Juventus Turyn zaliczył falstart, ale bez konsekwencji


"Stara Dama" gubi punkty, ale bezpośredni rywale również, a grupa Ligi Mistrzów nie wydaje się szczególnie wymagającą

4 listopada 2020 Juventus Turyn zaliczył falstart, ale bez konsekwencji

Obecna sytuacja dla fanów "Bianconerich" jest nietypowa. I tym razem nie ma to nic wspólnego z pandemią i wszystkimi związanymi z nią ograniczeniami. Juventus Turyn rozpoczął bowiem sezon zaskakująco słabo. Sześć straconych punktów po raptem sześciu rozegranych meczach ligowych to rzeczywistość, której fani "Starej Damy" nie znają.


Udostępnij na Udostępnij na

Turyńczycy przyzwyczaili nas do tego, że przed każdym rozpoczynającym się sezonem nikt nie pyta, kto zdobędzie mistrzostwo, tylko z jaką przewagą wygra Juventus. Dziewięć z rzędu ostatnich tytułów spowodowało, że wyścig o mistrzostwo istniał tylko w teorii. Bo zaraz po starcie sezonu Juventus rozpędzał się do prędkości nieosiągalnych dla pozostałej stawki.

W obecnych rozgrywkach na pewno już tak nie będzie. Przynajmniej u progu sezonu możemy się łudzić, że walka o scudetto potrwa do końca, a komuś być może uda się zdetronizować „Starą Damę”. Po sześciu kolejkach „Juve” ma na koncie 12 oczek, to cztery mniej niż liderujący Milan.

Inni też zawodzą

I to właśnie kibiców z Allianz Stadium cieszy najbardziej. Głównym kandydatem przed sezonem do walki z Juventusem miał być Inter. Ale „Nerazzurri” zaliczyli falstart i mają jeszcze punkt mniej niż zespół Andrei Pirlo.

Takie okoliczności sprawiają, że mimo takiego sobie wejścia w nowy sezon Pirlo może być spokojny. Bo trudno w kimkolwiek innym niż Inter upatrywać kandydata do mistrzostwa. Pewnie niektórzy powiedzą, że Milan. Jednak ich główny cel to awans do Champions League, trudno wierzyć, że Ibrahimović utrzyma taką formę, jak ma obecnie na przestrzeni całego sezonu. Inni rywale, jak: Atalanta, Napoli czy Roma, też mają swoje problemy i jak na razie nie potrafią wykorzystać zadyszki „Bianconerich”.

Sprawa w Lidze Mistrzów wygląda jeszcze lepiej niż w Serie A. Od samego początku można było przypuszczać, że o awans z tej grupy będą się bić piłkarze Barcelony i Juventusu. I mimo porażki „Starej Damy” z Barceloną trudno dopatrywać się tu wielkich problemów. 1. kolejka przyniosła planowane zwycięstwo nad Dynamem Kijów, a teraz czeka ją dwumecz z Ferencvarosem. Sami przyznacie, że prawdziwa rywalizacja dla piłkarzy mistrzów Włoch zacznie się tu dopiero na wiosnę.

Nie widzi samego siebie w boiskowym planie

Pirlo ma więc czas, ale nie może go zmarnować. Włoch jest teraz pod baczną obserwacją całego piłkarskiego świata. Każdy jego ruch jest dokładnie analizowany. I może ktoś stwierdzi, że są to banały i w każdym dużym klubie tak jest, to tu sytuacja jest trudniejsza. Wszyscy doskonale jeszcze pamiętamy go z piłkarskich boisk, a o jego trenerskich umiejętnościach nie wiemy nadal wiele. A oczekiwania związane ze względu na boiskową przeszłość ogromne.

Dziś często zmagamy się z teorią, że najlepsi trenerzy to grali kiedyś na środku pomocy. Bo tam najwięcej widać, bierzesz udział w każdej akcji, musisz wykazać się pomysłem na grę etc. I pomijając już fakt, że najlepsi trenerzy to w piłkę dobrze nie grali i często byli też środkowymi obrońcami, to Pirlo na razie nie widzi pozycji, na której grał w swojej drużynie.

Włoch chciałby, żeby jego zespół grał atrakcyjnie i odważnie. Wysoko zakładał pressing i wymieniał dużą liczbę podań. Płynnie zmieniał ustawienie z 4-4-2 przy obronie na 3-2-5 w ataku. A jego piłkarze nie byli aż tak bardzo uzależnieni od dyspozycji Cristiano Ronaldo.

Początki jak u Sarriego 

To wszystko jednak na razie sfera życzeń. Juventus nie gra atrakcyjnej piłki, wielu piłkarzy jest pod formą, a brak CR7 bardzo odbija się na drużynie, co najlepiej było widać w spotkaniach z Crotone czy Veroną. Podobny stan kończył poprzedni sezon, za który to głową zapłacił Maurizio Sari. Przegrany finał krajowego pucharu i odpadnięcie już w 1/8 Ligi Mistrzów okazały się stanem nie do zaakceptowania w takim klubie jak Juventus Turyn.

Pirlo na pewno jest w innej sytuacji niż Sarri. To nasz człowiek, jak mówią Włosi, co od razu na starcie daje mu znaczącą przewagę. Sarri od początku był trzymany na dystans, a wyniki odbiegające trochę od najwyższych standardów jeszcze bardziej ochłodziły tę relacje. Krok zrobiony przez włodarzy klubu był bardzo odważny. Po pierwsze, krótka przerwa między sezonami, po drugie, brak choćby cienia doświadczenia trenerskiego u Pirlo. I myślę, że ten drugi element u innych byłby bardzo napiętnowany, ale Pirlo to przecież nasz fantasista, regista i trequartista, on może.

Wielkim testem, który jak się okazało został całkowicie oblany przez Juventus Turyn, była konfrontacja z Barceloną. Tak, tą słabą Barceloną, która się już skończyła. „Stara Dama” w tym meczu nie miała wiele do zaoferowania, a jedyne, co zapamiętamy z jej występu, to Alvaro Morata i jego problemy z VAR-em.

Pirlo też nie boi się stawiać na nowe twarze. To podczas jego rządów świat poznał takie nazwiska, jak: Dejan Kulusevski, Manolo Portanov, Giacomo Vrioni czy Gianluca Frabotta.

Mecz ze Spezią pokazał, że trudno dziś wyobrazić sobie Juventus Turyn bez Cristiano Ronaldo. Obrazują to też statystyki, z nim na boisku „Bianconeri” wygrywają 75% spotkań, bez niego 50%. Portugalczyk właśnie wyleczył koronawirusa i zmierza się podążać drogą Zlatana Ibrahimovicia, który od razu po powrocie był w gazie.

***

Pirlo ma więc względny spokój. Prawdziwa ocena jego pracy przyjdzie na wiosnę. Tam już jednak litości nie będzie. Brak wyników i dobrej gry spowoduje, że trenerska kariera Pirlo skończy się tak samo szybko, jak i się zaczęła. A tego byśmy bardzo nie chcieli, bo przecież wciąż pamiętamy przesłanie, jakie stworzył podczas swojej kariery… Kto nie lubi Pirlo, ten chyba nie lubi futbolu.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze