Czy w obecnej Lidze Mistrzów jest miejsce dla czarnych koni?


Komercjalizacja Ligi Mistrzów sprawiła, że coraz trudniej o powtórzenie romantycznych historii FC Porto czy AS Monaco

13 września 2016 Czy w obecnej Lidze Mistrzów jest miejsce dla czarnych koni?

FC Porto grające w finale Ligi Mistrzów przeciwko AS Monaco, występy Deportivo czy PSV Eindhoven w półfinałach LM – te czasy już dawno odeszły do lamusa. Z rzadka wspominane są jedynie przez futbolowych romantyków niemogących się pogodzić z obecnym obliczem ich ukochanego sportu. Ale czy rzeczywiście rozgrywki Ligi Mistrzów mają jeszcze szanse doczekać się prawdziwych czarnych koni?


Udostępnij na Udostępnij na

Rozstrzał pomiędzy najbogatszymi europejskimi klubami a resztą zwiększył się do ogromnych rozmiarów. Pieniądze z praw telewizyjnych, sponsorskich stworzyły grupę 8-10 superklubów, które od pięciu lat dominują futbol na każdej płaszczyźnie. Inni nie są nawet dopuszczeni do stołu, na którym rozgrywa się gra o prawdziwą kasę i trofea. Dowody na to widzimy w najbardziej skomercjalizowanych rozgrywkach, w Lidze Mistrzów.

Od sezonu 2011/2012 w półfinałach LM wystąpiło osiem różnych drużyn. Niewiele. Wśród nich pięciokrotnie udało się to Realowi Madryt i Bayernowi Monachium, co znaczy, że dwa miejsca w ścisłej elicie można z urzędu dla nich zarezerwować. W grze o zwycięstwo w rozgrywkach znaleźli się przedstawiciele czterech najbogatszych lig Europy. Gwoli ścisłości, chodzi oczywiście o Hiszpanię, Niemcy, Włochy, Anglię. Blisko półfinału byli przedstawiciele Francji (PSG, Monaco), a także Portugalii (FC Porto, Benfica), ale ostatecznie nie udało im się przebić szklanego sufitu.

Patrząc na nazwy klubów występujących w półfinałach LM, próżno szukać tam ekip, które trafiłyby tam przypadkiem i nie należały do ścisłego topu. Może Borussia Dortmund albo Atletico z sezonu 2013/2014? Wolne żarty. Pierwsza dwa razy z rzędu zdobyła mistrzostwo Niemiec, a drugi wygrał tytuł w Hiszpanii. Mimo to ich dobre występy w elitarnych rozgrywkach uznano za sporą niespodziankę. Bolesny znak czasów, nijak mający się do śmiałych szarż Porto czy Monaco sprzed ponad dekady. Co ciekawe, jeszcze w sezonie 2010/2011 w 1/2 finału LM znalazło się Schalke. Rok wcześniej całe rozgrywki wygrał Inter, a rundę wcześniej udział zakończył Olympique Lyon. Można więc jasno zauważyć, w którym roku doszło do zabetonowania elity.

W ostatnim pięcioleciu również na poziomie ćwierćfinałów brakowało ekip, które mogliśmy uznać za czarne konie rozgrywek. Do tego miana aspirować może jedynie AS Monaco z sezonu 2014/2015, które w 1/8 finału wyeliminowało Arsenal, a potem po walce odpadło z Juventusem. Kto jeszcze? APOEL i Wolfsburg, dla których 1/4 finału była ostatecznie bolesnym zderzeniem z rzeczywistością. Obie drużyny odpadły w dwumeczach z Realem.

Nie może to jednak dziwić, skoro osiem najbardziej wartościowych drużyn w obecnej LM ma w swoich składach zawodników wartych o około 850 milionów euro więcej niż 24-zespołowa reszta stawki!

Czy można więc oczekiwać, że ktokolwiek spoza ścisłego topu rzuci rękawice najmożniejszym? Czy takie rozwarstwienie na zawsze nie zabiło pojęcia czarnego konia w tych rozgrywkach? Ostatnie lata sugerują jedną odpowiedź.

Kto w tym sezonie?

Oczywiście każda edycja Ligi Mistrzów wzbudza pewne nadzieje na ciekawe przetasowania w europejskim futbolu. A nuż ktoś niespodziewanie wystrzeli i wygra całe rozgrywki. Wygłodniali piłkarskich bajek o kopciuszku, wszyscy marzymy o prawdziwym czarnym koniu. W tym sezonie kandydatów, którzy i tak odpadną najpóźniej w ćwierćfinale, jest kilku.

Sevilla

Drużyna przejęta przez Sampolego ma jasno postawiony cel: ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Po trzech z rzędu wygranych Ligi Europy czas na poważne rozgrywki. Klub został wzmocniony przed sezonem, kadra zespołu jest bardzo szeroka, więc problemów z nadmiernym obciążeniem być nie powinno. Rok temu Sevilla nie poradziła sobie w trudnej grupie z Juventusem i Manchesterem City. Teraz też trafiła na Włochów, ale z Lyonem i Dinamo Zagrzeb powinna wygrać. W Andaluzji chcą, by klub podążył śladem Atletico, które w kilka lat zadomowiło się w europejskiej elicie.

Napoli

W rolę czarnego konia wcielić się może Napoli, które miało sporo szczęścia w losowaniu. Grupa z Benficą, Besiktasem i Dynamo Kijów nie jawi się na zbyt wymagającą i pierwsze miejsce w grupie jest realne, a przy okazji Włosi złapią sześć spotkań z rywalami na europejskim poziomie. Idealne przetarcie przed dalszymi rundami. W poprzednim sezonie zespół prowadzony przez Maurizio Sarriego było odkryciem na Półwyspie Apenińskim. Cała Italia zachwycała się grą drużyny i naiwnie uwierzyła, że Napoli może zdobyć scudetto. Mimo odejścia Higuaina Napoli wzmocniło się i wygląda lepiej niż w poprzednim sezonie. Dlatego też można uwierzyć, że pierwszy raz od lat na poziomie ćwierćfinału Włosi będą mieli dwie drużyny.

Bayer Leverkusen

Grający ofensywnie i ładnie dla oka Bayer szokuje swoją grą kibiców w Europie – to wizja, którą chcielibyśmy zobaczyć. Tym razem Niemcy mieli szczęście w losowaniu i powalczą nawet o pierwsze miejsce w grupie. To będzie trzeci i najważniejszy sezon pracy Rogera Schmidta w Leverkusen. Klub wydał na transfery 38 milionów euro, z poważniejszych zawodników odszedł jedynie Kramer. Jeśli w końcu utalentowana drużyna ustabilizuje formę, to awans do ćwierćfinału LM będzie całkiem realny. Patrząc jednak na straty punktowe Bayeru do czołowej dwójki Bundesligi, trudno nie odnieść wrażenia, że od najlepszych „Aptekarzy” dzielą co najmniej dwie klasy.

*Uznaliśmy, że Borussii Dortmund nie można brać za czarnego konia” Jeden sezon bez europejskich pucharów to za mało, by mówić o tym, że BVB nie jest klubem o europejskiej renomie.

***

A kto według was będzie czarnym koniem rozgrywek?

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze