Napastnicy w Chelsea. Trudna miłość


4 lutego 2016 Napastnicy w Chelsea. Trudna miłość

Zarabianie pieniędzy najczęściej wymaga myślenia. Ich wydawanie nie ma takich ograniczeń. Świetnym przykładem są zakupy dokonane w ostatnich latach przez Chelsea Londyn. Od przejęcia "The Blues" przez Romana Abramowicza przewinęło się przez ten klub sporo nazwisk. Milionów funtów wydanych na zawodników było jeszcze więcej. Ile w tych zakupach było sensu i logiki? Skupmy się tylko na napastnikach, bo to chyba najbardziej reprezentatywny przykład.


Udostępnij na Udostępnij na

Zaczęło się od ogromnych zakupów w 2003 roku. Sprowadzono wtedy między innymi dwudziestoośmioletniego Hernana Crespo i młodszego o cztery lata Adriana Mutu. Obu ściągnięto z ligi włoskiej. Obaj niestety się nie zaaklimatyzowali. O ile Crespo jeszcze zdarzało się trafiać do siatki rywali, o tyle Mutu okazał się całkowitą pomyłką. Sześć bramek ligowych za 20 milionów euro to wysoka cena. Szczególnie przy liczbie afer, które przy okazji swojego pobytu zdążył wywołać.

Stwierdzono, że kierunek włoski jest spalony. Crespo wypożyczono do Milanu, a na jego miejsce sprowadzono Didiera Drogbę. To chyba najlepszy zakup napastnika w erze Abramowicza. Może w pierwszych sezonach nie błyszczał w statystykach, ale ilość wykonywanej przez niego pracy została doceniona przez fachowców i kibiców londyńskiego klubu. Przełożyło się to także na wyniki. Pierwsze dwa sezony to dwa mistrzostwa Anglii. Silny, potrafiący twardo stać na nogach i walczyć i do tego przydatny w ataku pozycyjnym reprezentant WKS był siłą ofensywy Chelsea.

Andrij Szewczenko
Szewczenko + Chelsea to nie było dobre połączenie (fot. www.acmilan.theoffside.com)

Mimo wszystko postanowiono sprowadzić mu poważnego konkurenta. Andriej Szewczenko to jeden z najbardziej nietrafionych transferów w historii piłki nożnej. Choć teoretycznie zakup bardzo logiczny: piłkarz w idealnym wieku, nieschodzący poniżej wysokiego poziomu, ze świetnymi statystykami.  Niestety i tym razem włoski kierunek okazał się złym wyborem. Nieliczne bramki przez niego strzelone kosztowały dużo więcej niż te Adriana Mutu. Oczywiście przeszkodziły kontuzje, ale także chyba brak woli walki u „Szewy” oraz całkowita odmienność piłki angielskiej i włoskiej.

Następnym razem, wydając ogromne pieniądze na napastnika, postarano się więc zminimalizować ryzyko związane ze zmianą ligi i w ostatnim dniu okienka transferowego, w styczniu 2011, kupiono z Liverpoolu Fernando Torresa. Szalony dzień w historii angielskich transferów. Jednak i regularny do tej pory Torres  nie udźwignął brzemienia oczekiwań. Nie zagrał w Londynie choćby jednego dobrego sezonu. Przez lata będzie symbolem porażki dla kibiców „The Blues”. A ten strzał będzie śnił im się nocami…

Pół roku temu wypożyczono Falcao. Po co? Na to pytanie zna odpowiedź chyba tylko Jose Mourinho. Plusem może być tylko to, że kosztował zdecydowanie mniej od poprzednich porażek na pozycji numer 9. Jedyne, czego nauczyły się władze klubu ze Stamford Bridge, to nie wydawać dziesiątków milionów na kolejnego wypalonego i nieprzystosowanego do angielskiej piłki napastnika.

Teraz „The Blues” postanowili wypożyczyć kolejnego snajpera, Pato, i powstaje pytanie, jaki jest tego sens. Piłkarz, który od kilku lat jest z dala od poważnego futbolu, który najlepsze lata ma już zdecydowanie za sobą. Zawodnik, który do angielskiej piłki pasuje jak pięść do nosa. Choć to raczej angielska liga okaże się pięścią, a Pato zostanie rozbitym na Miazgę nosem.

Falcao_vs_Arsenal
Falcao po nieudanej przygodzie w MU nie odbudował formy na Stamford Bridge (fot. Wikipedia)

Oczywiście zakupy dokonywane z grubego portfela to nie tylko pomyłki, jednak chyba żaden inny klub nie miał ich tak wiele i tak kosztownych w odniesieniu do jednej pozycji. Na czym polega problem Chelsea z zakupem napastników? Na zbyt szybkim pozbywaniu się tych, którzy mogą w przyszłości przynieść pociechę? A może istnieje klątwa, której opierają się tylko najsilniejsi jak Drogba czy Diego Costa?

Najprawdopodobniej jednak, dlatego że sprowadza się zawodników z głośnymi nazwiskami bez głębszej analizy ich przydatności dla zespołu. Ludzi, których albo charakter, albo zdrowie, albo sposób gry nie mogą się sprawdzić w stałym kandydacie do walki o mistrzostwo Anglii. Warto także czasem wykazać trochę więcej cierpliwości, bo patrząc na grę Lukaku w Evertonie, zastanawiać się można, czy nie byłby drugim Drogbą. Nie bez powodu obu nazywają „Czołgiem”.

Z drugiej strony, kto bogatemu zabroni bawić się pieniędzmi. Zawsze będzie można odkupić Romelu u szczytu kariery, płacąc dwukrotność kwoty, za którą się go sprzedało. Nawet jeśli później będzie już tylko w schyłkowej formie. Wydawanie pieniędzy nie wymaga logiki…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze