El. Euro 2016: jak Polacy finiszowali w poprzednich kwalifikacjach


7 października 2015 El. Euro 2016: jak Polacy finiszowali w poprzednich kwalifikacjach

Nie pierwszy raz stoimy przed szansą zakwalifikowania się do wielkiego turnieju. Czasem jest ona sporawa, a kiedy indziej zupełnie iluzoryczna. Zostały dwa spotkania, które zadecydują o wszystkim. Wóz albo przewóz. By podbudować nieco napięcie, przypomnijmy sobie, jak to wyglądało w ostatnich latach, a dobrze wiemy, że bywało różnie.


Udostępnij na Udostępnij na

Wyobraźcie sobie pewną sytuację. Był sobie taki jeden Branko. Branko miał za sobą piękne chwile, był w swoim kraju kimś ważnym. Nikt nie podważał jego sukcesów, a drużynę, którą trenował, kochał i szanował każdy. Nic w tym dziwnego, bo miała za sobą najlepsze dni w swoich dziejach. Liderowała, i to nie byle gdzie, rywalizując także z nie byle kim. Jednak Branko przed kolejnym meczem miał zafrasowaną minę. Tym razem musiał stanąć w szranki z zespołem, który ma w swoich szeregach gościa, który niedawno strzelił cztery bramki w półfinale Ligi Mistrzów, a w jego drużynie brakowało paru ważnych ogniw.

Wstęp bajkowy, ale spotkanie z Czarnogórą nie miało nic wspólnego z sielanką. Dawno nie było takiej solidarności w świecie dziennikarskim. Każdy przepowiadał, że ten mecz nie przybliży nas do awansu, tylko przeniesie do równoległego świata, który jest ostatnio naszym stałym kompanem. Świata matematycznych szans. Smutny Waldek chciał jednak postawić wszystko na jedną kartę, nic dziwnego, skoro po sześciu kolejkach od Brazylii nie dzieliły nas kilometry, tylko lata świetlne.

Środek pola z Krychowiakiem, Klichem i Zielińskim był nie tyle zaskakujący, co szokujący. Na boisku wyglądało to jednak całkiem przyzwoicie. Polska zagrała obiecujący mecz z momentami, czyli czymś, co charakteryzowało te eliminacje. Były chwile, w których można było cieszyć oko, ale co z tego, skoro nie dają one punktów. Pomimo okazji po obejrzeniu skrótu łatwo rozszyfrować nasz stały punkt programu, czyli chimeryczną grę w obronie. Drugi remis z Czarnogórą i początek jeszcze intensywniejszej nagonki wycelowanej w Fornalika.

Po tym spotkaniu na świeczniku było załatwienie formalności z San Marino. Zwycięstwo jak zwycięstwo, ale strata bramki z jedną z najsłabszych drużyn świata wywołała kolejną lawinę szydery.

Eliminacje wieńczyliśmy wyjazdami do najsilniejszych reprezentacji grupy H. Pierwszym z nich była rywalizacja w Charkowie z naszymi wschodnimi sąsiadami będącymi w naprawdę niezłej formie. Sposobem na rozśmieszenie pokonanie Ukraińców miał być wracający z zaświatów Mariusz Lewandowski. Porażka przekreśliła marzenia o mistrzostwach świata. Czy każdemu wdała się atmosfera bolesnego niepowodzenia? Nie, Fornalik miał w tej sprawie jasną deklarację – przed tą drużyną jest przyszłość.

Nawet ostatni mecz z Anglią, który miał być ku pokrzepieniu serc dla wielu rodaków mieszkających na Wyspach Brytyjskich, zakończył się fiaskiem. Dwadzieścia tysięcy Polaków musiało w końcu przejrzeć na oczy i pogodzić się z tym, że jedyne reprezentacje, które potrafiliśmy pokonać podczas tych eliminacji, to Mołdawia i San Marino.

Eliminacje MŚ 2014
Eliminacje MŚ 2014

Bardzo trudno opisać ten okres bez jakiegokolwiek wybielania. Był to najgorszy czas dla polskiej piłki nożnej w XXI wieku. Huczna zapowiedź rehabilitacji po beznadziejnym Euro 2012 skończyła się tylko na odważnych deklaracjach. Problemów było wiele. Nieudolność w kreowaniu akcji, zmiany taktyki, dezorganizacja w obronie, rotowanie, z którego nic nie wynikało, tragiczny PR wokół reprezentacji i banda farbowanych lisów. Można by wymieniać i wymieniać, ale zastanówmy się, czy tak po prostu nie miało być? Już najstarsze księgi świata mówią, że na początku był chaos. Po jakimś czasie pojawił się jednak taki Hiob, który wyzbył się potrzeby szczęścia, by w zamian poświęcić się dla innych. Może tę fornalikową kadencją trzeba rozpatrywać jako niezbędny element tej układanki, którą obecnie możemy podziwiać?

***

Leo Beenhakker
(fot. bbc.co.uk)

Wróćmy teraz do trochę bardziej zamierzchłych czasów. 11 lipca 2006 zapamiętamy jako dzień, który zapoczątkował masę kłótni na linii polscy szkoleniowcy a zagraniczni. To wtedy PZPN zdecydował się na niepospolity ruch, jakim było zatrudnienie obcokrajowca. Trzeba przyznać, że nie byle jakiego, bo Leo Beenhakker miał za sobą nie tylko przeszłość związaną m.in. z Realem Madryt, ale również teraźniejszość. Przychodził do nas jako człowiek, który pierwszy i być może ostatni raz wprowadził na mundial drużynę Trynidadu i Tobago.

Eliminacje do ME 2008 były bardzo intensywne. W 13 miesięcy naszą reprezentację czekało aż 14 spotkań. Pomimo dość przeciętnego startu i jeszcze bardziej przeciętnej kadry z każdym kolejnym meczem reprezentacja nabierała kształtu. Na dwie kolejki przed końcem przewodziliśmy w jednej z najmocniejszych grup, a do awansu brakowało nam zaledwie trzech oczek.

Powszechne przekonanie o bliskości awansu ogarniało kraj z zatrważającą prędkością. Powód był jeden – ludzie ufali magikowi, za jakiego był uważany Beenhakker, a wynalezienie Bronowickiego i wpojenie całej kadrze syndromu zwycięzcy nie było iluzją, tylko rzeczywistością.

Klasyfikacja strzelców Eliminacji ME 2008
Klasyfikacja strzelców Eliminacji ME 2008

Wspominając te czasy, mamy w pamięci masę eksperymentów i powołania dla takich piłkarzy jak Zahorski, którzy mało mieli wspólnego z futbolem. Jednak gdy przychodziło do najważniejszych meczów, jak ten na Stadionie Śląskim, to w jedenastce nie było miejsca dla nowicjuszy. Średnia wieku z Chorzowa wynosiła niemal 29 lat. Świetną formę nie tylko w spotkaniu z Belgią (strzelec dwóch bramek), ale i całych eliminacjach utrzymywał Smolarek, który ogólnie zaliczył aż dziewięć trafień.

Po zwycięstwie na trybunach nie było osoby, która przeszłaby obok tego wydarzenia obojętnie. Żaden z kibiców nie odważył się zlekceważyć nieśmiertelnego Freddiego Mercury’ego i wielu z obecnych nie oszczędzało gardeł, będąc częścią jednego z najgłośniejszych i najbardziej wzruszających „We are the champions” w dziejach. Pierwszy raz zakwalifikowaliśmy się na mistrzostwa Europy. Entuzjazmu nie starczyło jednak, żeby zwyciężyć w finalnej potyczce z reprezentacją Serbii, ale z racji, że Portugalia również zremisowała swój mecz, wystarczyło to do zajęcia pierwszej pozycji w grupie.

Sam turniej i późniejsze miesiące mocno zachwiały wizerunkiem samego Leo. Z postaci herosa, który jeszcze przed momentem osiągnął coś niemożliwego, szybko został zrównany z ziemią. Dużo w tym jego własnych zasług, bo podjęcie stanowiska konsultanta technicznego w Feyenoordzie bez zgody PZPNu było czymś więcej niż tylko lekkomyślną decyzją. Beenhakker pomimo czasu spędzonego w Polsce nie poznał dominującej cechy tego narodu. Krótkowzroczności. Szybko zapominamy o sukcesach, a Holender dając nam dodatkowy pretekst do hejtu, spowodował, że odbiór jego kadencji jest o wiele gorszy, niż był naprawdę.

Eliminacje MŚ 2010
Eliminacje MŚ 2010

„Don Leo” został zdymisjonowany we wrześniu 2009 roku w obliczu braku jakichkolwiek szans na awans. Jego następcą został namaszczony Stefan Majewski. Brzmi to bardzo dumnie, biorąc pod uwagę, że każdy, łącznie z Grzegorzem Lato, nazywał go szkoleniowcem tymczasowym. Poprowadził kadrę w dwóch końcowych meczach el. MŚ 2010 z Czechami i Słowacją, zakończonych porażkami.

W tych spotkaniach obecny przewodniczący Rady Trenerów PZPN chciał postawić na nowych zawodników, którzy nie byli współwinni beznadziejnej sytuacji w tabeli. Wobec tego w Pradze pierwszy raz od 1997 roku wystąpiła linia obrony złożona tylko i wyłącznie z zawodników ekstraklasy. Rzeźniczak, Polczak, Głowacki, Gancarczyk. Ani ta, ani inne decyzje nie przyniosły efektu i reprezentacja z 11 punktami w 10 meczach zajęła piątą pozycję w grupie C.

***

Obecnie znowu mamy przed sobą ostatnie mecze eliminacyjne. Ale mamy również coś, czego w tej reprezentacji dawno nie było. Dobrych kopaczy i jeszcze lepszą atmosferę. W końcu udało się przenieść klubową formę zawodników do kadry. Natomiast przyjazna otoczka wokół kadry nie jest w głównej mierze zasługą ani kanału „Łączy nas piłka”, ani prezesa Bońka. Nie mamy im nic do zarzucenia, ale tutaj nad Wisłą liczy się tylko jedno – wyniki i to one przekładają się na to, czy jest wspaniale, czy tragicznie. Nie ma takiego słowa jak średnio i nie ma miejsca na półśrodki. Tak samo ze Szkocją i Irlandią. Panowie, liczy się tylko awans.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze