Historyczna kolejka


Ponad dziesięć lat ekstraklasa czekała na taką kolejkę jak ta miniona - na osiem spotkań gospodarze... nie wygrali ani jednego! Podobna sytuacja miała miejsce w sezonie 1995/1996 podczas 28 kolejki ligowych zmagań.


Udostępnij na Udostępnij na

Podium na „plus trzy”

Lider, już nie można powiedzieć – sensacyjny, niespodziewany – po rozgromieniu Górnika Łęczna na kolejny ligowy mecz udał się do Łodzi. Gospodarze, a więc łódzki Widzew postraszyli najlepszą obecnie drużynę w naszym kraju wysokim zwycięstwem w Pucharze Ekstraklasy nad Cracovią (4:0), jednak jak się później okazało to było zdecydowanie za mało na GKS. Piłkarze Oresta Lenczyka kolejny raz zagrali bardzo dobrze i nie pozostawili wątpliwości dotyczących tego, kto w niedzielne popołudnie był zespołem lepszym. Formą i skutecznością błysną przede wszystkim Dawid Nowak, który zdobył dwie bramki a przy samobójczym trafieniu Rzeźniczaka, który rozgrywał jeden z najgorszych meczów w Orange Ekstraklasie, miał również swój udział. Ciężko jednak wyróżniać jedynie napastnika BOT-u, o czym wspominał na konferencji prasowej Orest Lenczyk, który nie mógł za dobrą grę wyróżnić jakiegokolwiek zawodnika, ponieważ cały zespół zagrał na wysokim poziomie. Kto wie, jaki wynik mógłby paść w Łodzi, gdy Bogunovic oraz Aleksander nie marnowali stu, ba, dwustu procentowych sytuacji. Indolencji strzeleckiej swoich napastników nie wytrzymał Michał Probierz, który wspomnianą dwójkę wymienił już w przerwie. Kolejne wysokie zwycięstwo jest dla zespołu z Bełchatowa dobrym prognostykiem przed następną kolejką, w której zmierzy się z warszawską Legią, dla której będzie to mecz ostatniej szansy na włączenie się do walki o tytuł mistrza kraju. Widzew natomiast czekać będzie chyba najważniejszy mecz w tej rundzie – derby z ŁKS-em. Jeśli przez tydzień widzewiacy nie poprawią skuteczności, nie mają co myśleć o pokonaniu odwiecznego rywala.

Po kolejne trzy punkty sięgnęła również Korona Kielce, która skromnie, bo tylko 1:0 pokonała płocką Wisłę. Mecz pomiędzy tymi zespołami miał bardzo podobny przebieg do spotkania rozgrywane również w Płocku tydzień temu, jednak tym razem napastnikom nafciarzy zabrakło skuteczności. Sytuacja gospodarzy staje się coraz bardziej nieciekawa, pomimo minimalnie lepszej gry niż w rundzie jesiennej nadal brakuje punktów, które będą potrzebne do pozostania w najwyższej klasie rozgrywkowej (trzeba wierzyć, że Orlen jednak nie wycofa się ze sponsorowania sekcji piłki nożnej).

W najciekawszym meczu tej kolejki rozgrywanym w Poznaniu, miejscowy Lech uległ po zaciętej walce lubińskiemu Zagłębiu. Spotkanie miało bardzo wyrównany przebieg, jednak skuteczniejsi okazali się być goście, którzy pod wodzą „polskiego Mourinho” nie przegrali jeszcze meczu. Pięknym strzałem głową w pierwszej połowie popisał się Michał Stasiak, który powoli wraca do wysokiej formy, jaką prezentował na początku ubiegłego roku. W końcówce meczu mieliśmy bardzo kontrowersyjną sytuację, gdy po czystej interwencji poznańskiego zawodnika sędzia Jacek Granat podyktował rzut karny. Uderzał Andrzej Szczypkowski, jednak sprawiedliwość tym razem istniała i piłka przeleciała obok prawego słupka bramki Krzysztofa Kotorowskiego. Mimo dwóch puszczonych bramek golkiper Lecha rozgrywał całkiem dobry mecz, podobnie jak jego vis a vis Michal Vaclavik, który kilkakrotnie uratował swój zespół przed utratą bramki.

Sensacyjne straty

Już w pierwszym meczu 17 kolejki byliśmy świadkami dużej niespodzianki, żeby nie powiedzieć sensacji. Co prawda Legia od dłuższego czasu nie może poradzić sobie na własnym stadionie z Groclinem, jednak statystyki „nie grają” i mało kto był gotów postawić na zwycięstwo bądź nawet remis gości. Niespodziewane trzy punkty zapewnił Groclinowi Adrian Sikora, który został autorem najpiękniejszej bramki w tej kolejce, a bardzo możliwe, że również w całym sezonie. Ten sam napastnik chwile po pierwszym trafieniu miał szanse na jeszcze jednego gola, jednak w sobie tylko znany sposób przestrzelił z najbliższej odległości. „Wojskowi” udają się teraz do Bełchatowa na mecz z liderem Orange Ekstraklasy i tylko zwycięstwo w tym pojedynku utrzyma ich w walce o obronę mistrzowskiego tytułu. Każdy inny wynik oznaczać będzie praktycznie koniec marzeń nie tylko o mistrzostwie, ale również o europejskich pucharach.

Do jeszcze większej niespodzianki, sensacji doszło w Krakowie. Walcząca o najwyższe ligowe pozycje Wisła mimo prowadzenia 2:0 zremisowała z okupującą środek tabeli Arką Gdynia. „Biała Gwiazda” przez pierwsze 60 minut spotkania nie miała wyraźnej przewagi, jednak w zupełności kontrolowała przebieg wydarzeń na boisku. Potwierdzeniem dobrej gry gospodarzy był przepiękny gol Radosława Sobolewskiego, któremu podobnie jak kilku innym zawodnikom Wisły przyglądał się z loży honorowej Leo Beenhakker. W końcówce gospodarze opadli sił, co skrzętnie wykorzystali goście, którzy coraz groźniej atakowali bramkę Emiliana Dolhy. Najpierw kontaktowego gola zdobył były gracz „Białej Gwiazdy” – Olgierd Moskalewicz, a „gwóźdź do krakowskiej trumny” wbił na kilka minut przed ostatnim gwizdkiem Bartosz Ława. Mecz mógł podobać się zgromadzonym, pomimo zamkniętych dwóch trybun, w liczbie około 8 tysięcy kibiców. Szkoda tylko, że do dobrej postawy nie dostosował się Tomasz Mikulski, który kilkakrotnie pogubił się w boiskowym wirze wydarzeń. Najpierw nie wyrzucił z boiska Kowalskiego, który w brutalny sposób potraktował Macieja Stolarczyka, a następnie nie odgwizdał dla gospodarzy dwóch ewidentnych rzutów karnych. Zamiast tego wolał ukarać żółtą kartką rozgrzewającego się poza linią boczną Tomasza Dawidowskiego. Miejmy nadzieję, że kolejnego dobrego piłkarskiego widowiska nie zepsuje już żaden arbiter.

Bez „zbędnych” emocji

Do ścisłej ligowej czołówki powoli wkracza cały czas niedoceniany zespół ŁKS-u, który obecnie po zwycięstwie nad Górnikiem Łęczna traci do lidera 9 punktów, jednak przy cofnięciu przez PZPN nałożonej wcześniej kary na ŁKS, przewaga GKS-u stopnieje tylko do sześciu oczek. Mecz w Łęcznej nie należał do największych piłkarskich widowisk, z pewnością moglibyśmy o nim bardzo szybko zapomnieć, gdyby nie piękny gol debiutującego w ligowym spotkaniu w barwach ŁKS-u Opsenicy, który ładnym strzałem z pierwszej piłki nie dał szans na interwencję zastępującemu Leciejewskiego w bramce Tytoniowi.

Jedną bramką wygrała również Cracovia, która w Wodzisławiu ograła Odrę. Jedynego gola na samym początku meczu strzelił Piotr Giza, który chyba już na stałe wróci do pierwszego składu „Pasów”. Gospodarze kolejny raz zagrali na przyzwoitym poziomie, jednak w klubie po odejściu Marcina Chmiesta brakuje snajpera, który potrafiłby wykorzystywać stwarzane przez kolegów sytuacje.

Jedynym meczem, w którym kibice nie zobaczyli bramek była potyczka szczecińskiej Pogoni i zabrzańskiego Górnika. Spotkanie to nie obfitowało w wiele ciekawych i mogących podobać się zagrań, a z jednego punktu powinny być zadowolone obie jedenastki. W pewnym momencie na płytę boiska kibice wrzucili palące się race, które są kolejnym symbolem walki fanów z władzami klubu. Dużo jeszcze będzie musiało upłynąć wody w Wiśle, zanim obie strony dojdą do jakiegokolwiek porozumienia.

Będzie się działo

Ostatni weekend w Europie przebiegał pod znakiem pojedynków derbowych – we Włoszech Inter grał z Milanem, w Szkocji Celtic z Rangersami, Chelsea podejmowała Tottenham. Nie można nie wspomnieć w tym miejscu również o pojedynku Barcelony z Realem Madryt, który zakończył się wysokim remisem. Swoje derby będziemy mieli jednak dopiero w zbliżającym się tygodniu – w Łodzi na przeciwko siebie staną jedenastki ŁKS-u i Widzewa. Trudno w tym momencie wskazać faworyta, ponieważ jak każdy wie, derby rządzą się własnymi prawami. Równie ciekawie będzie w Bełchatowie, gdzie lider zmierzy się z walczącą „o życie” warszawską Legią. Nie mniej emocji powinny dostarczyć pojedynki w Cracovii z Zagłębiem oraz Lecha z Koroną. Osiemnasta kolejka zmagań na naszych rodzimych boiskach zapowiada nam się bardzo interesująco.

Okiem statystyka

W Orange Ekstraklasie rozegrano do tej pory 136 spotkań (56 zwycięstw gospodarzy, 33 zwycięstwa gości i 47 remisów), strzelono w nich 342 gole (195 gospodarze, 147 goście) co daje średnią 2,51 bramki na mecz. Wykonywano również 26 rzutów karnych, z czego pięć nie zostało wykorzystanych (Jacek Dembiński, Maciej Iwański, Łukasz Garguła, Andrzej Szczypkowski oraz Marcin Bojarski). Sędziowie zdecydowali się pokazać 590 żółtych kartek (najwięcej Jarosław Żyro – 46) oraz 29 czerwonych (najwięcej Hubert Siejewicz – 5).

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze