11. kolejka Premiership


Hit kolejki pomiędzy Liverpoolem i Arsenalem zakończył się podziałem punktów, dalej więc żadna z tych drużyn nie odniosła porażki w lidze. "Kanonierzy" powrócili na fotel lidera. Bolton i Tottenham z nowymi managerami na ławkach trenerskich nie potrafiły wygrać swoich spotkań


Udostępnij na Udostępnij na

Już przed meczem wszystkich zaskoczył Rafa Benitez, który desygnował do gry aż trójkę napastników: Kuyta, Torresa i Voronina. Żaden z nich jednak bramki nie zdobył, a wyręczył ich Steven Gerrard, który był zdecydowanie najgroźniejszym piłkarzem „The Reds”. Po jego bramce w 7. minucie oglądaliśmy prawdziwą batalię w środku pola, jednak z czasem inicjatywę przejmowali „Kanonierzy”. Najpierw Reina świetnie wybronił uderzenie Adebayora, następnie w słupek trafił Eboue, a z niecelnie dobijał Cesc Fabregas. I właśnie ten piłkarz, na 10 minut przed końcem doprowadził do wyrównania, kiedy szybkim strzałem w krótki róg wykorzystał podanie Hleba. 20-latek mógł zostać bohaterem ostatniej akcji, kiedy na 3 minuty przed końcem oddał strzał – ale trafił tylko w słupek.
Liverpool był jak najbardziej do ogrania, piłkarzom Wengera zabrakło jednak trochę szczęścia. Już za tydzień kolejny ciężki sprawdzian: tym razem na Emirates Stadium przyjeżdża Manchester United.

Nie udał się debiut Gary’ego Megsona na ławce Boltonu. „Kłusaki” tylko zremisowały u siebie z Aston Villa, mimo, że drugi mecz z rzędu prowadzili 1:0. W grze gospodarzy nie zmieniło się nic, nadal nie funkcjonuje połączenie drugiej linii z atakiem, co manager starał się ratować wpuszczając na boisko Gary’ego Speeda. Piłkarze Boltonu taki rezultat mogą zawdzięczać tylko temu, że „Villas” zagrali jeszcze gorzej, przynajmniej w pierwszej połowie. Pierwszą bramkę spotkania strzelił Nicolas Anelka, jednak nie po akcji, a po ładnie wykonanym rzucie wolnym. Wyrównał wprowadzony w drugiej połowie Luke Moore, który dobił uderzenie Agbonlahora.

Również Tottenham zmienił managera i również nie przyniosło to żadnego skutku. Blackburn wywiozło 3 punkty z White Hart Lane w dramatycznych okolicznościach, kiedy to w ostatnich sekundach spotkania podanie Santa Cruza wykorzystał Christopher Samba. Wcześniej optyczną przewagę mieli gospodarze, nawet prowadzili po dobrze wyegzekwowanym rzucie karnym przez Rabbiego Keane’a.
„Koguty” zanotowały szóstą porażkę w sezonie, z kolei Blackburn awansowało na wysoką, piątą lokatę tabeli. Czyżby nieoczekiwana zamiana ról?

Sobota w Premier League

Ależ pogrom! Chyba nawet najstarsi górale nie pamiętają, aby Chelsea zaaplikowała rywalowi aż 6 goli. Tym bardziej jest to zadziwiające, że „The Blues” grali z Manchesterem City, który znajduje się w czołówce ligi. Mniejszy pogrom oglądaliśmy na Old Trafford, gdzie Man Utd drugi raz z rzędu wygrał aż 4:1, a tym razem ich ofiarą padła ekipa Middlesbrough.

W meczu na Stamford Bridge, jak wskazuje wynik, inicjatywa od początku do końca należała do gospodarzy, a piłkarze co nie kopnęli – to wpadało do siatki. Dwie bramki zdobył Didier Drogba, chyba ostatecznie wszystkich przekonując, że pragnie pozostać w drużynie Chelsea. Do siatki trafił także w końcu Joe Cole, dla którego jest to pierwsza bramka po powrocie po kontuzji. Przełamał się także Andriy Shevchenko, który dobił golkipera City już w doliczonym czasie gry. Obaj panowie zdobyli dopiero po pierwszej bramce w tym sezonie w lidze.

Znakomie spotkanie mogliśmy obejrzeć na St. Andrews, gdzie beniaminek Birmingham podejmował Wigan Athletic. Goście na pewno nie zapamiętają tego spotkania najlepiej: dwukrotnie obejmowali prowadzenie po strzałach Marcusa Benta, aby w końcu przegrać 2:3, kiedy w końcówce meczu do siatki trafił Oliver Kapo. Mecz stał naprawdę na wysokim poziomie, widać, że było to spotkanie o przysłowiowe „sześć punktów”, bowiem obie drużyny walczą o utrzymanie.

Świetną passę notuje Manchester United. „Czerwone Diabły” na początku sezonu grały stosunkowo słabo, natomiast teraz w czwartym kolejnym meczu zdobyli cztery bramki. W meczu z Middlesbrough nic nie wskazywało na tak wysoki rezultat, bowiem po 6 minutach było 1:1 i  goście mieli naprawdę kilka klarownych okazji. Świetnie jednak funkcjonował duet napastników Rooney – Tevez: Anglik dwukrotnie asystował przy trafieniach Argentyńczyka. Podopieczni sir Alexa Fergusona co najmniej do niedzieli będą okupować fotel lidera Premiership.

Sobotnie spotkania mogą się popisać świetną średnią: aż 3.5 bramki na mecz! Statystyki psuje bezbramkowy remis w Portsmouth, gdzie największe brawa należą się dla bramkarza WHU – Roberta Greena, który między słupkami dokonywał prawdziwym cudów przy strzałach Benjaniego czy Utaki.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze