Deportivo La Coruna – anatomia upadku


1 maja 2015 Deportivo La Coruna – anatomia upadku

Spaść z ligi trzeci raz w ciągu pięciu lat? Trudno to sobie wyobrazić, prawda? Piłkarze Deportivo La Coruna uporczywie dążą do tego, aby udowodnić, że jest to jednak możliwe. Jest to tym bardziej smutne, że mamy do czynienia z klubem zasłużonym, który na przełomie wieków jako jedyny był w stanie złamać madrycko-barceloński duopol na dominację w Hiszpanii.


Udostępnij na Udostępnij na

6 marca 2002 roku. W świadomości kibiców Realu Madryt jest to jeden z najczarniejszych dni w historii klubu. Upokorzenie „Królewskich” przez Deportivo, w finale Pucharu Króla, dokładnie w stuletnią rocznicę powstania klubu, w kulturze masowej zapamiętane jako Centenariazo. Do dzisiaj kibice Realu na samą myśl o tym spotkaniu dostają białej gorączki i zastanawiają się, jak klub z Galicji miał w ogóle czelność zepsuć madrytczykom obchody stulecia własnego klubu.

Dla historyków futbolu nie było w tym jednak nic dziwnego. Mieliśmy w końcu do czynienia z „SuperDepor”, ekipą legendarną, najlepszą w historii swojego klubu. Był to zespół, który rzucił wyzwanie Madrytowi i Barcelonie i na przemian z Valencią tworzył w tym czasie swoisty triumwirat w Hiszpanii. Za sukcesami klubu z Galicji stał wtedy Javier Irrureta, trener roku w Hiszpanii z 1998 roku – człowiek, który stał się w La Coruni prawdziwą legendą za życia.

Entrenadores-Javier-Irureta
Javier Irureta (foto: trofeoteresaherrera.es)

Mistrzostwo Hiszpanii w 2000 roku, Copa Del Rey dwa lata później i półfinał Ligi Mistrzów w 2004 roku. Piłkarze pokroju Juna Carlosa Valerona, Frana, Djalminhi, Naybeta, Mauro Silvy, Makaaya i Diego Tristana. Nazwiska, które naprawdę robią wrażenie, i piłkarze, którzy swoją grą rzucili całą Europę na kolana. Na uwagę zasługuje zwłaszcza ich marsz w Lidze Mistrzów wiosną 2004 roku, kiedy to od końcowego triumfu powstrzymał ich Pierluiggi Collina i Derlei, którego karny pozbawił ekipę Irurety złudzeń i zagwarantował Porto przepustkę do finału w Gelsenkirchen. Po drodze do półfinału ofiarami zespołu z Riazor padły Juventus i Milan, a rewanżowe zwycięstwo u siebie 4:0, nad ekipą Ancelottiego, przeszło już do annałów futbolu.

Minęła już ponad dekada od tych sukcesów, a ów okres w Galicji naznaczony jest głównie pasmem klęsk, które spowodowały dwukrotną degradację klubu do Segunda Division. Szczególnie bolesny był pierwszy upadek, w 2011 roku, kiedy Deportivo po raz pierwszy od ponad 20 lat opuściło najwyższą klasę rozgrywkową w Hiszpanii, co zapoczątkowało początek kryzysu trwającego do dzisiaj.

Cofnijmy się jednak w czasie. 2005 rok. Z klubu odchodzi ojciec sukcesów Deportivo – Javier Irureta, który zdecydował się przeprowadzić do Sewilli, obejmując miejscowy Betis. Przyczyny jego rezygnacji nie były do końca znane, jednak mówi się, że piłkarze popadli w konflikt z trenerem, co w konsekwencji spowodowało, że to Irureta musiał opuścić okręt. Nikt się jeszcze wtedy nie spodziewał, że okręt ten zaczyna tonąć.

O powolnym upadku „Blanquiazules” zadecydował brak pieniędzy. Prezesem Deportivo w tym okresie był Augusto Cesar Lendoiro. Człowiek będący, obok Irurety, jednym z ojców sukcesów „SuperDepor”, mówił: – Moim błędem było niesprzedawanie piłkarzy w momencie, kiedy mogłem. I trudno się z nim tutaj nie zgodzić. Być może zabrzmi to abstrakcyjnie, ale działacze przespali okres, w którym mogli sprzedać piłkarzy za naprawdę konkretne pieniądze. Większość piłkarzy była już w sile wieku, będąc u szczytu formy lub mając go za sobą, i potrzebna była zmiana pokoleniowa. Byli jednak tacy zawodnicy, na których można było zarobić większe pieniądze, jak chociażby Diego Tristan, który po słynnym sezonie 2003/2004 nigdy już nie odzyskał wcześniejszej formy.

Był to początek końca. Drużyna opierała się na Djalminhi (34 lata), Franie (35) i Mauro Silvie (36), czyli graczach, którzy byli już bliżej końca kariery, i należało pomyśleć nad rewolucją w personaliach drużyny. Do takowej rewolucji jednak nie doszło. Nie zadbano o odpowiednie wzmocnienia i drużyna z roku na rok zaczęła prezentować coraz gorszą piłkę, o czym mogliśmy się przekonać zaledwie rok później w Lidze Mistrzów, kiedy ekipa „Herculinos” zajęła ostatnie miejsce w grupie i uciułała tylko dwa punkty.

Sezon 2004/2005 był ostatnim sezonem zespołu z północy Hiszpanii w Lidze Mistrzów. Co roku na emeryturę odchodzili kolejni piłkarze stanowiący szkielet drużyny, i tak – w samym tylko 2005 roku buty na kołku zawiesili wspomniani już Djalminha, Fran i Mauro Silva. Deportivo stało się drużyną przeciętną, która z roku na rok w końcowej tabeli ligi hiszpańskiej lądowała w okolicach 8.-10. miejsca, co dla klubu z taką historią nie było niewątpliwie powodem do dumy. Prawdziwy krach nastąpił jednak w 2011 roku, kiedy drużyna zajęła 18. miejsce w lidze i spadek do Segunda Division stał się faktem.

Od tego momentu mamy do czynienia z prawdziwym rollercoasterem w wykonaniu piłkarzy z El Riazor. Spadek do Segunda Division, później awans i znowu relegacja. Scenariusz niezbyt ambitny, do którego kibice w Galicji powoli się przyzwyczaili. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że ten sezon będzie przebiegał podobnie i nowej tradycji stanie się zadość. Spadek Deportivo wydaje się naprawdę realny i trudno o jakiekolwiek powody do optymizmu w szeregach Blanquiazules.

Czego brakuje? Na pewno jakości piłkarskiej. Nie odkryłem tutaj Ameryki, ale nietrudno o takie stwierdzenie, jeżeli przypomnimy, że ostatnim piłkarzem o uznanej marce w Europie, który grał w Deportivo, był Filipe Luis Kasmirski, który w 2010 roku odszedł do Atletico Madryt. Było to ostatni duży transfer z udziałem klubu z Riazor, który zarobił na brazylijskim obrońcy nieco ponad 10 mln Euro. Od tamtego czasu przez klub przetoczył się tabun przeciętnych piłkarzy, a polityka stawiania na młodzież, którą wprowadzono po feralnym 2005 roku, nie przyniosła spodziewanego wysypu następców Valerona i Frana.

Deportivo prezentuje się w tym roku tragicznie. Tylko Cordoba i Granada, czyli zespoły cierpiące na niespotykaną indolencję strzelecką, mają mniej strzelonych bramek od Deportivo. W defensywie nie wygląda to lepiej. 56 straconych bramek i wynik lepszy tylko od wspomnianej Granady, Levante i Rayo chluby nie przynoszą, a co gorsza, trudno o jakiekolwiek światełko w tunelu.

Czego spodziewać się jednak po drużynie, która swoją grę w ofensywie opiera o Oriola Rierę. Levante ma Barrala, Almeria Verzę, a Elche Jonathasa. Gołym okiem widać tutaj brak lidera, zawodnika, który mógłby wziąć na siebie ciężar gry w trudnym momencie. Riera, któremu podziękowano w Wigan, nie jest już takim piłkarzem jak w zeszłym okresie, kiedy miewał przebłyski bardzo dobrej formy w Osasunie, ostatecznie strzelając 13 bramek w całym sezonie. Po wyjeździe do Anglii wyraźnie przygasł, a w Deportivo nadal trudno mu dojść do optymalnej formy.

Tak jak kiedyś dwójka pivotów była wizytówką zespołu Irurety, tak teraz ani Bergantinos, ani Bośniak Medunjanin nie są piłkarzami, którzy mogliby podtrzymać tradycję klubu z Galicji na tej pozycji. Jedynymi piłkarzami, którzy zasługują na uwagę, są Ivan Cavaleiro i Jose Rodriguez. Portugalczyk nieraz już w trakcie tego sezonu pokazywał swoje nieprzeciętne umiejętności (przekonać się o tym mógł chociażby Dani Alves) i wypożyczony z Benfiki 21-latek znalazł się już na celowniku większych klubów. Z kolei wychowanek Realu zwłaszcza na początku sezonu pokazywał kawał dobrego futbolu, jednak w momencie odejścia z klubu Victoria Fernandeza stracił miejsce w pierwszym składzie.

https://www.youtube.com/watch?v=s5ZbbTG82K4

A propos trenerów – w kwietniu doszło do zwolnienia wspomnianego Fernandeza, a zastąpił go Victor Sanchez del Amo – była legenda klubu i członek „SuperDepor”, któremu powierzono misję ratowania klubu z Riazor przed upadkiem. Na ten moment nie idzie mu jednak najlepiej, a w pięciu spotkaniach zdołał zdobyć zaledwie trzy punkty. Co gorsza, w ostatniej kolejce Deportivo dosyć wyraźnie uległo innemu kandydatowi do spadku, Elche, aż 0:4 i porażka może wskazywać na to, że misja utrzymania Deportivo w lidze graniczy wręcz z cudem.

Zespół z Galicji znajduje się na prostej drodze do spadku i jest to sytuacja, do której kibice na Riazor zdążyli się już przyzwyczaić. Mimo że kryzys trwa już od kilku lat, z przykrością patrzy się na kolejny zespół z tradycjami, któremu już za rok może przyjść walczyć na stadionach w Alcorcon, Ponferradinie i Albacete. Pozostaje mi więc życzyć Deportivo szczęścia, gdyż jest to niewątpliwie klub, którego miejsce znajduje się w Primera Division.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze