Menedżerskie starcie tytanów


5 października 2014 Menedżerskie starcie tytanów

Już dziś dwa największe kluby ze stolicy Anglii spotkają się na murawie stadionu Stamford Bridge. Prowadzić je będą dwaj najbardziej utytułowani menedżerowie na Wyspach. W czerwonym narożniku stanie weteran walki o prymat Barclays Premier League, już nie tak skuteczny jak kiedyś, ale dalej trzymający bardzo wysoki poziom Arsene Wenger. Naprzeciwko w niebieskim narożniku stanie jego największy rywal, obieżyświat, który, jak sam mówi, po latach wrócił do domu – Jose Mourinho. Od dekady tych dwóch wybitnych trenerów toczy gorące potyczki słowne, które niekiedy przyćmiewają boiskowe wydarzenia. Ich rywalizacja jest dodatkowym smaczkiem przed każdymi spotkaniami Chelsea - Arsenal.


Udostępnij na Udostępnij na

Latem 2004 roku „The Special One” po zdobyciu wszystkiego co możliwe z Porto przybył do Anglii, by za pieniądze rosyjskiego magnata Romana Abramowicza odbudować potęgę Chelsea. Od początku Mourinho starał się zaznaczyć swe przybycie do kolebki futbolu kontrowersyjnymi wypowiedziami odnośnie rywali. Jako cel upodobał sobie szczególnie Arsenal i jego menedżera, głównie ze względu na fakt, że rywal zza między był zdecydowanie najsilniejszym zespołem tamtych czasów (sezon wcześniej wygrał ligę bez żadnej porażki!). Początki konfliktu nie wyglądały groźnie. Mourinho sugerował, że Arsenal ma dużo lepszy terminarz, gdyż nie wszyscy w FA chcą, aby nowobogacka Chelsea zdobyła tytuł. Arsene Wenger, prorok financial fair play, zwracał uwagę, że zespoły takie jak Chelsea psują piłkarski rynek, podkupując najlepszych graczy rywali i podnosząc średnie płace tygodniowe obowiązujące w lidze. Była to jedynie zapowiedź konfrontacji z kolejnego sezonu, kiedy to Mourinho stwierdził, że rozgoryczony stratą mistrzowskiego tytułu na rzecz Chelsea Wenger zajmuje się tylko mówieniem o „The Blues”, czym przypomina Voyeura (osobę doznającą przyjemności seksualnej w podglądaniu innych osób i aktów płciowych). Atakiem tym Mourinho zszokował opinie publiczną na Wyspach. Wenger nie pozostał dłużny, stwierdzając, że sukces sprawia, iż głupi ludzie stają się jeszcze głupsi. Rozgoryczenie i nadmierne zwracanie uwagi na rywali wynikało z tego, że od momentu przyjścia Mourinho to Wenger uważany był za mesjasza angielskiej piłki. Swoim podejściem do treningu, diety i piłkarzy spoza Wysp zrewolucjonizował Premier League. To na nim skupiała się uwaga prasy oraz kibiców. Przyjście zarozumiałego Portugalczyka zepchnęło w cień Arsenal w kontekście sportowym, a jego trenera w sensie medialnym. Epilogiem potyczki dwóch panów z pierwszego okresu panowania Mourinho w Chelsea było podkupienie najzdolniejszego wychowanka Arsenalu Ashleya Cole’a w lecie 2006 roku. Chelsea za wiedzą, a zapewne i przyzwoleniem Mourinho, kontaktowała się z piłkarzem Arsenalu, mamiąc go gigantyczną tygodniówką i możliwością walki o najwyższe cele. Cole odrzucił propozycje kontraktu ze strony Wengera i wymusił transfer pod skrzydła „The Special One”.

Podczas marcowego starcia obu ekip konflikt miał swój ciąg dalszy. Mecz na Stamford Bridge miał być bowiem 1000 meczem, w którym Arsene Wenger poprowadził Arsenal. Prasa zasypywała Mourinho, który powrócił po siedmiu latach na fotel menadżera Chelsea, pytaniami o ten jubileusz. Jose w swoim stylu odpowiadał: – Czy podziwiam Wengera i Arsenal? Naturalnie, za to, że wspierają menedżera, nie patrząc na wpadki. Tym bardziej że przez ostatnich siedem lat tych wpadek było bardzo dużo. O wiele większe znaczenie niż potyczki słowne miało to, co działo się na boisku podczas 1000 meczu Wengera jako trenera Arsenalu. Chelsea dosłownie rozjechała Arsenal, mecz zakończył się wynikiem 6:0, a najzagorzalsi fani „Kanonierów” musieli udać się na długą i bolesną terapię psychologiczną. W tamtym sezonie to jednak Arsenal osiągnął więcej – zdobył Puchar Anglii, podczas gdy Chelsea przegrała wyścig o mistrzostwo na ostatniej prostej. Porażkę Chelsea należało tłumaczyć brakiem klasowego napastnika. Ani Torres, ani Demba Ba, ani Samuel Eto’o nie gwarantowali należytej ilości bramek. Ten jeden element układanki zadecydował o braku zdobycia tytułu mistrzowskiego przez „The Blues”.

Panaceum na problemy w ataku w tym sezonie miał być sprowadzony z Atletico Madryt za 32 miliony funtów Diego Costa. Do tej pory Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem sprawdza się bez zarzutów, zdobył osiem bramek w sześciu meczach w lidze i jest jednym z głównych powodów, dla których Chelsea przystępuje do derbów Londynu jako lider tabeli z dorobkiem 16 punktów po sześciu kolejkach. Drugim z powodów jest Cesc Fabregas – wychowany na piersi Wengera Hiszpan, który po nieudanej przygodzie z Barceloną powrócił na Wyspy. Wydawało się, że jedynym zespołem, do którego może przejść Katalończyk jest Arsenal. Mourinho na wieść, że Cesc jest na liście transferowej zadziałał błyskawicznie i zdobył genialnego kreatora gry drugiej linii na miejsce odchodzącego Franka Lamparda. Występ Fabregasa będzie szczególnie obserwowany przez kibiców obu drużyn.

Sytuacja Arsenalu w tym sezonie wygląda dużo gorzej niż „Niebieskich”. Po błędnych decyzjach podczas okienka transferowego, o czym pisałem wcześniej, Arsenal w przeciwieństwie do Chelsea w składzie ma mnóstwo dziur. Brak chociażby klasowego defensywnego pomocnika odbija się czkawką i kosztuje Arsenal cenne punkty. W tym sezonie „Kanonierzy” albo cudem remisowali z silnymi rywalami (Everton, Man City, Tottenham), albo potwornie męczyli się ze słabeuszami (Leicester, Crystal Palace). Mecze z Aston Villa czy środowe zwycięstwo z Galatasaray w Lidze Mistrzów są co prawda dobrymi prognostykami, na tę chwilę jednak Arsenal wygląda na zespół, który może nie zająć, tradycyjnego dla „Kanonierów”, czwartego miejsca na koniec sezonu.

Patrząc na obecną formę i sytuację kadrową obu ekip, obstawiam, że zwycięstwo gospodarzy wydaje się bardziej niż pewne. Tezę tę potwierdza także statystyka spotkań Mourinho – Wenger. Portugalczyk, stając przeciwko Francuzowi, nie przegrał ani razu, zremisował pięć meczów, wygrał sześć. Stosunek bramek 19:6 dla „The Blues” pod wodzą Mourinho… Derby rządzą się jednak swoimi prawami, piłkarze często znajdują dodatkowe pokłady energii, gdy przychodzi im zmierzyć się z rywalem z sąsiedniego podwórka. Kto wie, czy skompromitowani marcową porażką piłkarze Arsenalu nie będą biegać i walczyć jak nigdy do tej pory? Nawet jeżeli nie, zespół, który w składzie ma takich wirtuozów jak chociażby Sanchez, Oezil czy Cazorla, potrafi stworzyć bramkę z niczego, nawet wobec zdecydowanej przewagi przeciwnika. Jakikolwiek scenariusz się zrealizuje, jedno jest pewne – czeka nas bardzo emocjonujące popołudnie!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze