Przegląd Lig Niepospolitych #3 – Islandia


Jak wygląda sytuacja w lidze ćwierćfinalisty Euro 2016?

31 marca 2019 Przegląd Lig Niepospolitych #3 – Islandia
nordicstadiums.com

Piłka nożna w Islandii kojarzy nam się przede wszystkim z dwiema rzeczami. Są to oczywiście Stjarnan Gardabaer, który w 2014 roku sensacyjnie wyeliminował z europejskich pucharów Lecha Poznań, oraz reprezentacja, która zachwyciła wszystkich na Euro 2016, kiedy doszła aż do ćwierćfinału, eliminując po drodze Anglików. Jednakże jaka jest realna siła ligi islandzkiej? Temu zagadnieniu przyjrzymy się w kolejnym wydaniu Przeglądu Lig Niepospolitych.


Udostępnij na Udostępnij na

Liga islandzka zwana Pepsi Max deild jest bardzo nisko w klasyfikacji UEFA. Prawdę powiedziawszy, z rankingu wynika, że jest to jedna z najsłabszych lig w Europie, ponieważ jest sklasyfikowana dopiero na 39. miejscu. Brak sukcesów w europejskich pucharach oraz fakt, że ta liga jeszcze niedawno była praktycznie amatorska, jest powodem bardzo niskiej lokaty. Jednakże pomału coś zaczyna się zmieniać na lepsze.

Powolny rozwój

Piłka nożna długo nie był sportem narodowym w Islandii. Trudno się temu dziwić. Tamtejsza liga nigdy nie należała do silnych, a reprezentacja regularnie dostawała srogie baty prawie od każdego. Co prawda poza kwestią drużyny narodowej w zasadzie wiele się nie zmieniło, ale jednak coraz więcej Islandczyków przekonuje się do futbolu.

Trzeba przyznać, że ostatnie lata to lepszy czas dla Pepsi Max deild. Tempo zmian nie jest oszałamiające, ale powolny rozwój jest lepszy niż brak rozwoju. O tym, że z tą ligą jest coraz lepiej, świadczy chociażby fakt sponsora tytularnego, którym od niedawna jest Pepsi, czyli nie byle kto. Wcześniej ta liga nazywała się Meistaraflokkur, następnie 1. deild, a w 1997 roku zmieniła nazwę na Úrvalsdeild.

– Liga islandzka od kilku lat przechodzi co roku kolejną mniejszą lub większą rewolucję. Są to przede wszystkim zmiany marketingowe, organizacyjne. Niewiele ponad dziesięć lat temu była to liga z dziesięcioma zespołami, gdzie grano typowo amatorski futbol. Dzisiaj w lidze gra 12 drużyn (tak samo w 1. 2. i 3. lidze), istnieją kluby profesjonalne lub półzawodowe. Z każdej kolejki transmituje się 2-3 mecze w komercyjnej telewizji – powiedział Piotr Giedyk, autor fanpage’a na Facebooku o nazwie „Piłkarska Islandia”.

Oczywiście nie są to rozgrywki, z których regularnie pozyskuje się piłkarzy do klubów z czołowych lig europejskich, co nie znaczy, że nie dzieje się to w ogóle. Zawodnicy narodowej reprezentacji, którzy awansowali do ćwierćfinału Euro 2016, a potem dostali się na mundial w Rosji, jakby nie patrzeć, wychowali się w islandzkich klubach.

Jednakże o Pepsi Max deild trudno powiedzieć, że może być trampoliną do wielkiej kariery. Gylfi Sigurdsson – największa gwiazda reprezentacji Islandii – nigdy nie zadebiutował w lidze islandzkiej. Mając niecałe 16 lat, trafił do Reading. Gdyby nie został w tak młodym wieku dostrzeżony przez wysłanników angielskiego klubu, dziś być może nie grałby w Evertonie.

Nazwiska piłkarzy występujących w Pepsi Max deild wciąż nie rzucają na kolana, choć ostatnio poczyniono kilka ciekawych transferów. Łączna wartość rynkowa wszystkich zawodników tej ligi to jedynie 21 milionów euro, a wartość najdroższego z nich szacuje się na około 400 tysięcy euro. Z pewnością te liczby nie są zbyt imponujące, ale prawda jest taka, że w Pepsi Max deild nie grają tuzy futbolu. Jednakże i tak jest dużo lepiej niż jeszcze kilkanaście lat temu.

– Piłkarze, którzy wypłynęli na świat dzięki lidze? Niemal wszyscy, których oglądaliśmy na Euro 2016 i MŚ 2018. Świeżym przykładem jest Sverrir Ingi Ingason z FK Rostów. Obecnie już trudniej jest zabrać islandzkim klubom topowych zawodników. Kluby potrafią zatrzymać kluczowych piłkarzy, odrzucając przez kilkanaście miesięcy oferty ze Skandynawii, Danii, Holandii. Zmienia się ten trend, kiedy każdy zagraniczny klub, który miał ochotę i trochę kasy, mógł brać Islandczyków i później z tych zawodników wychodzili prawdziwi profesjonaliści, ważni gracze owych drużyn.

Teraz do ligi wraca wielu dobrych zawodników krajowych, w tym także tych młodych, którzy np. w zeszłych latach grali w młodzieżowych drużynach z Anglii, Holandii. Takim przykładem niech będzie Kristinn Steindórsson z FH, który jeszcze w 2017 roku był kluczowym piłkarzem zespołu ze szwedzkiej ekstraklasy – stwierdził nasz rozmówca.

Gra o islandzki tron

W lidze islandzkiej jest kilka klubów, które przewyższają poziomem pozostałe i między sobą rozstrzygają kwestię mistrzostwa. Nim przejdziemy do teraźniejszości, przyjrzyjmy się historii. Otóż jeszcze 25-30 lat temu batalię o mistrzostwo można było podsumować w następujący sposób – IA Akranes vs. kluby z Reykjaviku. Zespół z zachodniego wybrzeża Islandii rzucił wyzwanie ekipom ze stolicy.

W latach 80. i 90. największymi rywalami Akranes w walce o tytuł były przede wszystkim trzy stołeczne drużyny – Valur, Vikingur oraz Fram. Do tego jest jeszcze KR Reykjavik, czyli najbardziej utytułowany islandzki klub, który akurat w tym okresie miał trudniejszy czas i po mistrzostwa nie sięgał (jedynie w 1999 roku wygrał ligę).

Oczywiście nie było tak, że puchar za mistrzostwo wędrował wyłącznie do Akranes albo do któregoś z klubów z Reykjaviku. W 1989 roku tytuł zdobył KA Akureyri, a w latach 1997–1998 najlepszy w Islandii był IBV Vestmannaeyjar. Jednakże później żaden z tych zespołów nie powtórzył już tego sukcesu. Futbol w Islandii w tych czasach był skupiony wokół stolicy i jedynie IA Akranes naprawdę potrafiło na dłużej zagrozić stołecznym ekipom.

Drużyny z Reykjaviku zdobyły 71 mistrzostw na 107 możliwych. Najwięcej KR (26), następnie Valur (22), Fram (18) i Vikingur (5). Tych tytułów byłoby więcej, gdyby nie to, że w ostatnich latach kluby spoza stolicy poczynają sobie coraz śmielej. Teraz już nie mamy tylko jednego Akranes, które zresztą lata świetności ma za sobą (ostatnie mistrzostwo zdobyli w 2001 roku).

Obecnie silnymi zespołami są FH Hafnarfjörður, Stjarnan Gardabaer czy Breiðablik UBK. Z kolei ekipy z Reykjaviku nie są już tak mocne jak kiedyś. Fram gra w niższej lidze, Vikingur nie zachwyca, KR też zawodzi. Jedynie Valur, czyli aktualny mistrz Islandii, trzyma poziom.

– W ekstraklasie zaczęły się pojawiać znane nazwiska w Europie. Mówiąc ogółem, jest ogromny progres. Aktualnie są trzy czołowe kluby – FH, Valur i Breiðablik. Do tego grona coraz śmielej pukają takie drużyny jak Stjarnan, KA Akureyri. Dawniej prym wiódł KR Reykjavik, ale od kilku lat mocno zawodzi swoich kibiców i przeżywa gorszy okres w swojej historii. FH Hafnarfjörður był przez 14 lat małym hegemonem tej ligi – osiem tytułów mistrzowskich wiele mówi. Był to też pierwszy islandzki klub, który postawił na pełne zawodowstwo.

Również w FH parę ładnych lat temu zaczęto otwarcie mówić o potrzebie gry w europejskich pucharach. Niestety do tej pory to się nie udało. W sezonie 2018 zespół z Hafnarfjörður miał najmocniejszą i najdroższą paczkę w historii całej islandzkiej piłki ligowej. Klubowi udało się ściągnąć wielu dobrych i wcale niestarych Islandczyków, którzy brylowali w ligach skandynawskich. Ściągnięto też m.in Eddiego Gomesa – zawodnika, który jeszcze parę lat temu dostał nagrodę dla najlepszego gracza duńskiej ekstraklasy.

Pałeczkę od FH zdaje się aktualnie przejmować Valur. Kolejny profesjonalny klub, który wyłożył w ostatnich latach spore pieniądze na sekcję piłkarską, a do drużyny dołączył m.in wciąż kluczowy defensor reprezentacji Islandii – Birkir Már Sævarsson. Tam również mówi się o konieczności awansowania do przynajmniej Ligi Europy. Ekipa z roku na rok jest coraz silniejsza. W zeszłym roku byli bliscy wyeliminowania norweskiego Rosenborga – dodaje Giedyk.

Starzy znajomi Lecha Poznań

Żaden islandzki klub nigdy nie grał w fazie grupowej Ligi Mistrzów czy Ligi Europy. Mimo to rozwój ligi islandzkiej jest widoczny również w Europie i to pomimo braku gry w pucharach jesienią. Ekipy, które jeszcze niedawno na europejskiej arenie nie potrafiły praktycznie z nikim wygrać, teraz mogą pochwalić się tym, że kilka razy napędziły stracha lepszym zespołom (przynajmniej w teorii).

Tak było chociażby w 2017 roku, kiedy FH Hafnarfjörður dotarł aż do play-offów eliminacji Ligi Europy i w dwumeczu o wejście do fazy grupowej zmierzył się z SC Braga. Już samo dojście do tej fazy było sporym osiągnięciem, ale w starciu z Portugalczykami nikt nie dawał im najmniejszych szans. Przegrali, ale zostawili po sobie dobre wrażenie. W dwumeczu ulegli faworyzowanym rywalom 3:5, ale potrafili strzelić dwa gole na stadionie przeciwnika. W pewnym momencie prowadzili nawet 2:1, co dawało im dogrywkę, do której ostatecznie nie udało się doprowadzić.

Oto gole z meczu rewanżowego w Bradze, gdzie gospodarze wygrali z FH 3:2 (w pierwszym meczu było 2:1 dla Bragi).

Do 4. rundy eliminacyjnej Ligi Europy dotarł też Stjarnan Gardabaer. Pamiętamy o tym doskonale, ponieważ w drodze do tej fazy pokonał Lecha Poznań (1:0 w dwumeczu dla Islandczyków). Miało to miejsce w sezonie 2014/2015. „Kolejorz” bił głową w mur, przez 180 minut rywalizacji nie był w stanie strzelić choćby jednego gola niżej notowanemu rywalowi.

Trener Stjarnanu – Runar Pall Sigmundsson – po rewanżowym spotkaniu w Poznaniu postanowił przedstawić swój zespół. Na konferencji pomeczowej przyznał, że większość jego piłkarzy to studenci. Po zakończeniu konferencji Sigmundsson otrzymał brawa od poznańskich dziennikarzy, tak jak wcześniej piłkarze Stjarnanu otrzymali brawa od kibiców Lecha. Wszyscy byli w szoku, ale każda osoba związana z „Kolejorzem” potrafiła tego dnia zachować się z klasą i uznaniem dla przeciwników, którzy sprawili niemałą niespodziankę.

Te dwa przykłady to najgłośniejsze przygody islandzkich klubów w europejskich pucharach. Jednakże nie są to jedyne momenty, w których zespoły z Islandii zaskakiwały faworyzowanych przeciwników.

– W europejskich pucharach islandzkie drużyny nie mają żadnych sukcesów, chociaż kilkakrotnie docierały do 3. rundy kwalifikacyjnej LE, a taki Stjarnan był bliski udziału w fazie grupowej tych rozgrywek, ale w 4. rundzie wylosował w sezonie 2014/2015 najsilniejszą ekipę eliminacji – Inter Mediolan. Ponadto nieźle radzili sobie Breiðablik oraz FH, który podobnie jak Stjarnan grał w play-offach Ligi Europy. Z tych lepszych wyników do głowy przychodzi mi zwycięstwo FH 2:1 nad Elfsborgiem, remis 0:0, a w rewanżu pechowa porażka 0:1 z Austrią Wiedeń, wygrana Breiðabliku ze Sturmem Graz (1:0 na wyjeździe), no i oczywiście pamiętny dwumecz Stjarnanu z Lechem Poznań, a ostatnio Valur – Rosenborg 1:0 w Reykjaviku – opowiada Giedyk.

System rozgrywek ligowych oraz frekwencja

Sezon w kraju ćwierćfinalisty Euro 2016 jest niezwykle krótki. Liga islandzka gra systemem wiosna – jesień. Tak jak my jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że batalie ligowe zaczynają się jesienią danego roku, a kończą wiosną następnego, tak w Islandii wszystko odbywa się w ciągu jednego roku. Jeden rok = jeden sezon.

Wytłumaczę to na przykładzie nadchodzącego sezonu 2019. Pierwsza kolejka nowej kampanii zaplanowana jest na 26 kwietnia. Rozgrywki ligowe wystartują tegoż właśnie dnia i już na samym starcie kibice będą mogli obejrzeć derby Reykjaviku – broniący tytułu Valur podejmie u siebie Vikingur.

Z kolei koniec ligi będzie miał miejsce 28 września 2019 roku. W tym czasie odbędą się 22 ligowe kolejki, każdy zagra z każdym dwa razy (u siebie i na wyjeździe). Żadnych udziwnień w postaci baraży czy podziałów na grupy. Od sezonu 2008 w lidze islandzkiej jest 12 zespołów. W przeszłości liczba ta wynosiła od 3 do 10.

Islandia nie jest dużym państwem, więc siłą rzeczy stadiony w tym kraju nie są wypełnione jakąś niewiarygodną liczbą kibiców. Jednakże porównując pojemność islandzkich obiektów do procentu ich zapełnienia, mimo wszystko nie robi to pozytywnego wrażenia, choć widać zmianę na lepsze w porównaniu z poprzednimi latami.

Na szczególne wyróżnienie zasługuje Stjarnan i ich kibice. Stadion tego zespołu może pomieścić 1292 fanów, a średnia widzów na tym obiekcie w całym sezonie 2018 wyniosła 1026 kibiców. Jakkolwiek kuriozalnie to nie zabrzmi, stadion Stjarnanu, czyli Samsung vollurinn, praktycznie za każdym razem pękał w szwach.

Nieźle spisali się także fani KR Reykjavik, Vikingur Reykjavik czy też spadkowicza, a więc Fjolnir Reykjavik. Na obiektach tych klubów średnia widzów na koniec ubiegłych rozgrywek była zbliżona do pojemności stadionu. Kibice pozostałych islandzkich ekip mogą brać przykład z wymienionej czwórki.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze