Coraz mniej „angielskości” w Premiership


W luty 1999 roku angielscy kibice po raz ostatni widzieli w lidze drużynę z samymi Anglikami w składzie. W grudniu tego samego roku menadżer Gianluca Vialli desygnował do gry jedenastu zagranicznych piłkarzy Chelsea. Kilka miesięcy później reprezentacja Anglii nie wyszła nawet z grupy Mistrzostw Europy. Legenda boisk Premiership, jeden z najlepszych piłkarzy w historii Arsenalu Ian Wright bije na alarm. Korespondencja z Anglii


Udostępnij na Udostępnij na

Nie zatrzymasz Cantonów, Zolów czy Bergkampów przed przychodzeniem do naszej ligi. Jednak liczna tych przeciętnych zagranicznych zawodników niebezpiecznie wymyka się spod kontroli i trudno będzie to niedługo przerwać” – uważa strzelec 185 bramek dla Kanonierów. I ma absolutną rację. W miniony weekend jedynie 35 procent piłkarzy grających w pierwszej kolejce nowego sezonu Premiership stanowili Anglicy! Nad reprezentacją prowadzoną przez Steve’a McClarena unosi się teraz bardzo poważne widmo nie awansowania do europejskiego czempionatu, a selekcjoner ma coraz mniejsze pole wyboru zawodników do kolejnych meczów kwalifikacyjnych w dobie, kiedy czołowi piłkarze są kontuzjowani. „Dobrzy angielscy zawodnicy, jak David Bentley, muszą tułać się po różnych klubach, aby grać w lidze o najwyższej klasie rozgrywkowej, a taki Szewczenko przychodzi z Włoch, kosztuje 30 milionów funtów i ma 30 lat. Czy chcecie mi powiedzieć, że te pieniądze nie mogły być zainwestowane w młodych zawodników i scouting krajowych talentów? – retorycznie pyta Wright, które syn Shaun skutecznie walczy o miejsce w podstawowej jedenastce Chelsea, podobnie zresztą jak Bradley, który w ostatnim meczu ligowym Southampton wszedł na boisko zastępując Marka Saganowskiego.

Mordercy angielskiego futbolu

Już media wskazały, którzy menadżerowie są najbardziej winni obecnej sytuacji. Oczywiście na pierwszy plan wysuwa się Arsène Wenger, który przyzwyczaił już kibiców, iż fanem angielskich talentów nie jest, a osoba Theo Walcotta to wyjątek potwierdzający regułę. Ów Anglik był jedynym „krajowym produktem„, który pojawił się w niedzielnych derbach Londynu w czerwono-białej koszulce. Mniej szczęścia było 14 lutego 2005 roku, kiedy na Highbury przyjechał zespół Crystal Palace. W bramce Kanonierów zagrał Niemiec Lehmann, w obronie kolejno Lauren, Toure, Cygan i Clichy, linię pomocy stanowił kwartet Pires (zastąpiony później przez Fabregasa), Vieira, Edu (później Flamini) oraz Reyes, a z przodu brylował Henry oraz Bergkamp, który nie wytrzymał niestety trudów spotkania i został zmieniony przez van Persiego. Ta, z pozoru normalna, drużyna plus dwóch niewykorzystanych rezerwowych w osobach Hiszpana Almunii oraz Szwajcara Senderosa przeszła do historii futbolu, bynajmniej nie ze względu na wynik meczu (aczkolwiek wygrana 5:1 robi wrażenie). W obecnym okienku transferowym „mordercami” numer jeden byli Sven-Göran Eriksson oraz Rafael Benitez. Ten pierwszy, o ironio były selekcjoner Anglii, sprowadzając na pęczki za tajlandzkie pieniądze piłkarzy nie dostrzegł potrzeby zatrudnienia jakiegokolwiek nowego rodaka Wrighta, Gerrarda czy Terry’ego. Na dodatek, Danny’emu Millsowi, którego w 2002 roku zabrał na Mistrzostwa Świata, pokazał drzwi. Jeżeli można się zaśmiać to tylko sarkastycznie.

Oberwało się też Benitezowi, bowiem ten, choć na transfery wydał ponad 50 milionów funtów i zatrudnił aż 11 ludzi, tylko jeden z nich, anonimowy Ryan Crowther z Stockport, jest Anglikiem. Jednak w przypadku Liverpoolu FC sprawa jest trochę bardziej skomplikowana do wytłumaczenia. Większość kibiców tego klubu uważa się bardziej za Scouserów niż Anglików i losy reprezentacji interesują ich tylko ze względu na obecność w niej Stevena Gerrarda. Najprawdziwszy z prawdziwych Scouserów, Jamie Carragher już w kadrze grać nie chce. Niewiele lepiej sprawa wygląda w innych klubach z Północy, zwłaszcza z okolic górniczego Newcastle, gdzie lokalnym Geordies na sercu bardziej leży dobro Srok aniżeli reprezentacji Trzech Lwów.

Może tak musi być?

W przeciągu 10-15 lat fani zaczną lamentować, bowiem nie zakwalifikujemy się do Mistrzostw Europy ani Świata. Po prostu nie będziemy wystarczająco dobrzy!” – martwi się już teraz Ian Wright, który w 1993 roku zaznał goryczy braku awansu do międzynarodowego turnieju. Pytanie czy naprawdę ludziom na Wyspach zależy na drużynie narodowej, kiedy główne pieniądze są do zdobycia w piłce klubowej? Notabene, wspominane już drużyny Chelsea z ’99 i Arsenalu z ’05 swoje mecze wygrały w pięknym stylu. Ostatni zespół „all-English„, Aston Villa w domowym meczu przeciw Coventry City przegrała z kretesem aż 1:4! Wypowiedzi Wrighta to krzyk o pomoc pokolenia wychowanego na kulcie narodowej dumy. Obecnie dominuje zwrot w kierunku futbolu klubowego, który na drugi plan schodzi jedynie na jeden miesiąc raz na dwa lata. A angielska Premiership to w tej współczesnej modzie najlepszy przykład.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze