Balotelli spada na cztery łapy i transfer na lotnisku – paradoksy minionego Deadline Day


Deadline Day od lat rządzi się swoimi prawami

1 września 2016 Balotelli spada na cztery łapy i transfer na lotnisku – paradoksy minionego Deadline Day
Grzegorz Rutkowski

Głupi są ci, którzy myślą, że Deadline Day jest naprawdę najważniejszym dniem w oknie transferowym. To 24-godzinne show stworzone dla mediów i kibiców, piękne zwieńczenie dwóch miesięcy wyprzedaży w supermarkecie, w którym można kupić każdego. Oczywiście, jeśli posiada się odpowiednią kwotę na koncie. W czasie ostatniego dnia głowę tracą wszyscy, począwszy od dziennikarzy aż po najrozsądniejszych menedżerów. Dlatego skupiliśmy się na przedstawieniu wszystkich paradoksów minionego Deadline Day.


Udostępnij na Udostępnij na

Mario Balotelli zarabiający krocie w Nicei

Przez kilka tygodni włoski napastnik szukał sobie klubu. Było zainteresowanie ze strony Cagliari i Palermo, ale wszystko spełzło na niczym. „Balo” atrakcyjnym kąskiem na rynku transferowym nie był, bo ostatnimi czasy ani nie przekonywał formą, ani swoim zachowaniem. Ściągnięcie napastnika było swoistym kupieniem kota w worku. Warto dodać, że bardzo kosztownego kota. W ostatnich dniach piłkarzem zainteresowała się francuska Nicea. W pewnym czasie wydawało się, że temat upadł, ale wczoraj gruchnęła informacja, iż piłkarz związał się z klubem na stałe. Teraz czas na najlepsze.

Według dziennika „L’Equipe” 26-latek będzie zarabiał 3,7 mln funtów na rok, co daje tygodniówkę rzędu 72 tys. funtów!

No, no, trzeba pochwalić agenta Balotellego, który wynegocjował mu taki kontrakt. Słoneczna i imprezowa Nicea, pokaźna sumka na koncie i kilkadziesiąt kilometrów od rodzinnej Italii. A wydawało się, że napastnik zostanie bez klubu.

Transfer za pięć północ

Saga pt. „Maksimović w Napoli” trwa co najmniej pół roku. Już zimą 2016 roku klub chciał ściągnąć do siebie zawodnika, ale ostatecznie nie doszło do porozumienia na linii Neapol–Turyn. W tym oknie transferowym Serb postawił sprawę jasno. – Ja w Torino więcej nie zagram – stwierdził, spakował się i pojechał do Belgradu. Szkoleniowiec „Byków”, Sinisa Mihajlović, ogłosił, że piłkarz jest dla niego „martwy” i w jego drużynie więcej nie zagra. Stało się jasne, że Maksimović prędzej czy później do Napoli trafi. Kwota 25 mln euro leżała na stole, potrzeba było jedynie podpisu zawodnika i zdania testów medycznych. Wszystko to do załatwienia w ostatnich godzinach okna transferowego. Problem w tym, że zawodnik utknął wczoraj na lotnisku we Frankfurcie z powodu alarmu bombowego. Kontrakt podpisano więc w Niemczech, a jedynym dowodem na to, że piłkarz jest zdolny do gry, są testy medyczne robione jeszcze przez klub w Turynie.

Mak w Arminii podpisujący kontrakt w… Lubinie

Rano 31 sierpnia wydawało się, że Michał Mak trafi na roczne wypożyczenie do Zagłębia Lubin. Zawodnik pojechał nawet na Dolny Śląsk, by podpisać umowę z „Miedziowymi”, jednak nagle zainteresowanie piłkarzem wyraziła II-ligowa Arminia Bielefeld. Obie strony porozumiały się w kilkanaście minut i tak Michał około 17:00 podpisywał umowę z niemieckim klubem. Gdyby działacze Zagłębia wcześniej zgłosili chęć wypożyczenie piłkarza, to oglądalibyśmy zdjęcia Maka trzymającego miedziową koszulkę klubu. A tak lubinianie zza szyb restauracji mogli oglądać, jak skrzydłowy dogaduje się z Niemcami. Prawdziwe piękno Deadline Day.

24 godziny to czasem więcej niż dwa miesiące

Przez dwa miesiące okna transferowego Górnik Łęczna dokonał dwóch poważnych przyzwoitych transferów. Całe lato obserwacji i testów zaowocowało przyjściem Piotra Grzelczaka, Szymona Drewniaka, kilku zawodników z regionu i zagranicznego szrotu. Okazuje się, że wszystko co najlepsze działacze lubelskiego klubu szykowali na Deadline Day. Choć przez moment chcieli się poczuć jak królowie ostatnich godzin okna transferowego. I udało im się to!

Zaczęli niepozornie, od wypożyczenia Adama Dźwigały z Lechii Gdańsk. Potem dołożyli zakontraktowanie… Javiego Hernandeza (nie tego z Leverkusen, ale 27-letniego Hiszpana grającego w ACS Poli Timisoara), by skończyć dzień całkiem miłym wzmocnieniem, jakim będzie wypożyczenie Gersona z Lechii Gdańsk.

Co ciekawe, nikt z wtajemniczonych nie puścił pary z ust, więc kolejne doniesienia o wzmocnieniach Górnika Łęczna robiły coraz większe wrażenie.

O transferowej ofensywie łęcznian pisaliśmy tutaj.

Wywrotki na ostatniej prostej

Sprawę Grosickiego znamy doskonale. Zdjęcia sprzed samolotu, okładka „Przeglądu Sportowego” z informacją o jego przenosinach do Burnley itd. Sprawa się „rypła” z powodu zbytniej pazerności działaczy Rennes, którzy naiwnie wierzyli, że beniaminek za pięć dwunasta spełni każde ich żądanie finansowe. Brak transferu Polaka to ich wina, ale umówmy się, gdyby Burnley zajęło się sprawą kilka dni wcześniej, Grosicki grałby prawdopodobnie w Premier League.

Jeszcze bliżej wymarzonego transferu do Juventusu był Axel Witsel. Oba kluby porozumiały się ze sobą, piłkarz był skłonny przyjąć każde warunki „Starej Damy”, byle tylko opuścić Rosję. Negocjacje trwały jednak tak długo i zażarcie (sprawę specjalnie przeciągali działacze Zenitu szukający zastępstwa dla pomocnika), że wybiła 23:00 i zamknięto okno transferowe we Włoszech. A Belg był już w Turynie i nawet przeszedł testy medyczne.

Z 500 tys. euro na koncie, za to bez obrońcy

Jeszcze kilka dni temu sytuacja w Szczecinie wyglądała mniej więcej tak: kadra jest zamknięta. Nie kupujemy i nie sprzedajemy nikogo. Klauzuli Czerwińskiego, całkiem korzystnej dla klubu swoją drogą, nikt nie ruszy. W tym samym czasie na południowym zachodzie Francji trwają poszukiwania środkowego obrońcy. Bordeaux bardzo zainteresowane było swego czasu Arturem Jędrzejczykiem, ale Polak do Ligue 1 nie zamierza przychodzić. Agent „Jędzy”, Mariusz Piekarski, poleca im innego zawodnika ze swojej „stajni”, a więc Igora Lewczuka. Po krótkiej obserwacji francuscy działacze rzucają na stół 1 mln euro za 31-letniego obrońcę, a Legia ofertę przyjmuje. Wszystko to dzieje się na około 24 godziny przed zakończeniem okna transferowego. Klub z Łazienkowskiej zupełnie zaskoczony i świadomy tego, że może odejść Michał Pazdan, nie kombinuje, tylko bierze znanego im zawodnika. Gdyby mieli więcej czasu, być może znaleźliby kogoś lepszego, a tak za 500 tys. euro ściągają Jakuba Czerwińskiego. Zawodnik przyjeżdża do Warszawy 31 sierpnia o 16:00 i podpisuje kontrakt z Legią. W Pogoni mieli mniej niż jeden dzień na znalezienie zastępcy dla obrońcy. Nierealne do zrealizowania, więc zostają z jednym nominalnym środkowym obrońcą, przeklinając Artura Jędrzejczyka, że ten nie chciał odejść do Girondins Bordeaux.

***

Tych kilka pozornie zabawnych sytuacji dokładnie oddaje atmosferę, jaka panuje w czasie Deadline Day. Szaleństwo, chaos z olbrzymimi pieniędzmi na pierwszym planie. Jak widać, droga od wymarzonego transferu do klęski jest tak krótka jak lot Kamila Grosickiego do Burnley i cienka jak zachowanie działaczy Rennes w negocjacjach z Anglikami. A nam przyjdzie czekać kolejne pół roku na kolejny tak zwariowany dzień.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze