Rozpędzający się „Kolejorz”, dobrze grający Bełchatów - to wszystko miało sprawić, że niedzielne spotkanie w Poznaniu miało być niezwykle interesujące. Przesadnie ciekawie jednak nie było. Lech ograł GKS aż 5:0.
Przez pierwszy kwadrans spotkania, piłkarze nie mieli okazji pograć. Świece dymne odpalone przez kibiców, uniemożliwiły rozegranie pierwszych 15. minut. Jednak od razu po wznowieniu gry, Lech wyszedł na prowadzenie, za sprawą Kaspra Hamalainena. Pierwsza część spotkania to dominacja Kolejorza, który był drużyną zdecydowanie lepsz. Bełchatów wyprowadził jedną akcję, jednak nie można powiedzieć, żeby była ona specjalnie groźna.
Druga bramka dla poznaniaków to świetne wykonanie rzutu rożnego. Zawodnicy Lecha ustawili się piątce, gdzie została posłana piłka. Ta w gąszczu zawodników odbiła się od Arkadiusza Malarza i wpadła do bramki. Samobój i 2:0 dla gospodarzy.
Lech aż do 60. minuty grał bez napastnika. Od pierwszej minuty na tej pozycji został ustawiony Hamalainen, a po przerwie, przez kwadrans najbardziej wysuniętym zawodnikiem był Darko Jevtić. Grać nie może Ubiparip i Sadaev, więc napastnika brakuje. Od 60. minuty na tej pozycji występował Dariusz Formella, jednak kolejną bramkę zdobył ponownie Hamalainen. Wynik na 4:0 podwyższył Gergo Lovrencsics, później jeszcze jedno trafienie dołożył Darko Jevtić.
Podopieczni Macieja Skorży wygrali bardzo pewnie, stwarzając sobie zdecydowanie więcej sytuacji. Wydaję się, że Lech złapał już formę, która pozwoli drużynie zwyciężać w kolejnych spotkaniach. Teraz czeka nas przerwa na reprezentację, więc będzie jeszcze dodatkowo czas na to, aby doszlifować pewne elementy.
Co się tyczy Bełchatowa… Drużyna w ostatnich trzech meczach zdobyła aż siedem punktów, dodatkowo zwyciężając w rozgrywkach Pucharu Polski, więc seria musiała zostać przerwana. Stało się to dziś, ponieważ Lech był zdecydowanie poza zasięgiem GKS-u.
