Leicester remisuje na Old Trafford, koronacja jeszcze nie dzisiaj…


1 maja 2016 Leicester remisuje na Old Trafford, koronacja jeszcze nie dzisiaj…

Po niezłym spotkaniu i elektryzującej końcówce Leicester City wywozi z "Teatru Marzeń" jedno oczko. Na koronację zawodnicy z King Power Stadium muszą jednak jeszcze poczekać.


Udostępnij na Udostępnij na

Przed tym pojedynkiem zastanawiano się m.in. nad samym poziomem widowiska między zespołami dysponującymi przede wszystkim bardzo dobrymi bilansami bramkowymi. Do tej pory „Czerwone Diabły” mogły się pochwalić najlepszym bilansem goli u siebie. Ekipa Claudio Ranieriego przodowała z kolei w tej kategorii, ale biorąc pod uwagę mecze wyjazdowe.

Obydwaj szkoleniowcy nie zaskoczyli jedenastkami na to spotkanie. Louis van Gaal dokonał jednej zmiany przed tym pojedynkiem w stosunku do ostatniego meczu w FA Cup, na prawą stronę powrócił Antonio Valencia. W drużynie Leicester zabrakło z kolei wciąż pauzującego za karę Jamiego Vardy’ego.

Piłkarze holenderskiego szkoleniowca zdecydowanie lepiej weszli w to spotkanie. Z ogromną determinacją walczyli nie tylko o piłkę, ale i każdy centymetr boiska. Natomiast Leicester wyszło na plac gry dość stremowane. „Lisy” sprawiały wrażenie drużyny, która ze zbyt wielkim respektem podeszła do starcia z rywalem. Brakowało pewności siebie, zaangażowania, luzu. Dominowała bojaźliwość.

Ale z drugiej strony trudno było rywalizować z tak dobrze dysponowanym zespołem Manchesteru. Piłkarze van Gaala rozgrywali prawdopodobnie najlepsze minuty na boisku od długiego czasu. Efektem ofensywnej i agresywnej gry gospodarzy była bramka strzelona już w 8. minucie przez Martiala, który wykorzystał świetną, miękką wrzutkę z prawej strony pola karnego w wykonaniu Antonio Valencii.

Chociaż Ranieri próbował motywować swoich piłkarzy, jak tylko mógł, pierwszy kwadrans kompletnie im nie wyszedł. I tylko dzięki m.in. świetnej interwencji Schmeichela na boisku widniał w dalszym ciągu wynik 1:0 dla Manchesteru.

Aż nagle zupełnie nieoczekiwanie Leicester wróciło do meczu, strzelając gola na 1:1. Wystarczył zwykły rzut wolny, dośrodkowanie w pole karne i gol Wesa Morgana. Pierwszy strzał i od razu bramka.

https://twitter.com/UtdRantcast/status/726764262576758784

I ten gol nieco zmienił obraz widowiska. Co prawda gospodarze dalej atakowali (chociaż już nie tak intensywnie), mieli więcej sytuacji bramkowych, a także większe posiadanie piłki, jednak goście radzili już sobie zdecydowanie lepiej w defensywie, po prostu uspokoili grę. Ciśnienie wytrzymywał również arbiter spotkania, który słusznie nie odgwizdał faulu po walce między Simpsonem a Lingardem.

W końcówce pierwszej połowy to „Lisy” wrzuciły wyższy bieg, a ich ataki coraz bardziej zaczęły niepokoić bramkę de Gei. Oczywiście było widać brak Vardy’ego. Można było również dostrzec, że Mahrez nie ma komu zagrać tej długiej piłki, firmowego zagrania rewelacyjnego duetu. Z całym szacunkiem Ulloa to jednak inny rozmiar kapelusza, stąd nieudane próby takiej gry można jakoś usprawiedliwić. Lecz mimo to goście próbowali, szukając czegoś nowego. I skutecznie zredukowali początkowo zmasowane ataki United.

O ile na początku meczu oglądaliśmy dominację United, o tyle zaraz po przerwie mieliśmy już do czynienia z atakami gości, którzy konsekwentnie, ale i rozsądnie tworzyli kolejne sytuacje podbramkowe. Czynili to m.in. za pomocą świetnie rozgrywanych stałych fragmentów gry. Manchester zaś w niczym już nie przypominał tej agresywnej i nabuzowanej energią drużyny z pierwszego kwadransa gry. Biała flaga w walce o czwarte miejsce?

https://twitter.com/natmatorganic/status/726776814736121856

Powiedzieć, że „Czerwone Diabły” trochę spuściły z tonu w drugiej odsłonie, to tak jak uznać Marylę Rodowicz za lekko zoperowaną. Oni po prostu włączyli w swoim trybie jakieś totalne slow motion, którym w żadnym stopniu nie mogli zagrozić bramce gości. Tym z kolei było w to graj. Wprawdzie zwycięstwo dawałoby im mistrzostwo, ale z drugiej strony widać było, że i tym remisem zawodnicy z King Power Stadium nie pogardzą. Od czasu do czasu jednak wciąż tworzyli sobie niezłe okazje do zdobycia gola, zaś Riyad Mahrez skutecznie zaczął kraść show w „Teatrze Marzeń”. I widać przy tym było, że aż przydałby mu się Vardy…

W ostatnim kwadransie gry Manchester w końcu podkręcił tempo, dając sygnał do walki o pełną pulę. Udział w tym miała zmiana dokonana przez szkoleniowca gospodarzy, który wpuścił na plac gry Juana Matę.

Zaczęło się od strzału w słupek bramki Leicester, później próbowano ataków skrzydłami. Wraz z kolejnymi akcjami piłkarze United kończyli nadarzające się sytuacje bliżej bramki rywala. Z drugiej strony, dzięki tym śmielszym atakom Leicester zdobywało sobie więcej miejsca do kontr.

A potem staliśmy się świadkami ogromnej kontrowersji. W 87. minucie Danny Drinkwater faulował Depaya, za co słusznie obejrzał drugą żółtą kartkę, w konsekwencji czerwoną. Problem w tym, że przewinienie miało miejsce już w polu karnym, natomiast arbiter wskazał na rzut wolny, który został niewykorzystany przez piłkarzy van Gaala.

Gorzej tej końcówki goście nie mogli sobie chyba wyobrazić. Manchester poczuł krew rywala i zaczął atakować ostatkiem sił. Obudził się Wayne Rooney, który niezłym strzałem próbował w końcówce znaleźć drogę do siatki. Chwilę później sytuację ratował Schmeichel, interweniując przed polem karnym. Ostatecznie Leicester dowiozło jednak wynik do końca, inkasując ważny punkt w kontekście walki o mistrzostwo. „Czerwone Diabły” z kolei oddalają się Ligi Mistrzów…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze