Jakub Kosecki – krok przed ojcem


10 października 2012 Jakub Kosecki – krok przed ojcem

Niedawno przez polskie media przemknęło zdjęcie Romana Koseckiego, który w stroju reprezentacji Polski, stojąc przy linii bocznej, rozmawia ze swoim synem. W piątek może być tak, że to ówczesny brzdąc, Jakub Kosecki, ubrany w koszulkę reprezentacji Polski, będzie rozmawiał ze swoim ojcem. A mówiło się przecież, że młody „Kosa” nie pójdzie w ślady rodzica, że ma za wysoko zawieszoną poprzeczkę. Jednak piłkarz warszawskiej Legii jest na właściwej drodze, by podążyć szlakiem wielkiej kariery, który wcześniej wyznaczył jego ojciec.


Udostępnij na Udostępnij na

Młodemu „Kosie” nie było łatwo. Od początku stał pod ostrzałem wszechobecnych oczekiwań, a nawet jeśli je spełniał, to trafiali się tacy, którzy mówili, że dobry kontrakt czy powołanie do kadry dostał za nazwisko. Zaprzeczanie tej tezie było długim i mozolnym procesem. Kiedy Kuba został najlepszym piłkarzem Młodej Ekstraklasy, posypały się komentarze, że było wielu lepszych, ale nazwisko zobowiązuje, musiał wygrać Kosecki. Kiedy młodzian strzelił kilka ważnych bramek w I-ligowym ŁKS-ie Łódź, mówiono, że to tylko zaplecze ekstraklasy, peryferia wielkiego futbolu. Nawet kiedy zbierał dobre recenzje w Lechii Gdańsk, twierdzono, że i tak będzie grzał ławę albo oglądał mecze z trybun, jak tylko wróci na Łazienkowską. Cały czas wypominano też młodemu zawodnikowi, że nie może wywalczyć miejsca w pierwszym składzie „Wojskowych”, że jest za słaby na boiskową rywalizację w dorosłym futbolu, że nic z niego nie będzie. Obecny sezon nie pokazuje, że coś z niego będzie, z niego już coś jest i jest to coś naprawdę dobrego.

Kosecki junior…
Kosecki junior… (fot. Tomasz Czoik / iGol.pl)

Oczywiście Kubie było łatwiej, bo miał w ojcu doskonałego nauczyciela sztuki futbolowej. Pobierał lekcje w Chicago, Montpellier czy Nantes, był też piłkarzem klubu, który założył Roman Kosecki (Kosa Konstancin), i w końcu trafił do Legii, niewykluczone, że właśnie za nazwisko. Były też jednak liczne przeszkody, jak np. ciągłe przeprowadzki czy nieustająca presja. Można więc powiedzieć, że w tym przypadku bilans wychodzi na zero. Nawet jeśli „Kosa” junior dostał coś od losu za darmo, to musiał się odwdzięczyć siłą charakteru, bo miał masę okazji, by to wszystko zmarnować.

W bieżącym sezonie młody „Kosa” wystrzelił jak z katapulty. Dostał szansę gry w podstawowym składzie już od pierwszego meczu z Metalurgsem Lipawa, zresztą strzelił w nim gola. Potem już tego miejsca nie oddawał, choć zdarzyło się, że kilka razy wchodził z ławki. Z każdym starciem prezentował się coraz lepiej, był coraz bardziej widoczny, zaskakiwał przebojowością, techniką i myśleniem na boisku. Zawsze jednak był tym drugim lub trzecim, bo media skupiały się na Ljuboi, Radoviciu, Kuciaku i innych piłkarzach, pomijając nieco zasługi Koseckiego. W końcu, w ostatnim meczu, nasz bohater wcisnął w usta dziennikarzy swoje imię i nazwisko, pokazując kapitalną formę w spotkaniu z Wisłą Kraków.

Postępy Koseckiego już wcześniej zauważył Waldemar Fornalik. Selekcjoner reprezentacji Polski miał warszawianina na oku przed meczem z Wisłą, a to spotkanie tylko utwierdziło go w decyzji, że wybór jest słuszny i gracz może dać wiele reprezentacji Polski. Oczywiście musiała się nadarzyć ku temu okazja, którą była kontuzja Jakuba Błaszczykowskiego, ale nie podejrzewamy pana Romana o ingerencję w stan zdrowia kapitana reprezentacji Polski.

Napisaliśmy wcześniej, że Kuba był pod ostrzałem wszechobecnych oczekiwań, bo w wieku 21 lat nie miał pewnego miejsca w składzie. Przyjrzyjmy się jednak karierze jego ojca. Otóż Roman Kosecki, kiedy miał 21 lat, występował w II-ligowej Gwardii Warszawa. Dopiero wiosną 1989 roku, a więc mając 23 lata, przeniósł się do Legii Warszawa. Patrząc na to z tej strony, dochodzimy do wniosku, że „Kosa” junior jest o dwa kroki przed swoim sławniejszym ojcem.

Czasem zdarza się, że jesteśmy przekonani, że za chwilę stanie się coś wielkiego. Może być tak, że pozornie mało ważny mecz Polski z RPA, w którym okazję do debiutu dostanie nie tylko Jakub Kosecki, ale też Arkadiusz Milik, przejdzie do historii meczów „Biało-czerwonych”. Wierzymy w to, bo potencjał obu piłkarzy jest ogromny. Mamy nadzieję, że za kilkanaście lat pojedynek z RPA będzie pamiętany jako ten, w którym debiutowały dwie wielkie gwiazdy reprezentacji Polski.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze