Czekaliśmy ponad 20 lat. Dumna Legia wróciła do Ligi Mistrzów!


Takie wieczory zostają w pamięci na długie lata

2 listopada 2016 Czekaliśmy ponad 20 lat. Dumna Legia wróciła do Ligi Mistrzów!
Grzegorz Rutkowski

Na ten mecz czekaliśmy od ponad dwóch dziesięcioleci. Nie na powrót i klęskę z Borussią, nie na spotkanie w Madrycie, ale właśnie na ten mecz. Legia Warszawa przez dziesięć minut była faworytem w starciu z wielkim Realem Madryt – autor takich słów jeszcze kilka godzin temu zostałby zabity śmiechem. Ekipa Jacka Magiery nie tyle wzniosła się na wyżyny swoich możliwości, co wykorzystując wielką słabość Hiszpanów, dokonała niemożliwego. Niech po dzisiejszym wieczorze umilkną wszystkie szydercze głosy. Legia dorównała obrońcy tytułu!


Udostępnij na Udostępnij na

Co miało nieść legionistów w Lidze Mistrzów i stwarzać przynajmniej domieszkę wiary w jakiekolwiek sukcesy? Byli to kibice. Jedni z najgłośniejszych w Europie, jeżdżący za swoimi idolami w najdalsze zakątki futbolowej Europy. Czy mogło skończyć się źle? Oczywiście, że tak i z tego sprawę zdawał sobie każdy. Zamknięty stadion? Abstrakcja, której nie powinno być w scenariuszu, ale w dalszym ciągu abstrakcja wcale nietrudna do zrealizowania. Najważniejszy mecz w stolicy bez fanów – świat oszalał, Real przyjeżdża na trening.

Bandyckie wybryki kiboli dały efekt w postaci wiatru hulającego po pustych trybunach, co uczyniło spotkanie Legii z Realem karykaturą Ligi Mistrzów. Oto Polacy, którzy od niepamiętnych czasów czekali na największe światowe gwiazdy na swoich stadionach, muszą mecz oglądać w telewizji. Po włączeniu odbiorników zobaczyli najlepiej zarabiających zawodników na świecie mierzących się z piłkarzami, którzy na własnym podwórku nie mogli liczyć na choćby i stu kibiców śpiewających na stadionie. Groteska. Nie wiadomo tylko czy większa niż podejście Ronaldo i spółki.

Na 1/8 gwizdka

Jeśli Real nie dał z siebie wszystkiego w Madrycie, to w Warszawie nie pokazał nawet ćwierci zaangażowania potrzebnego do gry na najwyższym europejskim poziomie. Hiszpanie kompletnie zlekceważyli Legię. Ktoś pewnie powie – i nie ma się co dziwić, przecież to warszawscy amatorzy. Od razu odpowiem – jeśli ci amatorzy mają remisować z Realem, nazywajcie ich jak chcecie. Zlekceważenie przeciwnika gubiło i wciąż będzie gubić faworytów spotkań, którzy pewnych rzeczy nie traktują na poważnie. A przecież piłka to poważna sprawa, choćby i na podwórku pod blokiem.

Z tym nastawieniem na boisko wyszli legioniści. Im dalej w las, tym więcej ułańskiej fantazji przechodziło przez ich głowy aż do nóg. Real czarował, grał piętkami, prawie zawsze z pierwszej piłki, jednak z pełnym przekonaniem możemy stwierdzić, że nie wyglądał przy klubie ze stolicy Polski jak przedstawiciel innego, kosmicznego poziomu. Zresztą, jeśli wygrywając 2:0 dajesz sobie wbić trzy bramki, to albo wcale nie jesteś mocarzem, albo trafiłeś na godnego przeciwnika.

I właśnie to postarajmy się zapamiętać – Legia była godnym przeciwnikiem dla Realu Madryt. Nieistotne, jak (nie)zaangażowani byli podopieczni Zidane’a. Czy to wina Radovicia i spółki? Chłopcy Jacka Magiery nie wybiegli na boisko po to, aby popisywać się przed kibicami lub poprawiać swój bilans bramkowy. Wybiegli po to, aby powalczyć o wynik lepszy niż sprzed dwóch tygodni. Walka o punkty? Być może o trzeciej w nocy, podczas głębokiego snu, taka myśl pojawiała się w głowach sztabu szkoleniowego. Niewykluczone jednak, że ktoś tę myśl przekazał rano zespołowi, a ten wziął sobie tę ideę głęboko do serca.

Taką Legię chcemy oglądać

Być może będzie to zaskoczenie, ale to nie był przypadkowy wynik. Bramki nie wpadały rykoszetem – te akcje wspominać będziemy jeszcze latami (no, chyba że Polacy postanowią na dobre zadomowić się w LM…). I wcale nie zaczęło się od genialnego trafienia Vadisa Odjidji-Ofoe. Legia od samego początku przy każdej krótkiej okazji, kiedy miała piłkę, bez strachu w oczach próbowała przeć do przodu, tym samym poruszając lekko w fotelach wszystkich widzów środowego spotkania. Gol Belga był punktem zapalnym. Chociaż punkty nadal wydawały się sprawą odległą jak wyjazd kadry do Kazachstanu, stawienie czoła Goliatowi nie było rzeczą niemożliwą.

https://vine.co/v/5DberzDO3uU

I obudził się Dawid, a właściwie Radović, który żadnego czuba nie zapamięta tak dobrze jak tego z Realem. Faworyci spotkania wydawali się zmieszani całą sytuacją – zaraz, zaraz, że Legia z nami remisuje? Skłoniło ich to do jeszcze większego skupienia sił w ofensywie. A że taki zabieg odsłania tyły, to żadna tajemnica. Mecz z Realem pokazał, co w letnich transferach mógł dostrzec i zarazem czego nie mógł wydobyć ze swoich podopiecznych Besnik Hasi. Walczący za pięciu Odjidja-Ofoe, dokładny jak nigdy Moulin, a także stara gwardia – szalony Radović, w czepku urodzony Pazdan, ekspert od czarnej roboty Kopczyński i Bereszyński nakrywający czapką Ronaldo. Gdyby kibice byli na meczu, władze Warszawy musiałyby ogrodzić stadion przy Łazienkowskiej panelami akustycznymi.

***

Jacek Magiera zdaje się budzić lwa, który z klatki wychodzi leniwie, zamiatając ogonem piach, ale jednocześnie pokazując zęby w pełnej krasie. Morale legionistów musi wzrosnąć o tysiąc punktów procentowych – właśnie spełnili pobożne życzenie raz po raz wypowiadane nad Wisłą przez ponad 20 lat. My, wciąż maluczcy na piłkarskiej mapie Europy, musimy doceniać te małe sukcesy. A jeśli ktoś czuje niedosyt, niech przypomni sobie, czego oczekiwał przed spotkaniem.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze