Z Lizbony do Mediolanu, czyli jak zmienił się piłkarski Madryt


28 maja 2016 Z Lizbony do Mediolanu, czyli jak zmienił się piłkarski Madryt

Dwa lata – dokładnie tyle czekała piłkarska Europa, aby znów zobaczyć madryckie starcie w finale Ligi Mistrzów. Podczas gdy mecz z 2014 roku należy już traktować jako historię, to dzisiejsze spotkanie może się od niego diametralnie różnić. Na papierze oglądamy te same zespoły: Real i Atletico, ale wprawne oko kibica zauważy, że są to już zupełnie inne drużyny. Sprawdźmy, co zmieniło się w Madrycie na przestrzeni obu finałów.


Udostępnij na Udostępnij na

Dobry wujek czy dobry kolega?

Porównania nie można chyba zacząć inaczej niż od ławki trenerskiej. Kiedy w 2014 roku Carlo Ancelotti wznosił do góry trofeum zwieńczające dziesiąty triumf Realu, nikt nie spodziewał się, że rok później ten sam Ancelotti będzie musiał zaktualizować status na „bezrobotny”. Decyzja na pozór wyjątkowo dziwaczna, ale przecież właśnie do takich działań przyzwyczaił nas Florentino Perez. Skończenie ligi dwa punkty za plecami Barcelony, dojście do półfinału Ligi Mistrzów i wreszcie zdobycie tej upragnionej La Decimy nie wystarczyło, by spełnić wygórowane marzenia prezesa Realu.

https://vine.co/v/O1uWQE1anpJ

 

Dziś na ławce Realu Madryt zasiądzie Zinedine Zidane. Francuz, który miał być tylko opcją przejściową po klapie z zatrudnieniem Rafaela Beniteza, niespodziewanie ma szansę na triumf w Lidze Mistrzów. Wcześniej zrobił to jako zawodnik i asystent, dzisiaj może jako trener. Ponadto, „Zizou” zrobił coś, co nie udało się Benitezowi – nawiązał kontakt z szatnią. Jeśli Ancelotti był przez zawodników Realu traktowany jak dobry wujek, który wyskoczy z tobą na ryby czy poratuje radą, to Zidane jest bardziej typem dobrego kolegi – pożartuje, pokrzyczy, ale koniec końców z uśmiechem na ustach powie ci, że zagrałeś kiepsko. Nie ulega wątpliwości, że szatnia stała się największym atutem Francuza.

Cholismo wiecznie żywe

„Partido a partido” – dewiza Diego Simeone, która w trzech słowach określa styl gry jego Atletico. „Mecz za meczem”, niby proste założenie, a w realiach obecnego futbolu piekielnie trudne do wcielenia w życie. Argentyńczyk wpaja to swoim piłkarzom przy każdej możliwej okazji i po drużynie widać, że te słowa bezproblemowo docierają do zawodników. Czy coś w tym sposobie zmieniło się od 2014 roku? Na pewno „Cholo” ma w szatni jeszcze większy monolit, ekipę 23 gladiatorów określonych już przez media mianem „bandy Simeone”. Wszyscy zawodnicy jak mantrę powtarzają, że do Mediolanu przyjechali tylko po zwycięstwo.

Bardziej roja niż blanco

Czasy, w których Real mógł powiedzieć z czystym sumieniem, że dominuje w Madrycie, powoli mijają. W ostatnich dziesięciu spotkaniach „Królewscy” tylko raz wyszli zwycięsko z Derbi Madrileno. Simeone znalazł receptę, która może zadziałać i tym razem. Problem w tym, że jeśli ostatnio Atletico przegrywa z Realem, to tylko w Lidze Mistrzów. Tak było w Lizbonie dwa lata temu i w ćwierćfinale przed rokiem. Mimo tego znaczna część rodowitych mieszkańców stolicy Hiszpanii dzisiaj będzie trzymać kciuki za „Colchoneros”.

Casillas nie pomoże

Sezon 2013/2014 można śmiało uważać za początek końca Ikera Casillasa w Realu. Hiszpan nie dawał już pewności między słupkami, popełniał sporo rażących błędów i to właśnie on swoim wyjściem z bramki pozwolił Diego Godinowi na zdobycie gola w finale w Lizbonie. Dzisiaj Casillasa już nie ma, a obecny golkiper – Keylor Navas – raczej nie pozwoli sobie na tego typu wpadki. Kostarykanin od początku sezonu wskoczył na bardzo wysoki poziom i jest jednym z pewniejszych punktów defensywy Realu. Jeśli Atletico będzie chciało zdobyć bramkę, nie może już liczyć na pomoc ze strony rywala.

https://www.youtube.com/watch?v=KqSHkQZCH_4

Mniej kilometrów, więcej sił

Największą różnicą w drużynie Simeone między 2014 a 2016 rokiem jest podejście do finału, a raczej mecze, które zawodnicy „Los Rojiblancos” przed finałem mieli w nogach. Dwa lata temu problemem Atletico była niezwykle krótka ławka, „Cholo” rotował tak na prawdę tylko 13-14 zawodnikami, co skończyło się kontuzjami Diego Costy i Ardy Turana. Najbardziej widać to było w dogrywce finału w Lizbonie, kiedy piłkarze „Atleti” zupełnie siedli, trzymani wcześniej na nogach wyłącznie przez chęć dowiezienia prowadzenia do końca. W tym roku zawodnicy wyjściowej jedenastki mają łącznie zagrane prawie 4000 minut mniej, co daje około czterech spotkań na każdego gracza.

Bez-tytułu1
(fot. Vizzlo.com)

 

Nie ulega wątpliwości, że obie drużyny wyglądają inaczej niż przed dwoma laty, co tylko dodaje kilku znaków zapytania do i tak już sporej zagadki, jaką jest dzisiejszy finał Ligi Mistrzów. Tego, czy któryś z wymienionych aspektów będzie miał wpływ na losy tego meczu, dowiemy się już za kilka godzin.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze