na świecie (fot. pixabay.com)

Trochę jest to taka mądra rozrywka. Już nie jest mi tak bardzo przydatne, bo przestałem być dziennikarzem piszącym, relacjonującym. Jest też jednak ważny, bo to miejsce, gdzie można wrzucić linki, powiadomić o tym, co się robi itd. Z jednej strony to taka zabawka, pozwalająca mi spędzić czas, ale też ważne narzędzie, takie, bez którego wręcz trudno się obejść. W Polsce w ogóle Twitter jest bardzo specyficzny, bardzo merytoryczny. Nie jest takim gadaniem o wszystkim jak np. w Stanach Zjednoczonych. Jest dużo więcej ludzi z branży. To dotyczy polityki, ale sportu przede wszystkim. Mam wrażenie, że wszyscy kibice piłki nożnej są na Twitterze.

Coraz więcej sportowców także pojawia się na Twitterze. Wielu z nich jednak często prowadzenie swojego konta powierza komuś innemu. Uważa Pan, że to jest w porządku?

Przyjmuję to do wiadomości. Oczywiście ja bym wolał, żeby każdy prowadził swoje autentyczne konto, bo wtedy tylko może zyskać. Na Twitterze generalnie odniesie sukces ten, kto jest autentyczny, kto jest sobą. Wszystkie fejkowe konta albo te, które prowadzi ktoś inny niż zainteresowana osoba, nie cieszą się popularnością.

Mówi się, że Twitter przez dziennikarzy jest najczęściej wykorzystywanym narzędziem do budowania swojej marki osobistej. Zgodzi się Pan z tym?

Tak. Uważam w ogóle, że dzisiaj dziennikarz musi być marką, żeby być w social mediach zauważony. Dziennikarz ma bardzo silną konkurencję ze strony blogerów, youtuberów, twitterzystów. Na przykład konto Franciszka Smódy, dla mnie to jest w ogóle konto of the year. Ja się z nim próbowałem skontaktować i namówić na współpracę. To jest ktoś z branży. Bardzo jestem ciekawy, kto to.

Na pewno nie Pan Franciszek.

Nie, nie, to jest jakiś błyskotliwy dziennikarz, tylko przypuszczam, że może być dziennikarzem niesportowym. Widać, że jest to raczej starsza osoba, bo pamięta starsze filmy itd. Chodzi jednak o to, że on jest fenomenem. Gdyby założył swojego bloga, na pewno mnóstwo osób by go czytało. On wygrywa konkurencję o zainteresowanie internauty z wieloma dziennikarzami. Już jest marką. Uważam, że dziennikarz generalnie powinien mieć mocne konto na Twitterze, gdzie wrzuca linki do swoich tekstów, bloga, ogólnie do całej swojej aktywności.

Pan na Twitterze wyróżnia się przede wszystkim dużą liczbą konkursów dla swoich obserwujących.

Ktoś mnie kiedyś nazwał słupem reklamowym, ale ja mam po prostu frajdę, że rozdaję koszulki za tweeta itd. Mój koncern był patronem medialnym Adidasa podczas mundialu w Brazylii, partycypował w trakcie naszego wyjazdu tam, gdzie mieliśmy dostęp do gwiazd Adidasa, i przy okazji oni dali nam koszulki na konkursy w social media. Ja zacząłem je rozdawać, bo mi się to spodobało. Dla mnie nie jest to reklama Adidasa. To jest coś więcej. To taka interakcja z internautami, którzy przy okazji oglądania meczu mogą sobie wygrać koszulkę. Nie mam żadnego kontraktu z Adidasem, nie dostaję za to żadnych pieniędzy. Mam z tego czysty fun, że mogę komuś coś dać w prezencie. To nie jest taka czysta reklama. Ciężko to określić. Ma to jakiś związek z promowaniem produktów, ale ja nie mam z tym najmniejszego problemu. Nie jest to nachalne, zawsze niesie w sobie jakiś fun i ciągle robię to bardziej dla przyjemności niż jakiegoś interesu.

Zdarza się jednak, że dziennikarze często dostają coś w zamian za taką formę działania.

Często zewnętrzne firmy chcą współpracować z dziennikarzem popularnym na Twitterze i ja nie mam z tym żadnego problemu. Zgłasza się np. firma produkująca buty i mówi, czy jakiś mój dziennikarz, młody na tyle, żeby nam to pasowało, który gra w piłkę, mógłby przetestować ich produkt. Mówią: „Weźmiemy go na fajny event za granicę, spotka wielkie gwiazdy piłkarskie” itd. Mnie się już wielokrotnie zdarzało, że zostałem gdzieś zaproszony, ale nie jako redaktor naczelny „Przeglądu Sportowego”. Na przykład było tak z wywiadem z Cristiano Ronaldo, kiedy został ambasadorem globalnych linii lotniczych. Linie mówią: „Zawieziemy cię do Madrytu, weźmiesz udział w konferencji z Cristiano Ronaldo i będziesz miał z nim wywiad”. Ja mówię: „Super, to ja tutaj zaraz zrobię czołówkę, okładkę „Przeglądu” itd.”. Oni natomiast: „Gdzie ty sobie to dasz, nas to w ogóle nie interesuje. Dla nas ważne jest, żebyś zatweetował, dawał zdjęcia z tej konferencji na Twittera, powiedział o tym wydarzeniu”. Coraz częściej jestem zapraszany do współpracy nie jako dziennikarz starych mediów, tylko jako tzw. influencer. Bardzo mnie śmieszy ta nazwa, ale coś w tym jest. Dlatego myślę, że dla innych dziennikarzy ważne jest, żeby być taką marką. Marka w social media to jest właśnie taki influencer. Jak jeździłem na te spotkania, to tam był np. bardzo popularny bloger z Irlandii, jakiś youtuber z Hiszpanii, Holandii itd.

Wszyscy z nowych mediów.

Dokładnie tak. Ja przez jakieś 18  lat byłem dziennikarzem starych mediów, ale te nowe są na tyle fajne, że jak się tylko pojawiły, to od razu złapałem się na haczyk. Kto mógł wiedzieć, że zakładając konto na Twitterze i mając pięciu pierwszych followersów, osiągnie to takie rozmiary. Ja to robiłem z czystej przyjemności dzielenia się sportowymi emocjami.

Nie widzi Pan zagrożenia w promowaniu różnych rzeczy na Twitterze przez dziennikarzy? Chodzi mi o to, że czasami zarzuca się im wtedy brak autentyczności, że ktoś za to płaci.

Wątpię, żeby ktokolwiek płacił za tweetowanie.

Myśli Pan, że mimo wszystko może to pójść w tę stronę?

Twitter będzie wtedy autentyczny, jeżeli dziennikarz, który np. przeczytał książkę i ją poleca, dzieli się swoimi prawdziwymi emocjami. Ja też niedawno dostałem książkę, recenzencki egzemplarz. Nawet nie przeczytałem jej jeszcze do końca, ale wrzuciłem ją, udostępniłem zdjęcie okładki. Napisałem, że to moja lektura do podróży, kiedy będzie premiera itd. Absolutnie nie biorę za to żadnych pieniędzy. Nikt by mi ich nawet za to nie zaproponował, bo ciężko tutaj nawet zmierzyć jakieś przełożenie. Robię to po prostu z czystej frajdy, żeby się podzielić tym, tak samo, jak na przykład faktem, że idę do kina. Nie możemy też popadać w absurd, że za każdą rekomendacją stoją pieniądze. Jeżeli coś jest tekstem reklamowym, to widać od razu.

Chyba można to wyczuć, jak się jest długo obecnym na Twitterze.

Na pewno. Wszelką sztuczność można wyłapać. Ja robię konkurs przed Ligą Mistrzów, dostałem piłkę od Heinekena i daję ich hashtag „Championthematch”, ale nic z tego nie mam, poza tym, że byłem z nimi na evencie. To nie jest tak, że oni dali mi piłkę i powiedzieli: „Może byś zrobił konkurs” itd. Nie, ja ją dostałem w prezencie.

Na początku zapytałam o zaletę Twittera, to na koniec zapytam o największą wadę tej platformy.

Wada to na pewno uzależnienie. To, że człowiek zaczyna i kończy dzień od spojrzenia na Twittera. Poza tym on rozprasza. Gadasz z kimś, a jednocześnie patrzysz w smartfona. Czasami niestety, co muszę ograniczyć, śledzę Twittera podczas jazdy samochodem, zwłaszcza w korkach warszawskich. Trzeba mieć świadomość, że jest to taki złodziej czasu, i być tam obecnym świadomie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze