Jagiellonia odbija się z Lecha na fotel lidera


Jak wygrać mecz, grając przeciwko rywalom i sędziemu?

4 grudnia 2016 Jagiellonia odbija się z Lecha na fotel lidera
Grzegorz Rutkowski

Wiele wskazywało na to, że spotkanie Jagiellonii z Lechem będzie wyglądać dobrze. Miejsca obu drużyn w tabeli i oczywiście starcie dwóch będących ostatnio w świetnej formie pomocników – Konstantina Vassiljeva oraz Darko Jevticia. Było, cóż, po japońsku – jako tako. Natomiast plan zakładający rywalizację obu liderów swoich zespołów spalił na panewce po informacji o kontuzji mięśniowej Estończyka. Mimo wszystko na nudę w Białymstoku narzekać nie mogliśmy. Kilka goli, kilka składnych akcji i kontrowersje, bez których polski futbol istnieć by po prostu nie mógł. Jagiellonia wygrała z Lechem i błędną decyzją sędziego, w rezultacie lądując na pierwszym miejscu w tabeli.


Udostępnij na Udostępnij na

Zimno, szaro i ponuro. Tak było przed rozpoczęciem spotkania w Białymstoku. Pogoda nie zachęcała do odwiedzenia stadionu przy Słonecznej. Ba, dla niektórych piłkarzy mógł to być powód słabszej dyspozycji, jak swego czasu uporczywie świecące słońce dla Piotra Ćwielonga. Zawodnicy Lecha i Jagiellonii wybiegli na boisko i stworzyli ciekawe widowisko. Na wyróżnienie zasługuje sędziowska trójka, która kilka razy wyraźnie się nie popisała… ale tak to bywa, gdy się chce pokazać. Natomiast jeśli chodzi o pokazywanie, to właśnie „Jaga” zaprezentowała, w jaki sposób wygrać bez swojego czołowego gracza i mając przeciwko sobie nie tylko drużynę rywali, ale i mylącego się arbitra.

„Stefański! Co? Ty…

… taki i owaki.” W taki oto wysublimowany sposób przywitano arbitra z Bydgoszczy na początku drugiej połowy. Nie pochwalamy takiej praktyki, ale sympatycy gospodarzy mieli prawo czuć rozgoryczenie po straconej w ostatnich sekundach pierwszej części gry bramce na 1:1. Pierwszą kontrowersją było uznanie gola po strzale Paulusa Arajuuriego. Oczywiście nie chodzi tutaj o samą decyzję, ponieważ po pierwszych powtórkach można było dojść do wniosku, że w owej sytuacji najprawdopodobniej bramka była. Dziwi natomiast zachowanie arbitra liniowego, który będąc kilka metrów od linii końcowej boiska, niemal w mgnieniu oka wskazał trafienie „Kolejorza”. Trudno wywnioskować, ile w tym było inwencji własnej sędziego, a ile braku asertywności wobec zachowania piłkarzy Lecha w tej sytuacji.

Jednak najwięcej pretensji do sędziego Daniela Stefańskiego można mieć w kontekście sprokurowania tej całej sytuacji, ponieważ zamieszanie z golem Fina wzięło się z odgwizdania rzutu wolnego dla poznaniaków. Rzut wolny jak najbardziej był, ale… dla Jagiellonii. Fatalny błąd arbitra z Bydgoszczy, który tak zirytował trenera Probierza, że drugą połowę obejrzał on z perspektywy trybun zaraz po tym, jak w niewybrednych słowach powiedział sędziemu Stefańskiemu, co myśli o jego pracy.

W zasadzie nie męczylibyśmy tak bardzo sędziego z Bydgoszczy, bowiem jego praca to naprawdę ciężki kawałek chleba, ale w oczy razi cała jego dyspozycja w ostatnim czasie. A wszystko zaczęło sie od meczu Zagłębia Sosnowiec z Chojniczanką Chojnice, kiedy to pan Daniel Stefański za punkt honoru obrał sobie, żeby goście doprowadzili do wyrównania. Najpierw podyktował kontrowersyjny rzut karny, a po tym, jak bramkarz gospodarzy obronił zarówno „jedenastkę”, jak i dobitkę, sędzia zarządził powtórzenie tego stałego fragmentu gry. Warto więc zastanowić się, czy pan Stefański nie potrzebuje odpoczynku.

Elektryczni lechici

Wracając do samego meczu, od początku był zapowiadany jako starcie dwóch najlepszych defensyw w ekstraklasie. Było to widać w Jagiellonii, ale niestety nie w ekipie Lecha. Pierwszy gol padł po sporym błędzie Matusa Putnockiego, który wybrał się „na grzyby”, po czym zastępujący Vassiljeva Karol Świderski minął golkipera gości i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Cała ta sytuacja chyba podziałała deprymująco na Słowaka, który w trakcie spotkania jeszcze kilka razy zachował się mocno niepewnie. M.in. było tak przy zwycięskiej bramce Fedora Cernycha, kiedy to z bardzo ostrego kąta Litwin wcisnął piłkę przy krótkim rogu bramki Lecha.

Generalnie jednak niepewne zachowanie bramkarza wynikało w dużej mierze z błędów dotychczasowego talizmanu Lecha – Jana Bednarka. Młody stoper był dobrym omenem poznańskiego zespołu, ponieważ przed niedzielnym meczem wystąpił w 12 spotkaniach Lecha i tylko raz z nim w składzie „Kolejorz” przegrał. Niestety starcie z Jagiellonią pokazało, że nie warto wierzyć w zabobony. Piłkarz Lecha popełniał mnóstwo błędów w wyprowadzaniu piłki (pierwszy stracony gol) i kryciu (druga stracona bramka). Liczba niedociągnięć w grze Bednarka była naprawdę spora i trudno było w takiej sytuacji wierzyć w końcowy sukces Lecha.

Ten zaś przypadł Jagiellonii, która pod nieobecność „Cesarza Estonii” prowadzona była przez Fedora Cernycha. Litwin miał duże oparcie w powracającym Piotrze Tomasiku i Karolu Świderskim, który pokazał, ile potrafi, gdy dobrze nasmaruje buty butaprenem. To był w końcu mecz, w którym piłka młodego gracza „Jagi” naprawdę słuchała.

***

Jagiellonia udowodniła, że można wygrać, nawet napotykając na swojej drodze przeciwności losu, a Lech, że czołówka tabeli ekstraklasy w 18. kolejce naprawdę gra chimerycznie. Po tej serii gier Legia, mimo remisu, wyprzeda „Kolejorza”, natomiast białostoczanie odskakują z Lechią reszcie stawki już na sześć punktów. Rozgrywki ligowe nabierają rumieńców. I to nie tylko z powodu panującego w Polsce zimna.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze