Najwięksi zagraniczni skandaliści w polskiej lidze. Langil przy nich to asceta


Alkoholizm w czystej postaci, grzybica stóp, czarna afrykańska magia, złodziej samochodów

28 stycznia 2017 Najwięksi zagraniczni skandaliści w polskiej lidze. Langil przy nich to asceta
Grzegorz Rutkowski

Zainspirowany osobliwym przypadkiem Steevena Langila, postanowiłem poszukać w piłkarskiej ekstraklasie innych przykładów nietuzinkowych osobowości wśród zagranicznych zawodników. Jak się okazuje, w historii naszej rodzimej ligi występowało wielu godnych odnotowania ananasków. Problem skrajnego alkoholizmu nie jest może niczym zaskakującym w polskiej piłce, ale już malowanie banknotów, kradzież samochodów klubowych czy choroba stóp uniemożliwiająca normalne bieganie są czymś ekstra. Należy tylko żałować w tym kontekście, że nie funkcjonowały niegdyś social media, smartfony, aparaty i inne lasery, a wszystko to mielibyśmy skrzętnie udokumentowane.


Udostępnij na Udostępnij na

Steeven Langil (pomocnik, Legia Warszawa, 2016/2017)

Wulkan z Martyniki, po którego wyjeździe stężenie smogu w Warszawie spadło o połowę. Dawno w ekstraklasie nikt nie wzbudził tylu kontrowersji swoim zachowaniem. Zakała, piąte koło u wozu Legii Warszawa, sprowadzony za kadencji Besnika Hasiego, właściwie jedynie nieudane wzmocnienie z tamtego okresu. Nie można mu z pewnością odmówić szybkości, dynamiki oraz umiejętności artystycznych, swój najlepszy występ w Polsce zanotował właśnie na lotnisku Okęcie.

Langil zanotował swój upadek po odejściu Hasiego, kiedy przestał być pupilkiem trenera, a w zamian otrzymał carte blanche od Jacka Magiery. Jak się okazało, rywalizacja o pierwszy skład, sprzedanie swoich umiejętności na treningach i boisku są czymś obcym dla tego zawodnika. Dodatkowo przytrafiła się mu niegroźna kontuzja, wymagająca krótkiego rozbratu z piłką. Piłkarz z Martyniki postanowił podjąć się niekonwencjonalnych form rekonwalescencji, w czasie kiedy Legia rozgrywała rewanżowy mecz z Borussią. Zorganizował zadymioną i zakropioną alkoholem imprezę. Całość zajścia osobiście udokumentował i zamieścił w mediach społecznościowych.

Co oczywiste, Legia na piłkarza nałożyła solidną karę finansową w wysokości trzymiesięcznej pensji, a sam zawodnik został zdegradowany w hierarchii Magiery. Na całe szczęście, dosyć szybko udało się go pozbyć, poszedł na wypożyczenie do swojego poprzedniego klubu Waasland-Beveren. Tam z kolei ponownie „stracił kontakt z bazą” przy okazji udzielenia wywiadu dla dziennikarza „Het Laatste Nieuws”. Langil opisał swój pobyt w Polsce jak relacje z czeluści Belzebuba. Zarówno Warszawa, jak i sama Legia to miejsca paskudne, przesiąknięte rasizmem. Piłkarz miał być rzekomo stygmatyzowany jak za najczarniejszych kart historii.

Zarówno w klubie, jak i poza nim dotknął mnie problem rasizmu. Chciałem opuścić Warszawę najszybciej, jak to możliwe – stwierdził.

Zarzut tego rodzaju nie mógł zostać bez odzewu. W miarę szybko klub wystosował opozycyjne stanowisko i zadeklarował wyciągnięcie konsekwencji wobec samego piłkarza. Do całej sprawy odniósł się również kapitan „Wojskowych” Jakub Rzeźniczak. Należy przypomnieć i podkreślić, że formalnie pomocnik z Karaibów jest dalej zawodnikiem Legii, w dalszym ciągu część jego wynagrodzenia idziesz przelewem z Łazienkowskiej. Kto w pełni władz umysłowych zamachuje się maczetą na karmiącą go rękę?

 Ulrich Borowka (obrońca, Widzew Łódź, 1996/1997)

Tyle o amatorach, Steeven Langil przy niemieckim internacjonale Ulrichu Borowce jest pustelnikiem żyjącym w pieczarze wydrążonej w skale. Borowka to były reprezentant Niemiec, który w 1988 roku dotarł do 1/2 finału mistrzostw Europy, w piłce klubowej wraz z Werderem Brema zdobył dwukrotne mistrzostwo Niemiec i puchar krajowy, ponadto Puchar Zdobywców Pucharów w 1992 roku. Przygodę z polską piłka miał jednak trochę później, dopiero w 1997 został piłkarzem Widzewa Łódź. W biografii, wydanej już po zakończeniu kariery, przyznał, że ze swoim alkoholizmem zaczął walczyć w 2000 roku. Jest jednak dobitnym przykładem osoby potrafiącej połączyć alkoholizm z karierą zawodowego piłkarza, i to z sukcesami. Borowka przyznaje uczciwie, że w najgorszych okresach uzależnienia codziennie wypijał skrzynkę piwa, butelkę wódki i butelkę whiskey.

Niemca z czasów gry w łódzkim Widzewie obrazuje cała masa anegdot. Lwia ich cześć pochodzi z treningów, standardem był widok Borowki niemogącego trafić w nogawkę dresu podczas ubierania.

Na treningi przychodził jednak na takim kacu, że jak zabrakło wody, jadł na stadionie śnieg. Kiedyś tak zabalował, że wylądował na wózku bagażowym na Okęciu w Warszawie. Policjanci myśleli, że to bezdomny i już chcieli go zamknąć, gdy Borowka wydukał dwa słowa: Widzew Łódź. Przegląd Sportowy

Swoją drogą, zastanawiam się, jak w tamtych czasach działał skauting, czy coś takiego w ogóle istniało? Rozumiem angaż afrykańskiego, młodego, wybieganego zawodnika z nigeryjskiej ligi, dajmy na to z Lagosu. Ale piłkarza z sąsiednich Niemiec, u schyłku kariery, którego w różnych sytuacjach widziało tyle ludzi? Wywiad środowiskowy wtedy nie istniał. Nie jest to jednak miejsce na takie dywagacje.

Ulrich Borowka był niemal przez całą swoją karierę osobą chorą, niemogącą poradzić sobie ze swoim uzależnieniem. Na całe szczęście alkohol jest już za nim, oby nigdy nie wrócił do rzeczywistości ze swojej kariery piłkarskiej.

Następnego dnia budziłem się we własnych wymiocinach i nie mogłem sobie przypomnieć, co się działo, a mimo to znów zaczynałem pić – opowiada Borowka.

Frankline Mudoh (pomocnik, Legia Warszawa, Jeziorak Iława, 1997-2002)

Mój absolutny faworyt, do wykręcania takiego numeru potrzebne są fantazja i trochę polotu. W polskich warunkach, zwłaszcza na przełomie wieków, pojawiała się od czasu do czasu moda na zaciąg piłkarzy określonej nacji. By przytoczyć tylko brazylijską Pogoń za prezesury Ptaka czy bałkańską Legię za trenerki Okuki. Tak też było i tym razem, po ściągnięciu i dobrym pokazaniu się Kennetha Zeigbo nastąpił desant afrykański do Legii. Nie wiem, czy obowiązywała wtedy jakaś promocja typu drugi za darmo, trzeci za połowę ceny, ale nad Wisłę trafił także Frankline Mudoh. Przemilczeć należy czas jego pobytu przy Łazienkowskiej, by skupić się na okresie jego wypożyczenia do drugoligowego wówczas Jezioraka Iława.

Tam Kameruńczyk poznaje sponsora klubu i człowieka z najgłębszą kieszenią w okolicy – Zygmunta Dmochewicza. Nawiązuje się nić przyjaźni między nimi, rozmawiają o inwestycjach, dobrym ulokowaniu pieniędzy. Frankline Mudoh postanawia wcielić się w rolę doradcy finansowego i proponuje biznesmenowi kontakt z afrykańskimi inwestorami, którzy pragną zainwestować swoje pieniądze w Polsce. Dochodzi do spotkania, podczas którego przedsiębiorcy z Czarnego Lądu przedstawiają Polakowi pomysł na niecodzienny biznes. Otóż mają mieć rzekomy dostęp do milionów dolarów, jakie rząd USA przekazuje na pomoc Nigerii. Pieniądze te były jednak niezwykłe – bo pomalowane na czarno. Miało to być zabezpieczenie chemiczne na wypadek napadu i kradzieży podczas konwojów. Na oczach Dmochewicza czarnoskórzy magicy wsadzili banknot do jakiejś cieczy, a ten zamienił się w prawdziwą studolarówkę, jej autentyczność została potwierdzona w kantorze. W wyobraźni potentata z Iławy narysowała się wizja posiadania tysięcy odfarbowanych dolarów, nic nie stanęło na przeszkodzie, aby zakupić od afrykańskich przybyszów odczynniki chemiczne za 1,6 mln złotych!

Do masowego prania pieniędzy miało dojść w garażu biznesmena w Iławie. Wszyscy zainteresowani zebrali się nad wiadrem z odczynnikami, do którego wrzucono plik czarnych banknotów… Ku zaskoczeniu zebranych po chwili Dmochowicz wyciągnął jednak czerwoną walutę! Afrykańczycy zwalili wszystko na źle dobrane odczynniki, a te właściwie przywiozą następnym razem do Polski, za co koszty pokryje Polak. Przy kolejnym odfarbowaniu przybysze zalecili moczenie czarnych banknotów przez kilka godzin, sami zaś ulotnili się z garażu, obiecując, że niedługo wrócą. Dolary, co oczywiste, w wiadrze się nie urodziły, a słuch o afrykańskich magikach od tego momentu zaginął. Oprzytomniawszy po jakimś czasie, Dmochowicz skapnął się, że został wykiwany, i wynajął słynnego detektywa Rutkowskiego, aby odszukał kuglarzy z Czarnego Lądu. Ostatecznie złapany został jedynie Mudoh, za co trafił za kratki na 15 miesięcy.

Zostałem wplątany w tę aferę tylko dlatego, że znam język polski. Jestem zwykłym piłkarzem. Na 15 miesięcy pozbawiono mnie możliwości wykonywania zawodu. To może zrujnować moją karierę. Nie skończyłem studiów. Poza grą w piłkę nic nie umiem – zeznał przed sądem

Oleg Salenko (napastnik, Pogoń Szczecin, 2001/2002)

Salenko był piłkarzem z niesamowitym CV jak na polskie warunki. Został królem strzelców mistrzostw świata w USA, co jednak warte podkreślenia, pięć z sześciu bramek zdobytych w całym turnieju strzelił w spotkaniu z Kamerunem. To wychowanek Zenitu Leningrad, grał w takich klubach jak Dynamo Kijów, Valencia i Glasgow Rangers.
W sezonie 2000/2001 po wyleczeniu bardzo groźnej kontuzji Salenko pojawił się w Pogoni Szczecin. Na Wybrzeżu witano go niczym mesjasza, pokładając w nim wielkie nadzieje… Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Już po podpisaniu kontraktu okazało się, że stan zdrowia rosyjskiego napastnika uniemożliwia mu czynne uprawianie sportu, a dyskwalifikowała go wątroba. Pozwoliła mu ona jedynie na rozegranie jednego spotkania w barwach „Portowców”, po czym zakończył karierę.

Miał z dziesięć kilo nadwagi. Niby ćwiczył na pełnych obrotach, ale wagi jakoś zgubić nie potrafił. Być może przyjmował zbyt dużo pustych kalorii. Mieliśmy wobec niego w tej kwestii pewne podejrzenia. Skojarzenia nasuwały się same, ale nikt go na niczym nie przyłapał. Mariusz Kuras trener (Przegląd Sportowy)

Kelechi Temple Omeonu (napastnik, Wisła Kraków, GKS Bełchatów, 2004-2006)

Z nigeryjskim piłkarzem było sporo kłopotów i zamieszania, które na własną odpowiedzialność zgotowała sobie Wisła Kraków. Do dzisiaj niewyjaśnione pozostają okoliczności, jakim cudem Omeonu przeszedł badania lekarskie przy Reymonta. Najbardziej prawdopodobny scenariusz sprowadza się do tego, że w ogóle ich nie było. Problem bowiem dotyka najważniejszej części ciała każdego piłkarza, mianowicie nóg, a konkretnie stóp. Okazało się, że Omeonu posiada zaawansowaną grzybicę, która w praktyce uniemożliwia biegania, nie mówiąc o kopaniu piłki.

Kolejną problematyczną kwestie stanowił fakt, kogo tak naprawdę ściągnął krakowski klub do siebie. Wątpliwości budziły personalia piłkarza. Nie do końca wiadomo, czy pozyskany został właściwy piłkarz. Być może na lotnisku w Balicach wylądował dalszy lub bliższy kuzyn z sąsiedniej wioski, a nie gość z klubu Enugu Rangers International. Niestety wałki na kontynencie są normą nawet do dzisiaj, raz po raz słyszy się o „podkręconych przebiegach” piłkarzy z tamtego regionu świata.

Już na wstępie coś śmierdziało. Najpierw miał to być Kelechi Omeonu, potem Kelechi Temple, w końcu piłkarzem Wisły został Temple Omeonu. Wislakrakow.com

Stanley Udenkwor (napastnik, Polonia Warszawa, Okęcie Warszawa, Podbeskidzie, Mazur Karczew, Chrobry Głogów)

Zestawienie zostanie zamknięte sympatyczną osobą Stanleya Udenkwora, który żadnym skandalistą nie był. Jako zawodnik zwiedził pół Polski, grając w różnych klubach i na różnych poziomach rozgrywek. W 2001 roku przeszedł z Jasper United FC do Polonii Warszawa. Należał on do nigeryjskiego zaciągu, w którym „Czarne Koszule” przywdziali także świetnie znani Emmanuel Ekwueme i oczywiście Emmanuel Olisadebe. Popularny „Stasiek”, bo tak był nazywany przy Konwiktorskiej, budził raczej pozytywne odczucia wśród kibiców Polonii Warszawa. Mimo iż napastnikiem był nie najwyższych lotów, to chęci miał zawsze szczere, zaangażowanie kłóciło się u niego z nieporadnością, siła z kompletną dewiacją techniczną, taktyka z brakiem kalkulacji.

Wielka moc tkwiła w jego nogach, ale technika już nie bardzo. Pamiętam, jak na rozruchu w prostej akcji chciałem mu wybić piłkę, a ten po prostu przebiegł się po moich nogach, przez co skręciłem kolano – opowiada trener „Czarnych Koszul” Polonia.waw.pl

Stanley Udenkwor imał się w swoim życiu różnych zajęć. Jak głosi plotka, podobno zarabiał pieniądze na życie także na warszawskiej Starówce, przebierając się za mnicha. Dzisiaj ma własną firmę na Mazowszu, ma też żonę Polkę. „Stasiek” był typem piłkarza, którego można spotkać na szczeblu okręgówek, wybiegany, silny, z klapkami na oczach, prosty w swojej grze, mający dwa, trzy proste schematy do wykonania na boisku.

Podobno zarabiał pieniądze na życie także na warszawskiej Starówce, przebierając się za mnicha.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze