Uwierzcie w końcu w tych chłopaków!


Zaczęło się. "Połowa Europy zagra na Euro", "nie wygraliśmy spotkania na wyjeździe od 10 lat", "mieliśmy słabą grupę" itd. Od momentu, kiedy wstałem rano i zacząłem przeglądać portale sportowe, rozpoczęło się "studzenie nastrojów" i "czas na realizm". Nie, czas na realizm i spokojniejsze spojrzenie zacznie się od przyszłego miesiąca. Teraz powinniśmy się cieszyć i chociaż przez chwilę mieć ubrane na sobie różowe okulary. W końcu pierwszy raz od prawie ośmiu lat reprezentacja osiągnęła awans na wielki turniej. Co więcej, jest to najmocniejsza reprezentacja w XXI wieku.


Udostępnij na Udostępnij na

To, że połowa Europy zagra na mistrzostwach we Francji, było już wiadomo przed Euro 2012. Co do samej słuszności tej reformy nie chcę się tutaj kłócić, aczkolwiek oczywiście się z nią nie zgadzam. Mimo wszystko będę uciekał jednak od zdania, że na ten turniej łatwo było awansować. Niby po dwie drużyny wychodziły z grupy bezpośrednio, niby trzecie miejsca miały baraże, ale to nie powinno umniejszać skali naszego sukcesu. Przecież nasz kontynent jest najsilniejszy piłkarsko, a na każdych mistrzostwach świata zamiast 13 powinniśmy mieć około 20 reprezentantów.

W każdej grupie można więc było znaleźć minimum cztery zespoły, a w innych nawet pięć, które mogły walczyć o awans, a najlepszym tego przykładem są Islandia, Irlandia Północna i Albania. Wszystkie te zespoły losowane były z piątego koszyka! Gdzieś przeczytałem, że w Europie można wyłonić ekipy, które o awans z urzędu się nie biją. I co ciekawe, znalazła się w tym gronie chociażby Estonia, która nadal ma matematyczne szanse na awans, a także Kazachstan i Azerbejdżan, czyli kraje, w których piłka zasilana pieniędzmi bogatych biznesmenów rozwija się w zastraszającym tempie. Czym te kraje różnią się od Albanii? No właśnie niczym. Czyli co, Islandię, Irlandię Północną i Albanię też powinniśmy zaliczać do tej grupy drużyn, bo były losowane z piątego koszyka? No właśnie. Być może Kazachstan i Azerbejdżan zaskoczą nas w kolejnej turze eliminacji, tak jak w eliminacjach do mistrzostw świata w Brazylii wszystkich zaskakiwała Armenia. Nie skreślajmy nikogo, naprawdę.

Tak więc pisanie o tym, że awans na te mistrzostwa był łatwy, jest zwyczajną ignorancją. Okej, być może był to nasz obowiązek, ale z tego obowiązku nie wywiązały się chociażby Holandia czy też Grecja. Co więcej, uniknęliśmy wielkich wpadek w tych eliminacjach, które w ostatnim czasie stały się w Europie przecież normalnością. Włosi ledwo co wycisnęli z Maltą 1:o u siebie, Chorwacja zremisowała w Baku z Azerbejdżanem, Portugalczyków na Da Luz ogrywała Albania, a Islandczycy nie potrafili ograć u siebie wspomnianego Kazachstanu i Łotwy, zaraz po niespodziewanym zwycięstwie w Amsterdamie nad Holandią. Też się gubicie?

No właśnie. Nam się udało tego uniknąć. Co z tego, że w meczach z Niemcami, Szkocją i Irlandią osiągnęliśmy tylko dwa zwycięstwa? Ale przegraliśmy też jedno spotkanie! I to z podopiecznymi Joachima Loewa, będąc równorzędnym rywalem na przestrzeni całego spotkania! To nie była „obrona Częstochowy”, jaką zaprezentowali Irlandczycy kilka dni temu, tylko gra w otwarte karty. Tym bardziej ten wyczyn powinien wzbudzać respekt, nawet jeżeli ostatecznie przegraliśmy 1:3.

Uniknęliśmy Mołdawii za Fornalika albo męczarni z Irlandią Północną z 2009 roku (wtedy nie była jeszcze tak mocna). Za to też należą się gratulacje ekipie Nawałki.

Tak naprawdę tylko w pierwszym spotkaniu z Niemcami rywal był od nas lepszy. Wtedy pomogło nam szczęście, ale już w spotkaniach ze Szkocją i Irlandią w każdym przypadku byliśmy zespołem mocniejszym, dojrzalszym, utrzymującym się przy piłce. Zwłaszcza pierwsza połowa na Hampden Park doskonale to ukazywała. Spójrzcie na statystyki. 56% posiadania piłki i 14 okazji do strzelenia bramki przy 10 Szkotów na przestrzeni całego spotkania. Tak, byliśmy lepsi. Wczoraj przez 55% czasu gry mieliśmy piłkę, a i udało się wykreować dwa razy więcej sytuacji od Irlandczyków. Wiem, że statystyka posiadania piłki jest jedną z najbardziej krytykowanych, ale świadczy też o kulturze gry i umiejętnościach poszczególnych piłkarzy. A te mieliśmy wyższe i to udowodniliśmy.

Tak więc słabszych nauczyliśmy się ogrywać bezproblemowo. W spotkaniach z drugą ligą europejską jesteśmy lepsi, a w spotkaniach z najmocniejszymi rywalami minimalnie za nimi. Gdzie jest więc nasze miejsce? No właśnie. Mocny europejski średniak, który z odrobiną szczęścia może namieszać. Mamy status, jakiego jeszcze w XXI wieku nie mieliśmy. Ani za Engela, ani za Janasa, ani za Beenhakkera, ani tym bardziej za Smudy i Fornalika.

Reprezentacja pokazała w trakcie tych eliminacji nie tylko ducha walki, ale też wielką dojrzałość i gotowość. Gotowość na sukces. To zespół, który umie walczyć z presją i czas najwyższy, żebyśmy w końcu w niego uwierzyli. Obdarzyli kredytem zaufania i w tym momencie po prostu się tym cieszyli. Na chłodzenie głowy jeszcze przyjdzie czas. A teraz – chwilo, trwaj!

Komentarze
zygmunt (gość) - 9 lat temu

najmocniejsza reprezentacja w XX! wieku ?! Polska za czasów finałów w Korei i Japonii mimo wszystko była wyżej klasyfikowana i jak oglądam sobie mecze z tamtych czasów, to nie mieliśmy się czego wstydzić, zwłaszcza eliminacje do wyżej wymienionych mistrzostw świata, Polska przeszła jak burza. Pamiętam, oglądałem. Myślę że jedyna różnica między obecną reprezentacją a zespołem Egnela jest w postrzeganiu drużyny, bo sportowo oba zespoły dają i dawały radę, natomiast kiedyś piłkarze nie byli takimi światowcami i nie czuli się tak pewnie na arenach międzynarodowych, bardziej przywiązani do swojego podwórka.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze