Jestem barmanem na tym dancingu! Szwedzi opanowali Lublin!


Jak wygląda Euro z perspektywy barmana w mieście gospodarzu?

21 czerwca 2017 Jestem barmanem na tym dancingu! Szwedzi opanowali Lublin!
Agata Gołofit

Euro. Wydarzenie, które podnosi ciśnienie kibicom w całym kraju. Nawet mimo tego, że jest to tylko turniej młodzieżówek. Wydarzenie, które podnosi ciśnienie zwłaszcza w miastach gospodarzach. Jednym z nich jest Lublin, w którym od pięciu lat mieszkam i pracuję jako barman. Jak wyglądają mistrzostwa Europy z mojej perspektywy?


Udostępnij na Udostępnij na

Na wstępie przyznam, że nie tak to miało wyglądać. Rok temu rozpoczynałem pracę w „Kurierze Lubelskim”, największym lokalnym dzienniku. Całoroczna akredytacja na Górnika Łęczna i te sprawy. To Euro również miałem oglądać z perspektywy trybun. Jeśli nie jako dziennikarz „Kuriera”, to jako wysłannik iGola. Ludzka pamięć jest jednak zawodna. Zapomniałem o procesie akredytacyjnym i nic z tego nie wyszło. W międzyczasie rozstałem się „Kurierem” i zacząłem pracę jako barman. Wszak pieniądze zarabiać trzeba.

Trybunalska City Pub. Największa i, nieskromnie, ale całkowicie szczerze dodam, jedna z najlepszych restauracji na starym mieście w Lublinie. To właśnie tam możecie mnie spotkać. To właśnie tam mogę Wam nalać piwko czy zrobić drinka. To właśnie z perspektywy tego lokalu oglądam i przeżywam trwające właśnie mistrzostwa Europy. No, ale od początku.

Lublin szykował się na ten turniej od dawna. Jedną z największych inwestycji, których zakończenie zbiegło się, prawdopodobnie nieprzypadkowo, z rozpoczęciem turnieju był remont Placu Litewskiego. Reprezentacyjnego placu miasta, na którym od lat odbywają się wszystkie uroczystości. Nowa, multimedialna fontanna itd. Plac przechodzi w Krakowskie Przedmieście, które roi się od barów i pubów, to natomiast, za Bramą Krakowską, zmienia się w stare miasto wypełnione klimatycznymi restauracjami i ogródkami piwnymi.

Dwa tygodnie przed rozpoczęciem turnieju miasto obchodziło Noc Kultury. W związku z nią na starym mieście zostały rozwieszone balony, które, decyzją władz miejskich, pozostały tam do dziś. Przed turniejem dowieszono trzy nowe balony. W barwach Polski, Szwecji i Słowacji, czyli państw, których reprezentacje rozgrywały swoje mecze na Arenie Lublin. Piszę to całkowicie szczerze. Balony naprawdę robią klimat. Zwracają na to uwagę zarówno mieszkańcy Lublina, jak i przyjezdni kibice z Polski i innych krajów.

Piękny Lublin ???????? #lublin #sobeautiful #balloons #poland #magic

Post udostępniony przez Adrianna Kmak (@jednopodanie)

Zaraz po przejściu pod balonami wchodzicie przed Trybunał Koronny, w którym dziś znajduję się chociażby Urząd Stanu Cywilnego. Na przeciwko Trybunału znajduje się moja restauracja, Trybunalska. Przed nią kilkadziesiąt stolików na ogródku piwnym. Stolików, które w ostatnich kilku dniach toną w morzu żółtych koszulek reprezentacji Szwecji.

Dla nas Euro zaczęło się już w czwartek. Popołudniu naszą restauracje odwiedzili pierwsi kibice reprezentacji Słowacji, zaraz po nich Łukasz Wiśniowski z ekipą z „Łączy nas piłka”. Nie było to nic szczególnego. Ot, zwykły czwartek urozmaicony trochę odwiedzinami gości w biało-czerwono-niebieskich barwach. Szykowaliśmy się jednak na kolejny dzień. Dzień inauguracji turnieju.

Pogoda jednak, mówiąc delikatnie, nie zachwyciła. Przez cały dzień było pochmurno i co chwilę padał deszcz. Szykowaliśmy się jednak. Na wewnętrznym patio, które możecie zobaczyć na głównym zdjęciu artykułu, rozstawiliśmy projektor, do pracy przyszło więcej niż zazwyczaj osób. Podobnie było w innych restauracjach, barach i klubach, które tylko czekały na kibiców spragnionych wrażeń. Przez cały mecz nie wydarzyło się jednak nic. Pogoda skutecznie wystraszyła ludzi. Nie inaczej było po spotkaniu. Kibice udali się do domów i do hoteli. Na starym mieście było widać pojedyncze, małe grupki. No cóż, przedstawiciele lubelskiej gastronomii nie mogli zaliczyć pierwszego dnia turnieju do najbardziej udanych.

Pogoda nie zmieniła się również w sobotę. Jednak z godziny na godzinę w mieście widać było więcej żółtych koszulek. Szwedzcy kibice zjeżdżali z Kielc na kolejny grupowy mecz swojej reprezentacji. Było kwestią czasu, zanim dotrą na stare miasto i rozpoczną imprezę.  Tym, co odróżniało Szwedów od Słowaków, była liczebność. Nasi południowi sąsiedzi chodzili po dwóch, trzech. Szwedzi poruszali się w licznych grupach. Słowacy – głównie panowie koło pięćdziesiątki. Szwedzi – młodzi, zarówno kobiety, jak i mężczyźni.

Pierwsza żółto-niebieska grupa dziesięciu osób trafiła do nas koło 22 i rozpoczęła od szotów i piwa. Wyszli do ogródka. Po chwili jeden ze Szwedów wrócił i zapytał o dwa kieliszki szampana. Odpowiedziałem mu, że w ofercie mamy tylko Cavę – wino musujące z Katalonii. – Jeśli ma bąbelki, może być. W ogródku siedzi taka romantyczna para, brakuje im tylko kieliszków i szampana – wytłumaczył się kibic. Zapłacił i wręczył obcej parze prezent. Później Szwedzi wrócili do roboty. Piwa, szoty, piwa, szoty.

– A może chcecie spróbować cytrynówki, którą sam robiłem? Dam wam butelkę i nie będziecie musieli przychodzić do baru co chwilę – zasugerowałem. Wiecie, sprzedaż sugerowana.

Dwie!

– Na pewno? To razem dwa i pół litra.

Tak. Damy radę.

W międzyczasie liczba Szwedów w naszej restauracji wciąż rosła. Piwo, piwo, piwo, piwo, piwo. Morze żółtych koszulek i morze piwa.

Po dziesięciu minutach wyszedłem do ogródka zobaczyć, jak się przedstawia sytuacja. Kibice kończyli właśnie drugą butelkę. Ciekawie, pomyślałem. Po kolejnych kilku minutach do kelnerek podszedł jeden z nich.

– Chyba mam uczulenie. Jestem cały czerwony.

Na co? Tam jest tylko woda, cytryna, cukier i spirytus.

Mój kolega też. Zobaczcie, dwie na dziesięć osób.

Nie masz uczulenia. Po prostu się nawaliłeś – włączyłem się do rozmowy.

Wyszedł. Kolejnych kilka minut. Słyszę, jak jeden z nich mówi do kelnerki: – Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nigdy się tak nie czułem! No cóż. Nie przeszkodziło mu to w zamówieniu kolejnego piwa. Jeden ze Szwedów wpadł na, muszę przyznać, genialny pomysł.

–  Nie masz takiego dużego kufla, żebym nie musiał przychodzić co chwilę?

Niestety.

To może jakiś słoik?

Taki z kranikiem mam zajęty. Jak chcesz, to naleję ci w taki zwykły trzylitrowy.

O! Ekstra, dawaj!

Gdy koledzy zobaczyli go z tym słoikiem, wybuchła euforia. Radość jak po zdobyciu tytułu. I nieuniknione. Kibicowskie śpiewy. Szwedzi upodobali sobie zwłaszcza jedną przyśpiewkę, której po kilku dniach mam dość.

Takie tam, w pracy:) #sweden #swe #sverige #euro #u21 #lublin #party #beer #vodka #singing #chill @trybunalska

Post udostępniony przez Artur Goławski (@artgolawski)

Lokal zamknęliśmy koło czwartej. W niedzielę miałem wolne. Z opowiadań kolegów z pracy wiem, że Szwedzi wrócili. Było ich jeszcze więcej, wypili jeszcze więcej piwa, śpiewali jeszcze głośniej, zostawili jeszcze więcej pieniędzy (ech, ten konsumpcjonizm). W gastronomicznym żargonie – pojechali nas. Pojechali nas na tyle, że w poniedziałek, kiedy to Szwecja grała z Polską,  do pracy przyszło kilka dodatkowych osób, zrobiliśmy zapasy, poupychaliśmy piwa w każde wolne miejsce, tak by nie musieć co chwilę biegać do magazynu. Zaczęło się już w dzień. Wszyscy szwedzcy kibice umówili się w jednym miejscu, by w liczbie 5000 przejść na Arenę Lublin. Oczywiście wcześniej odwiedzili knajpy na starym mieście.

Fantastisk gemenskap under supportermarschen till stadion. #u21 #u21euro2017 #u21sverige #lublin

Post udostępniony przez Rokka Phett (@rokkaphett)


Po meczu znowu wrócili na stare miasto. Było ich mniej niż w niedzielę, ale więcej niż w piątek. Pierwsze skrzypce grało piwo. Drugie rum w różnych wariantach. Poniedziałek był gorący. Gdzieś w lokalnych mediach widziałem rozmowę z jednym ze Szwedów, który stwierdził, że czują się jak w tropikach. Mogliśmy to odczuć. Mojito i Cuba Libre. W dziesiątkach litrów.

Grupka Szwedów, która siadła na sali z barem, była u nas również dzień wcześniej. Jeden z nich upodobał sobie jedną z naszych kelnerek, Wiktorię. Przez kilka godzin zatem słuchaliśmy modyfikacji wspomnianej wcześniej przyśpiewki, której jedynym słowem było teraz Victoriiia! W końcu jednak zrezygnowali i poszli. Cisza. Lokal zamknęliśmy o piątej.

Wrócili do nas we wtorek. Tym razem byli zapobiegawczy. Zamówili mojito, ale w dzbankach. Kilku czy nawet kilkunastu.

Te kilka dnia pobytu Szwedów w Lublinie dało nam w kość. Jesteśmy zmęczeni, zarobieni, ale jednak usatysfakcjonowani. Skandynawowie dali się poznać jako ludzie przyjaźni i serdeczni. I chociaż momentami mieliśmy ich dość, z pewnością będziemy ciepło wspominać ich pobyt. Słowacy byli anonimowi, o Szwedach będziemy pamiętać długo. Widać, że pokochali Lublin. Nie tylko za klimat i miłą atmosferę, ale również za niskie ceny. Sytuację najlepiej podsumowuje moja rozmowa z jednym z lekko już pijanych kibiców:

– Jesteście chyba zadowoleni. Dużo zarobicie przez to Euro.

Wy też nie możecie narzekać. Dla was jest chyba tanio.

No, masz rację. My jesteśmy szczęśliwi, wy jesteście szczęśliwi, zajebiście!

Zapisz

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze