Na Goodison Park powitali nowoczesność


Everton powraca do koncepcji nowoczesnego futbolu

1 czerwca 2018 Na Goodison Park powitali nowoczesność

Zatrudnienie Sama Allardyce'a pod koniec listopada ubiegłego roku przez władze Evertonu zaskoczyło środowisko piłkarskie na Wyspach. Powrót do topornego, starobrytyjskiego futbolu, ograniczenie kreatywności graczy oraz przede wszystkim niezadowalające rezultaty. Taka mieszanka wybuchowa sprawiła, że na Goodison Park kibice bez żalu pożegnali „Big Sama”. Teraz w Evertonie ma być inaczej – nowocześnie i ofensywnie. Zespół „The Toffees” będzie grał pod batutą szkoleniowca młodej generacji – Marco Silvy.


Udostępnij na Udostępnij na

Zatrudnienie Ronalda Koemana na stanowisku menedżera w czerwcu 2016 roku miało być ogromnym skokiem jakościowym dla Evertonu. „The Toffees” pod rządami holenderskiego szkoleniowca w ciągu paru sezonów planowali włączyć się do walki z zespołami czołowej szóstki o miejsca gwarantujące grę w europejskich pucharach. Choć plan był bardzo ambitny, to przy sprzyjających czynnikach możliwy do wykonania.

Jednak już na samym początku pracy Holendra na Goodison Park Koeman musiał łatać zespół. Zrobił to jednak w imponującym stylu. Sprzedaż Johna Stonesa do Manchesteru City za 47 milionów funtów nie tylko nie osłabiła bloku defensywnego „The Toffees”, lecz sfinansowała także wszystkie letnie wzmocnienia. Ashley Williams godnie na środku obrony zastąpił młodego Anglika, natomiast Idrissa Gueye uszczelnił środek pomocy.

Koeman wpoił swoim zawodnikom ofensywny styl gry, co przełożyło się na zdobycie 62 bramek w ciągu całego sezonu Premier League. Wynik jak na Everton imponujący, szczególnie że więcej goli w lidze zespół z niebieskiej części Liverpoolu zdobył ostatnim razem w sezonie 1995/1996. Dobra skuteczność „The Toffees” była głównym czynnikiem do osiągnięcia aż 17 zwycięstw i zajęcia wysokiej, siódmej pozycji w lidze.

Świetny rezultat w sezonie 2016/2017 został wynagrodzony Koemanowi sporym budżetem transferowym. Na Goodison Park zawitali m.in. Wayne Rooney, Jordan Pickford i przede wszystkim Gylfi Sigurdsson. Potężne wzmocnienia osłodziły odejście do Manchesteru United Romelu Lukaku. Ambitne ruchy transferowe znacznie zwiększyły oczekiwania na Goodison Park, a na holenderskiego szkoleniowca została nałożona dodatkowa presja. Wszystko wydawało się jednak iść w dobrą stronę.

Koeman już niedobry i błędne koło filozofii klubu

Jednak słaby początek sezonu i tylko osiem punktów w dziewięciu kolejkach ligowych przekreśliły według władz Evertonu dokonania Ronalda Koemana. Początkowo przedstawiciele „The Toffees” chcieli kontynuować projekt, który rozpoczęli z holenderskim szkoleniowcem za sterami zespołu. Jednak próby zakontraktowania menedżera Watfordu, Marco Silvy, spełzły na niczym. Portugalski trener pozostał na Vicarage Road, a na Goodison Park ku zaskoczeniu wszystkich postawiono na Sama Allardyce’a.

„The Toffees” automatycznie pod wodzą angielskiego szkoleniowca cofnęli się do lat 80. minionego wieku. Długie piłki posyłane na wysokich zawodników. Często brutalna gra i ograniczanie kreatywności zespołu. „Big Sam” wprowadził do Evertonu wszystko to, z czego jest powszechnie znany na Wyspach.

Władze „The Toffees” robili dobrą minę do złej gry. Zajęcie ósmej lokaty przesłonił bilans bramkowy aż czternastu trafień na minusie. Na Goodison Park doszli do wniosku, że z Allardycem sukcesów jednak nie odniosą. Gdzieś w klubowych gabinetach ktoś jednak zaproponował powrót do koncepcji nowoczesnego futbolu opartego na szybkiej wymianie krótkich podań. Szczególnie że zawodnicy sprowadzeni przez wyrzuconego ponad pół roku wcześniej Ronalda Koemana mają do tego wszelkie predyspozycje. Dostępny był już także odpowiedni menedżer.

Po zwolnieniu Allardyce’a głównym kandydatem dla większościowego akcjonariusza Evertonu, Farhada Moshiriego, mógł być tylko jeden szkoleniowiec – Marco Silva. Portugalczyk każdy z poprzednich zespołów przemieniał w drużyny prezentujące atrakcyjny, ofensywny futbol. Dokładnie tak ma grać teraz Everton.

Marco jest młodym trenerem z wielkim doświadczeniem. Pracuje na bardzo wysokim poziomie i zyskał także sporo doświadczenia w Premier League, co jest istotnym czynnikiem. Jednak jedną z najważniejszych rzeczy jest fakt, że chce grać atrakcyjny, ofensywny futbol i chce pracować w Evertonie. Udowodnił już, że lubi pracować z młodymi zawodnikami oraz sprawiać, by stawali się lepsi. Będzie bardzo dobrym menedżerem dla klubu – chwalił Portugalczyka nowy dyrektor od spraw piłkarskich „The Toffees”, Marcel Brands.

Marco Silva jest świadomy ogromu pracy, jaki czeka szkoleniowca na Goodison Park. Jednak w Evertonie nie brakuje zawodników, z którymi można osiągnąć sukces i wdrożyć zapowiadaną wizję ofensywnego futbolu. Co więcej, zespół na pewno zostanie wzmocniony. Już kilkanaście godzin po oficjalnej prezentacji Portugalczyka ruszyła lawina spekulacji dotyczących potencjalnych wzmocnień. Jednym z nich może stać się według źródeł z Półwyspu Iberyjskiego zawodnik Sportingu Lizbona, William Carvalho.

Trzyletnia umowa wiążąca Marco Silvę z Evertonem daje nadzieję kibicom z niebieskiej części Liverpoolu, że na Goodison Park nadeszły lepsze czasy. „The Toffees” znów mają się liczyć w ligowej stawce i po cichu oczekiwać na sprawienie niespodzianki w najbliższych sezonach. Chyba że władzom Evertonu ponownie braknie cierpliwości w momencie kryzysu i zatrudnią kolejnego szkoleniowca starej daty w miejsce Portugalczyka – przekreślając tym samym realizację ambitnych planów.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze