Miliardowy transfer nie byłby problemem dla szejków z Manchesteru (WYWIAD)


Rozmowa z ekonomistą Mateuszem Paszkowskim

27 października 2017 Miliardowy transfer nie byłby problemem dla szejków z Manchesteru (WYWIAD)

Wielcy piłkarskiego świata, by zbudować potężne machiny regularnie uzupełniające zakurzone gabloty kolejnymi trofeami, nie szczędzą grosza na transfery. Nie zważając na koszty, rozdają banknoty na prawo i lewo niczym Pablo Escobar w serialu "Narcos". W odróżnieniu od kolumbijskiego władcy narkotykowego imperium futbolowi magnaci nie przekazują "papierków" najbardziej potrzebującym. Wypychają kieszenie innym miliarderom, by ci wypuszczali co bardziej utalentowane boiskowe gwiazdeczki w europejskie (i nie tylko) wojaże. Wystawiane czeki zawierają coraz więcej zer, kibice przecierają oczy ze zdziwienia, urzędnicy skarbowi szukają podatków, a piłkarze z uśmiechem na ustach i grubą kapustą w kieszeni, zmieniają barwy – szalona zabawa bogaczy trwa w najlepsze. Czy sportowy obraz na zawsze zatracił swój pierwotny romantyzm? Czy ekonomia w piłce będzie odgrywać jeszcze większą rolę? Czy kwoty transferowe jeszcze kogoś szokują? Zarówno na ten, jak i wiele innych tematów porozmawialiśmy z ekonomistą i kibicem futbolu, Mateuszem Paszkowskim.


Udostępnij na Udostępnij na

Mariusz Janik: „Gdy emocje już opadną jak po wielkiej bitwie kurz” – słowa jednej ze sztandarowych piosenek Perfectu idealnie oddają stan, jaki przeżywamy blisko dwa miesiące po zamknięciu letniego okna transferowego. Byliśmy świadkami kilku międzyklubowych batalii o piłkarzy. Istne szaleństwo.

Mateusz Paszkowski: Zastanówmy się, czym jest szaleństwo? Z ekonomicznego punktu widzenia z roku na rok wydajemy coraz więcej, więc siłą rzeczy ceny piłkarzy także idą w górę. Podobnie jest w świecie futbolu, gdzie padają kolejne finansowe rekordy. W 2000 roku, gdy Luis Figo zamienił Camp Nou na Santiago Bernabeu, „Królewscy” zapłacili za Portugalczyka 56 milionów dolarów. Uczyniło go to ówcześnie najdroższym piłkarzem w historii. Minęło siedemnaście lat i mamy transfer Neymara do Paris Saint-Germain za 222 miliony euro. Z perspektywy historii nie wiem, czy jest to aż tak olbrzymi skok cenowy. Inna sprawa, że włodarze z Parc des Princes nie zapłacili de facto za Brazylijczyka nawet centa.

Na temat samego „transferu” Neymara do katarskiego Edenu francuskiej ekstraklasy można by rozmawiać godzinami. Nie zmienia to jednak faktu, że oficjalna kwota jest dwu, a może nawet trzykrotnie niższa od rzeczywistej, jaka wędrowała na linii Paryż–Barcelona. Mówisz, że przeskok nie jest duży, a jednak właśnie on szokował najbardziej. W poprzednim sezonie Paul Pogba kosztował Manchester United 105 milionów euro, kilka lat wcześniej Real Madryt ściągnął z Londynu Garetha Bale’a za cztery miliony mniej. Pominę fakt, czy wymienieni zawodnicy są warci takie pieniądze, obserwowaliśmy jednak mniejsze różnice cenowe. Nie trzeba być wybitnej klasy matematykiem, by zrozumieć, że latem przeskok wyniósł 100 procent. Jak to wytłumaczyć?

Odwróćmy pytanie. Ile twoim zdaniem wart jest Neymar?

Abstrahując od personaliów, żaden z zawodników ganiających za piłką nie jest wart 100 milionów. W ogóle wycena (m.in. umiejętności) jest bardzo dyskusyjną kwestią. 

A ile według ciebie warte są „Słoneczniki” Van Gogha?

Nie wiem, kto z kim tutaj przeprowadza wywiad, ale niech tam, odpowiem (śmiech) – są bezcenne.

Dokładnie tak samo jest z piłkarzami, choć akurat ich wartość jest „ruchoma”. Za dziesięć lat najsłynniejsze obrazy będą nadal kosmicznie drogie, natomiast ceny za Neymara i jemu podobnych, ze względu na bardziej zaawansowany wiek, zdecydowanie spadną. Oczywiście sam transfer to jedynie element finansowej układanki. Dochodzą przecież przychody ze sprzedaży biletów, karnetów, koszulek i innych meczowych gadżetów. Jakby podsumować, zamiana przez Brazylijczyka Katalonii na stolicę Francji wyniosłaby dużo ponad 600 milionów euro. Drogi bilet.

Nawet bardzo, ale porównywanie piłkarzy do obrazów jest mocno na wyrost. Wiem, że ostatnio podobną metaforę przytaczał goszczący w Polsce Lothar Matthaus, ale nie do końca mi ona odpowiada. Jeśli stać cię na zakup najdroższych dzieł sztuki, to zamykasz je za pancernymi szybami, by żadna krzywda im się nie stała. A piłkarze? Dopadnie ich kontuzja i pozamiatane. Setki milionów zmieniają się w dziesiątki.

A jak spali ci się dom i cały dobytek?

Ekstremalny przykład.

Kontuzja także. Zostawmy jednak incydenty i wróćmy do Luisa Figo. Patrząc na obecną relację wydanych pieniędzy na transfery do przychodów, zarówno ówczesne przenosiny Portugalczyka do Realu, jak i niedawny zakup Neymara przez paryżan były dla obu klubów realnie podobnym wydatkiem. Skoro w sezonie 2009/2010 Cristiano Ronaldo kosztował ponad 90 milionów euro, to dlaczego dzisiaj Neymar nie może kosztować trzy razy tyle? Inflacja. Wracamy do punktu wyjścia – wszystko jest droższe.

Niebawem dojdzie do sytuacji, gdzie dany piłkarz będzie kosztował miliard euro, albo i więcej. Już przecież pojawiają się kosmiczne klauzule w kontraktach. Odnoszę wrażenie, że winni też jesteśmy my, kibice,  pewnej części sami wypłacamy pensje zawodnikom – kupujemy karnety, opłacamy abonamenty telewizyjne. Kręcimy sobie bat. Prawa telewizyjne są coraz droższe, więc żeby móc oglądać najlepsze ligi świata, musimy wysupłać coraz więcej złotówek z portfeli. W końcu staniemy pod ścianą.

O abonamenty bym się nie obawiał. Jeśli telewizje zażądają zbyt wiele, kibice się odwrócą, poszukają innych możliwości dotarcia do transmisji i koncerny medialne będą musiały zejść z cen. W świecie ekonomii są pewne wartości, których nie można przekroczyć, ponieważ efekt będzie odwrotny. Bilans musi się zgadzać, ale bez szaleństw. Natomiast jeśli chodzi o transfery, latem z końcem sierpnia siedzisz, podobnie jak inni, jak na szpilkach i czekasz na kolejne bomby transferowe. Wyszukujesz informacji, przeglądasz strony internetowe etc. Jeśli w jednym dniu 100 portali pisze o PSG i wykupie Neymara, to francuski klub ma darmową reklamę, serwisy odnotowują rekordy wejść – słowem, wszyscy są zadowoleni. Granicy nie ma.

Problem się pojawia w momencie, gdy astronomiczne kwoty są wydawane na ludzi, którzy stawiają w poważnym futbolu pierwsze kroki. Dopiero odebrali dowód, a już stają się wicemistrzami świata pod względem pieniędzy, które trzeba na nich wyłożyć. 

Raz jeszcze odwołam się do sztuki. Wyobraź sobie, że pewien miliarder bardzo chce, aby w jego gabinecie na ścianie wisiał obraz malarza, o którym świat w ogóle nie słyszał. Gość głównie zajmuje się malowaniem ścian we wnętrzach mieszkalnych, ale w wolnej chwili przeleje trochę farby na płótno. Jedno z takich dzieł wpada w oko człowiekowi z wypchanym portfelem i zgłasza się on do autora i proponuje mu 50 milionów euro. Czy ten obraz jest tyle wart? Nie, ale to w tym momencie nieistotne. Skoro znalazł się klient wykładający nań takie pieniądze, to właśnie taką kwotę trzeba zapłacić, by go nabyć. Z piłkarzami jest dokładnie tak samo. Czy Kylian Mbape jest wart 180 milionów euro? Jeśli ktoś tyle chce za niego zapłacić, to jak najbardziej. Ludzie często zastanawiają się, ile wart jest Robert Lewandowski. Jeden z najlepszych piłkarzy na świecie dotąd kosztował kluby nieco ponad pięć milionów euro. Obecnie wycenia się go na 80 milionów euro (za transfermarkt.de). Jeśli jednak np. Florentino Perez będzie chciał przelać na konto Bayernu Monachium 150 milionów euro, a Bawarczycy na ten deal przystaną, automatycznie „Lewy” będzie tyle kosztował. Każdy transfer determinuje kolejne ceny, choć na te wpływa wiele czynników m.in. wiek.

A także kraj pochodzenia. Gdyby Lewandowski był Brazylijczykiem i nazywałby się Lewandinho, mógłby kosztować trzy razy więcej. Podobnie by było, jakby urodził się w Madrycie, Londynie czy Paryżu. 

Na pewno tak jest. To nie jest jednak tylko przypadek naszego kapitana. Kamil Glik przechodził z Torino do AS Monaco za 10 milionów euro. Klub fajny, ale jak na tak topowego piłkarza, to były grosze.

Na drugim biegunie znajduje się trzech innych reprezentantów Polski. Arkadiusz Milik, Piotr Zieliński i przede wszystkim Grzegorz Krychowiak. Na nasze warunki były to olbrzymie transfery. Jeśli mówisz, że „Lewy” jest wart tyle, ile ktoś za niego zapłaci, to włodarze Napoli i PSG przepłacili za naszych „Orłów”?

Przekonamy się za kilka, może kilkanaście miesięcy. Przykład Krychowiaka jest najbardziej jaskrawy. Przechodził z Sevilli do Paryża za 30 milionów euro, nic nie pograł, został wypożyczony do West Bromich Albion i po dobrych występach w Premier League może się okazać, że przy Parc des Princes zrobią złoty interes. Jeśli któryś z topowych klubów angielskiej ekstraklasy będzie chciał mieć Grześka w swoich szeregach, będą musieli głęboko zajrzeć do kieszeni. Szczególnie w brytyjskich realiach nie powinno to stanowić problemu.

Rozmawiamy o wielkich, nieosiągalnych dla nas pieniądzach. Zatrzymajmy się na chwilę i spójrzmy na drugi biegun i tzw. finansowe Fair Play.

Tak naprawdę ono istnieje, ale tylko wirtualnie. W rzeczywistości kluby grają wszystkim decydentom na nosie i śmieją się w twarz tym, którzy zbyt głośno krzyczą. Neymar dostaje pieniądze od katarskiego magnata i sam wykupuje się z Barcelony. Atletico Madryt mające zakaz transferowy przygotowuje zimowy transfer Vitolo, wypożyczając go do Las Palmas. Przykłady można by mnożyć. Dodam jeszcze, że gdyby ktoś próbował dopatrzyć się nieprawidłowości w ww. przypadkach, sądzę, że Trybunał Arbitrażowy rozstrzygnąć powinien spór na korzyść klubów. Co nie jest zabronione, jest dozwolone, a skoro w przepisach są luki… Jeśli chcemy uzdrowić sytuację, może pójdźmy w stronę NBA – restrykcje, limity. Nadrzędna zmiana powinna dotyczyć jednak przepisów – one muszą być konkretniejsze. Ograniczyć pole manewru kombinatorom.  Rynek ostatecznie sam się obroni. Tak czy inaczej, problem ten nie dotyczy polskich klubów. One mogą być jedynie obserwatorami zabawy miliarderów.

Zahaczyłeś o nasze podwórko, więc to doskonała okazja, aby porozmawiać nieco o rekordzie transferowym, który minionego lata padł w Lotto Ekstraklasie. Lech Poznań sprzedał Jana Bednarka do Southampton za sześć milionów euro. Kwota imponuje, chłopak rusza w świat, ale jeśli ktoś sądzi, że takie pieniądze Anglicy wydają na piłkarza pierwszej jedenastki, są w błędzie. Nie dziwi więc fakt, że młody defensor często nie łapie się do meczowej osiemnastki, ogrywa się głównie w rezerwach.

Okrągła suma przelana na konto poznańskiego klubu na pewno załatała pewne dziury, budżet domowy Jana Bednarka na pewno też się powiększył. I tyle. Trzeba by zadzwonić do samego zainteresowanego i zapytać, czy jest mu dobrze, że nie gra. Podejrzewam, że nie jest zadowolony ze swojej sytuacji w klubie, ale z Southampton ma większe szanse ruszyć dalej w Europę. Tym zachwyconym sześcioma milionami euro wylałbym na głowy kilka kubłów lodowatej wody, niech ochłoną. Nasze rekordy dla Premier League to kieszonkowe i takie są fakty. Poza tym odnoszę wrażenie, że duża część polskich „emigrantów” liczy głównie na zarobek, a nie na regularną grę. Otrzymują szansę, by pensja wypłacana im była w funtach czy euro i myślą, że złapali Pana Boga za nogi. Raz, że poziom europejski jest wyższy od ekstraklasowego, dwa, może lepszym rozwiązaniem byłoby jednak podążanie drogą od niższej ligi do wyższej? Pokaże się w Championship, Serie B, czy 2. Bundeslidze, może nawet awansuje i trochę pogra w elicie. Rzucanie na głęboką wodę dla wielu kończy się utonięciem.

Mocne słowa. Wróćmy jednak do spraw związanych bardziej z twoją profesją. Anglia, Francja, Niemcy to dla nas odległe światy pod względem ekonomicznym. Z kogo więc powinniśmy brać przykład, by móc się rozwijać, regularnie (nie tylko z przypadku) grać w europejskich pucharach i nie zachwycać się paroma milionami euro za transfer danego piłkarza? Telewizja pięknie opakowuje produkt nazywany Lotto Ekstraklasą, ale oglądając niektóre mecze, można odnieść wrażenie, że ktoś nam próbuje wcisnąć zgniłe jabłko w olśniewającym sreberku.

Nie ma złotego środka. Gdy padają pytania, w którą stronę powinny podążać polskie kluby, wymienia się Belgię i Holandię. Te modele obecnie są dla nas nieosiągalne. Słyszy się w Polsce o budowaniu i prowadzeniu akademii piłkarskich, ale często na słowach się kończy. W ww. krajach szkółki to podstawa. Wychować piłkarza i wysłać go w świat powiększając budżet o wiele milionów. Zarabiać na zawodnikach. My co rusz sprzedajemy wiodących graczy za grosze, w ich miejsce przychodzą nowi i nie dają tej samej jakości. Nie można również skupić się wyłącznie na wydawaniu kasy. Im więcej wychowanków będzie grało w polskich zespołach, tym większe przychody mogą oni generować w przyszłości. Jeśli nie wychowanków, to młodych, zdolnych, perspektywicznych. Do tego potrzeba dużej cierpliwości prezesów, a z tą także jest problem. Nie tylko dla piłkarzy. Z trenerami jest identycznie. Przez presję z góry wolą postawić na trzydziestolatka z Hiszpanii czy Czech zamiast na młodego chłopaka z Polski. Dlaczego? Przez brak wspomnianej cierpliwości. Warto spoglądać na Zagłębie Lubin i drużynę trenera Piotra Stokowca. Tamten projekt pokazuje, że brak nerwowych ruchów włodarzy może przynieść dojrzałe owoce. U nas jednak wszyscy liczą na efekt tu i teraz. Najlepiej, jakby z dnia na dzień na klubowych kontach pojawiały się przelewy zakończone co najmniej sześcioma zerami. Pieniądze nie wezmą się z powietrza. Za wcześnie, by wypowiadać się na temat strategii preferowanej przez prezesa Dariusza Mioduskiego i jego Legię Warszawa, ale kto wie, może właśnie pójście w stronę chorwackiego modelu nie jest wcale takim złym pomysłem. Czy w tym szaleństwie jest metoda? Przekonamy się wkrótce.

Posługując się znanym powiedzeniem, przy Łazienkowskiej na pewno nie chcieliby krzyczeć: „zamienił stryjek siekierkę na kijek”. Zgodzę się z Tobą, że potrzeba czasu, by móc cokolwiek ocenić. Podsumowaliśmy letnie okienko transferowe, ale zza horyzontu wyłania się powoli zimowe. Emocje sprawią, że śniegi stopnieją?

Polskę powinny rozgrzewać transferowe doniesienia z Championship. Kamil Grosicki będzie próbował przenieść się z Hull City do Premier League. Być może będziemy spoglądać w stronę wypożyczenia powracającego po kontuzji Arkadiusza Milika. Coraz więcej mówi się o odejściu Leo Messiego z Barcelony, a także Harry’ego Kane’a do Realu Madryt. Podejrzewam jednak, że na ewentualne rozstrzygnięcia poczekamy do lata. Swoją drogą, łączę oba okienka transferowe. Letnie zawsze bardziej rozgrzewa. Nie zmienia to jednak faktu, że największych zmian oczekuję po Realu Madryt, który miniony okres transferowy zwyczajnie przespał. Z ekonomicznego punktu widzenia, najlepszym rozwiązaniem byłoby rozbicie tercetu BBC – BB powinni rozglądać się za nowymi pracodawcami.

Leo Messi opuści Camp Nou? Jeśli tak, w tle świecą się miliardy monet.

Pep Guardiola nie obraziłby się, jeśli ponownie mógłby pracować z Argentyńczykiem. Dla Manchesteru City, a konkretnie właścicieli klubu z Etihad Stadium wydanie kwoty z dziewięcioma zerami na końcu nie powinno stanowić problemu. Reklamy, koszulki, klikalność – mielibyśmy powtórkę z rozrywki, ponownie w południowoamerykańskim wydaniu.

Na razie schowajmy magiczną kulę do szuflady i wróćmy do clou naszej rozmowy. Po ostatnim okienku transferowym, gdzie padały rekordowe sumy, budżety wielu klubów zyskały, innych – co normalne – straciły. Jeśli miałbyś zebrać wszystkie transfery w całość i ocenić z perspektywy gospodarczej te najlepsze i najgorsze rotacje, jak wyglądałaby ta lista?

Przykładem dla europejskich klubów powinna być Borussia Dortmund. Po raz kolejny pokazała, że umie rozsądnie wydawać pieniądze. Kapitalnym ruchem było pozyskanie Andrija Jarmołenki z Dynama Kijów. Nie można także nie wspomnieć o pewnym 18-letnim Francuzie. Dan-Axel Zagadou, który trafił do Bundesligi z rezerw PSG, to chłopak, na którym BVB w przyszłości zarobi fortunę. Na plus zapisuję przenosiny Romelu Lukaku na Old Trafford oraz transfer Neymara. PSG zatrudniając Brazylijczyka, zyskało kilkanaście (jeśli nie więcej) milionów fanów na całym świecie, a tych należy przeliczyć według odpowiedniego kursu walut. Interes życia zrobili właściciele West Bromich Albion, wypożyczając Krychowiaka. A jeśli już mówimy o Polakach, za największy i najmądrzejszy transfer w Lotto Ekstraklasie uważam przenosiny Marcina Robaka z Lecha Poznań do Śląska Wrocław. WKS prawie nic nie wydał, a ma piłkarza zapewniającego kilkanaście goli w sezonie.

A minusy? 

Ruchy transferowe Legii Warszawa i AC Milan, a także ich brak w Realu Madryt. Ekonomia jest brutalna. O ile w przypadku „Królewskich” nie powinno być problemów finansowych, o tyle w dwóch pozostałych nie będzie tak kolorowo. Zachowując odpowiednie proporcje, jestem przekonany, że księgowe wkrótce będą miały pełne ręce roboty. Kluby liczyły, że wydają budżety na wartościowe obrazy, ale na razie wygląda na to, że przy najbliższej okazji będą się chciały za wszelką cenę pozbyć wyblakłych landszaftów.

Mateusz Paszkowski. Ekonomista z wykształcenia, z zamiłowania fan futbolu. Zwłaszcza tego w niemieckim wydaniu. Nie pogardzi północnoamerykańskim MLS-em, a i chętnie spojrzy na to, co się dzieje w Serbii, w tamtejszej SuperLidze.

Zapisz

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze